Bez prawdziwych uczuć
"Orfeusz i Eurydyka" w reż. Włodzimierza Nurkowskiego w Operze Krakowskiej. Recenzja Jacka Marczyńskiego w Rzeczpospolitej.
Bywają utwory, o których mówimy: arcydzieła, doceniając ich miejsce w dziejach sztuki. Nie oznacza to wszakże, iż każdy z nimi kontakt dostarcza nam wielkich przeżyć. To jest właśnie przypadek "Orfeusza i Eurydyki" Glucka wystawionego przez Operę Krakowską.
Kiedy ponad 240 lat temu kompozytor pisał swe dzieło, czuł, że musi odrzucić formę opery, dominującej w jego czasach. Zrezygnował z arii pełnych ozdobników, popisów wokalnych, efektownej oprawy Na scenie jest tylko zrozpaczony, samotny Orfeusz, później pojawi się odzyskana Eurydyka, a także Amor - symbol boskich ingerencji w życie człowieka. Dzieło dla trojga wykonawców i z rzadka śpiewający chór było czymś rewolucyjnym w XVIII w. W przeciwieństwie do setek innych oper tej epoki przetrwało, bo muzyka Glucka ma w sobie emocjonalną moc, a przede wszystkim zaś szczerość i prawdę.
Krakowskie przedstawienie "Orfeusza i Eurydyki" ogląda się jednak z chłodną obojętnością. Dominuje poprawność, ta zaś nie pozwala, by uczucia przemówiły do widza z całą siłą. W dobie pogłębionej specjalizacji, obowiązującej w muzyce dawnej, nie zagrano muzyki Glucka na instrumentach z epoki. Nie zdecydowano się na popularne, także współcześnie, XIX-wieczne opracowanie utworu dokonane przez Hectora Berlioza, który wzmocnił jego ekspresję. Wybrano wersję podstawową, przygotowano ją solidnie, ale ten sposób interpretacji - bez nadmiernego wnikania w niuanse, bez dogłębniejszych studiów nad jakością brzmienia - jest już anachroniczny.
Trzy solistki: Katarzyna Oleś-Blach (Amor), Joanna Tylkowska (Eurydyka) i Alicja Węgorzewska--Whiskerd (Orfeusz) opracowały role starannie, ale w ich śpiewie dominuje troska o poprawność techniczną, uczucia z rzadka się przebijają, najczęściej i najgłębiej w roli Orfeusza. Reżyser Włodzimierz Nurkowski postanowił pokazać antyczny mit w ujęciu uniwersalnym - na tle ruin starogreckich budowli i we współczesnych kostiumach, które sprawiają wrażenie, jakby odzyskano je po remanencie teatralnych magazynów. Dodał trochę niby-baletu, ale takie pomysły są niewiele znaczącymi ozdobnikami.
Czy stracił więc swą siłę mit o Orfeuszu, którego miłość do małżonki była tak wielka, iż podjął heroiczną próbę odzyskania Eurydyki? Właśnie w Krakowie, gdzie pod koniec życia zamieszkał Czesław Miłosz, odpowiedź na to pytanie musi być przecząca. Jeden z ostatnich wierszy tego poety był przecież poruszającym wyznaniem współczesnego Orfeusza, który stracił żonę. Miłość, cierpienie i bunt przeciw nieuchronnym, acz niesprawiedliwym, kolejom losu są częścią życia każdego człowieka, nas współczesnych również. O tym też opowiada "Orfeusz i Eurydyka" Glucka, jednak nie tym razem.