Artykuły

"... UCIEKAM Z GĘBĄ W RĘKACH"

Premierze tego spektaklu najwyraźniej zabrakło tak zwanego timingu. Dłużyła się niepomiernie. A mimo to wzbudziła śmiech na widowni, nagrodzono ją długimi brawami. Tak więc jeszcze raz mechanizm przyprawiania gęby i upupiania okazał się atrakcyjny dla publiczności, choć mogłoby się wydawać, że musiałjuż stracić w jej oczach cały urok nowości, jako że minął czas i moda na teatralne adaptacje prozy Gombrowicza. Ale reżysera tego spektaklu, Waldemara Śmigasiewicza, trudno podejrzewać o hołdowanie jakimkolwiek modom. Od dawna jest zafascynowany inetelektualną zawartością Ferdydurke ukazującej "mityczną historię człowieka współczesnego, zdeformowanego odbiciem w świadomości innych ludzi, zdegradowanego przez kulturę, która go przerasta, formowanego i zgniatanego nieustannie przez różne ideały i światopoglądy" (J. Jarzębski). Wystawiał też ten tekst kilka razy. Jako adaptator wyeliminował zeń to, co literaturoznawcy określili "traktatem o kulturze" (rozdziały z Filidorem i Filibertem w tytule) i ograniczył się do dwóch tematów - Niedojrzałości i Formy. Jako reżyser natomiast przełożył je wiernie na działania sceniczne i obrazy. Spektakl w Teatrze Powszechnym ma wyrazistą klamrę kompozycyjną, która podkreśla dwoistość przedstawionego świata - przenikanie się w nim jawy i snu. Śpiącego w łóżku Bohatera - Józia nawiedza Profesor Pimko, który upokarza go i zagania "do szkoły, do szkoły", do pierwszorzędnego "zakładu naukowego dyrektora Piórkowskiego". Wraz z Józiem, na powrót wtrąconym w niedojrzałość, przemierzamy trzy epizody powieści Gombrowicza - ten rozgrywający się w szkole, potem w domu Młodziaków i w dworku Hurleckich. A w finale spektaklu Krzysztof Stroiński, który znakomicie utrzymuje podwójny status swego bohatera, powraca do stojącego na proscenium łóżka. Cała ta wędrówka odbywa się w scenerii naznaczonej prowizorycznością, jakby "pokawałkowanej", z założenia nieorganicznej. Scenografia Marcina Preyera bez wątpienia oddaje Gombrowiczowską zasadę świata jako chaosu, ale artystycznie nie zachwyca. Natomiast podobać się mogą w spektaklu aktorzy. Potrafili uchwycić wielopoziomowość Gombrowiczowskiej gry słów i form, które przekształcają się bezustannie i są przekształcane. Liczne pojedynki na słowa i miny rozgrywają chwilami brawurowo. Pojedynek Miętusa (Piotr Machalica) i Syfona (Cezary Pazura) jest punktem kulminacyjnym całej pierwszej części przedstawienia. Bogojczyźniana świętoszkowatość przegrywa z tępą siłą przy znakomitym akompaniamencie chłopaków i chłopiąt (Tomasz Sapryk - Gałkiewicz, Rafał Królikowski - Kopyrda). Przezabawna sekwencja rodzinnego obiadu w domu Młodziaków staje się z kolei puentą drugiej części wieczoru. Bohater - Józio żadnym sposobem nie może odnaleźć się w rytmie podnoszonych do ust łyżek, nie trafia wciąż w obowiązującą przy stole formę. Ten błyskotliwy epizod jest zresztą popisem komicznych talentów Jerzego Zelnika i Ewy Dałkowskiej. Ale każe również zwrócić uwagę na Dorotę Landowską w roli Żuty - ta młoda aktorka z powodzeniem gra w Powszechnym rolę za rolą.

l wreszcie, w trzeciej części wieczoru, w dworku Hurleckich, rozgrywa się wielka scena lania Walka (Jacek Braciak), z którym zbratał się już Miętus. Wszystkie te sceny znakomicie ilustrują podstawową problematykę Ferdydurke. Nie ma w nich jednak tego, co autor nazwał "samą wyzwalającą się teatralnością istnienia". Ideału, który znamy z Gombrowiczowskich spektakli Jerzego Jareckiego, w Teatrze Powszechnym nie osiągnięto. Nie zmienia to w niczym faktu, że powstał wartościowy spektakl, solenny i czytelny. Aktorzy osiągnęli w nim rzadko dzisiaj na warszawskich scenach spotykany efekt zespołowości.

Z przyjemnością patrzy się, jak młodzi dotrzymują kroku starszym, doświadczonym kolegom. Na specjalne wyróżnienie, moim zdaniem, zasłużyła Elżbieta Kępińska. Jej ciotka Hurlecka jest kwintesencją wiecznej, landryn-kowatej "ciotkowatości". Od której nie ma ucieczki, tak jak od "pupy" i "gęby".

Teatr Powszechny im. Zygmunta Hübnera w Warszawie: "FERDYDURKE" Witolda Gombrowicza. Adaptacja i reżyseria: Waldemar Śmigasiewicz, scenografia: Marcin Preyer. Premiera 25 III 1993.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji