Artykuły

Przebieranki

Podstawowy zamysł reżyserski polega na zaangażowaniu do wszystkich siedmiu ról kobiecych i męskich zaledwie dwóch aktorów - o "Tajemniczej Irmie Vep" w reż. Adama Orzechowskiego w Teatrze Wybrzeże pisze Anna Bielecka-Mateja z Nowej Siły Krytycznej.

W moim subiektywnym rankingu teatralnych chwytów jest kilka takich, na które ciało ma uczulenie, rozum odmawia posłuszeństwa, nogi drepcą w miejscu na znak protestu, a oczy błagalnie szukają w ciemnościach drogi ewakuacyjnej. Szczytowe miejsce na tej wątpliwej urody liście zajmują przebieranki facetów w kobiety. Przypominają mi się czasy liceum, gdy w dusznej wypełnionej po brzegi szkolnej auli klasy rok rocznie zmuszono do organizowania kabaretów. Recepta na żarłoczny śmiech publiczności była jedna - przebrać chłopca w dziewczynkę. Dziś myślę sobie, że to wybaczalny grzech młodości i poprzedniego stulecia, ale dlaczego (na Boga!) niektóre teatry biorą to za dobrą monetę i wciąż hołdują tej niesmacznej manierze?!

Lato i wakacje mają prawo generować szczególny repertuar - łatwy, lekki i przyjemny. Niech Kowalski i Nowak idą do teatru i śmieją się do rozpuku z mieszanki gagów, skeczy, obrazów, cytatów z reklam telewizyjnych i seriali. Pytanie tylko, dlaczego Nowak i Kowalski mają oglądać dwa razy jedną sztukę - "Tajemniczą Irmę Vep"? Reżyser, Adam Orzechowski, postanowił pokazać publiczności owoc swej pracy dwukrotnie. Pierwsza prapremierowa wersja "Irmy" miała miejsce 25 lipca, druga premierowa 22 sierpnia. W zamyśle nie miała być to ta sama sztuka. I w gruncie rzeczy nie była, choć grana w tej samej scenerii (scenografia Magdaleny Gajewskiej) i oparta na tekście Charlesa Ludluma. Mamy oto posiadłość Mandacrest, do której wprowadza się była aktorka Enid, obecnie żona lorda Edgara. W tym domu nie wszyscy jednak zapomnieli o byłej ukochanej Edgara Irmie. Przypomina o tym wiszący w salonie jej ogromny portret - wizerunek samej Mony Lisy. Akcja bogata w perypetie i niespodziewane, często absurdalne zwroty toczy się tutaj tak prędko, że próba zarysowanie jej w szczegółach przerodziłaby się równie prędko w nieudolną próbę sił i pamięci.

Podstawowy zamysł reżyserski polega na zaangażowaniu do wszystkich siedmiu ról kobiecych i męskich zaledwie dwóch aktorów. W wersji prapremierowej to Łukasz Konopka i Marek Tynda, w drugiej odsłonie Piotr Łukawski i Maciej Konopiński. Trzeba więc biegać, przebierać się, uważać na językowe formy związane ze zmianą płci. Dla aktora to nie lada wyzwanie. "Irma" to jednak farsa, więc z trudnego i wyczerpującego teatralnie zadania można bez trudu uczynić kabaret. W tę stronę idzie pierwszy męski duet. Konopka i Tynda balansują na krawędzi prawdy i fikcji. Obaj grają ze swadą, zacięciem, ironią. Śmieją się z polskiej popkultury, polskiej mentalności, nawet z własnego teatru. Role prowadzą tak, by w końcu sami jako aktorzy stali się bohaterami sztuki, zamiast postaci, w które mieli się pierwotnie wcielać. Robią to zręcznie, naturalnie i efekciarsko, sami świetnie bawiąc się żonglerką słów i konwencji. Osiągają ten najwyższy stopień teatralnego zaangażowania, który każe widzom domyślać się, czy to jeszcze iluzja czy już starcie z realnością. Wybaczam więc pierwsze sceny bieganiny, manieryzm w głosie i chorobę min. Wybaczam nawet konwencjonalne przebieranki, bo uczulenie naprawdę z czasem mija nawet u najbardziej wybrednego widza z niewiadomo jak wyrafinowanym gustem.

Niby to nie sztuka zepsuć farsę, ale mimo to w tym miejscu powinna znaleźć się pozytywna pointa poparta zaproszeniem do gdańskiego teatru. Zamiast niej pojawia się jednak i niestety druga odsłona "Tajemniczej Irmy Vep". Wygląda na to, że ktoś komuś, chyba nie do końca świadomie, zaserwował sprawdzian, z którego nikt nie wyszedł z pozytywną cenzurką. Reżyser i aktorzy oblali test w kretesem. Pierwszy właściwie powinien odpaść już w przedbiegach. Po co brać na warsztat tą samą sztukę, skoro wiadomo, że człowiek ma głowę z pomysłami tylko jedną, i jeśli je wszystkie wyeksploatuje od razu, to potem zostaje tylko pustka? I po co kazać innym aktorom grać to samo, co ich koledzy przed miesiącem, skoro wiadomo, że porównań wartościujących ze szkodą dla jednych uniknąć się nie da? Jeśli raz było dobrze, to więcej jest szans, że za drugim razem dobrze nie będzie. To nie wrodzony pesymizm, tylko praktyka tego teatru. Łukawski i Konopiński "Irmą" nie bawią się w ogóle. Gagów i skeczy tam tyle co kot napłakał, więcej za to tandety i kiczu. Nikt im nie podał zabawnego tekstu, więc ambitnie skupiają się na tym, by ich bieganina z przebierankami miała dynamiczne tempo. Całość poraża więc sztucznością, konwencjonalnością, a nawet brakiem dobrego smaku, bo ubrany w sadomasochistyczną skórę Łukawski to widok mocno nieestetyczny.

Puenta jest stara jak świat i wcale nie moja - niepodobna wstąpić dwa razy do tej samej rzeki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji