Artykuły

Roman "Amadeusz" Polański

Od początku wiadomo było, że będzie to wyda­rzenie. Pozostawało jedy­nie do wyjaśnienia - jakiej rangi. Roman Polański re­żyseruje w Polsce "Ama­deusza" Petera Shaffera, a na dodatek występuje na scenie jako aktor - w roli tytułowej. Taka wiado­mość wystarczy, aby zele­ktryzować wszystkich ki­biców teatralnych. Co prawda, ludzie żądni sen­sacji znajdują u nas od pewnego czasu aż nadto innych ważnych spektakli, ale mają one miejsce z da­la od scen teatralnych.

Premiera - i nie tytko kibice, ale także znawcy, smakosze orzekają, że to ogromne wydarzenie ar­tystyczne. Że mistrzowska reżyseria. Że kreację Ta­deusza Łomnickiego, jako Salieriego, należy posta­wić w rzędzie najwybitnie­jszych dokonań aktor­skich. Pełen sukces. Pełna kasa. To trzeba zobaczyć koniecznie.

Spektakl w Teatrze na Woli rozpoczyna się o go­dzinie 19.00. O 18.00 przed kasą już stoją trzy osoby. W okienku tablicz­ka z informacją "wszystkie bilety wyprzedane". Lu­dzie słowu pisanemu nie wierzą, każdy pyta kasjer­kę, czy są bilety. Otrzymu­je odpowiedź, że nie ma. Ale, ponieważ było to py­tanie retoryczne, każdy spodziewał się w zasadzie odmownej odpowiedzi po jej usłyszeniu ustawia się na końcu kolejki czekając aż bilety będą. Nie ma - rzecz względna. O 18.30 stoi już długachna kolejka ludzi, zdawałoby się, irra­cjonalnie czekających na coś, czego nie ma. W tym czasie inni odbierają za­proszenia, bilety. Pan Wiesław Ochman, pani Zofia Rysiówna. inne twa­rze znane ze sceny, z telewizyjnego okienka. 18.45 - to już nie kolejka, ale zbity tłum. Niektórzy po­lują, często z dobrym skutkiem, na zewnątrz budynku. Wreszcie tylko parę minut brakuje do 19.00. Jest kilka biletów dla osób czekających najdłużej. Widownia teatralna na­bita, tak, jak to bywa jedy­nie podczas niektórych spektakli na Warszaw­skich Spotkaniach Tea­tralnych. Wszystkie miej­sca siedzące i stojące zajęte. Tego jeszcze Teatr na Woli nie widział, choć było już na tej scenie kilka dobrych spektakli.

Łomnicki gra jakby de­monstrując swój warsztat aktorski, jakby popisując się - wiem, jak się to robi, wiem, jak wejść w skórę stojącego nad grobem starca i jak przekształcić się błyskawicznie w męż­czyznę w pełni sił, w pełni chwały, którego zżera - w sposób niedostrzegalny dla otoczenia - zawiść. Salieri wyraźniej niż ktokolwiek inny dostrzega ge­niusz Mozarta. Lecz im doskonalsze są jego kompozycje, tym okrutniej Salieri cierpi i tym bardziej się będzie starał szkodzić artyście nie umiejącemu radzić sobie z codzien­nością.

Mozart - uduchowiony, choć w słowach prostacki: bardziej zjawisko niż real­ny człowiek; Polański gra go lekko, pysznie, z wdziękiem, a to bawiąc się rolą, a to jakby rozgrywając swoją jakąś bardzo serio sprawę.

Jan Matyjaszkiewicz, jako Józef II, Cesarz Aus­trii - ironiczny i z dystan­sem ledwie zaznaczonym wobec odgrywanej przez siebie postaci, przezabaw­ny jako "znawca" opery, jego "recenzje" popre­mierowe dostarczają spo­ro radości widowni. Nie do śmiechu było jednak mu­zykowi, gdy w ten sposób cesarz oraz jego dworza­nie decydowali o jego być albo nie być.

Na koniec burza braw. Owacja. Mnóstwo kwia­tów. Jedni rzucają je na scenę. Inni wbiegają z ogromnymi bukietami. To był ostatni spektakl Romana Polańskiego. Wraca do Paryża. Tam ma podobno reżyserować również "Amadeusza" Petera Shaffera. I tak, jak podczas wieczoru powital­nego, dostaje laurkę, któ­rą wcześniej odczytuje członkini warszawskiego zespołu załamującym się ze wzruszenia głosem.

Polański nieskromnie wyznaje: spodziewałem się sukcesu, ale aż takiego - nie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji