Artykuły

Przygoda z Toscą

W Wiedniu czeka nas wysmakowana, realistyczna, wierna tradycji inscenizacja i interpretacja muzyczna. Wśród polskiej delegacji na wiedeńską "Toscę" mam nadzieję spotkać wielu operomanów - zmęczonych, znudzonych i zdegustowanych "autorskimi" zamachami na klasyczne tytuły światowego repertuaru - przed wyjazdem do Opery Wiedeńskiej pisze Sławomir Pietras w Tygodniku Angora.

Tekst poniższy kieruję do wszystkich, których nie stać, którzy nie chcą lub nie mogą pojechać z nami, w sobotę 16 października, na spektakl opery Giacoma Pucciniego "Tosca" do Opery Wiedeńskiej.

Dokładnie w roku 1926 po raz pierwszy pojawił się w Wiedniu nasz rodak Jan Kiepura. Udało mu się przebojem zdobyć szansę zagranicznego debiutu. Była to właśnie "Tosca". Wystąpił wtedy u boku ówczesnej primadonny Opery Wiedeńskiej Marii Jeritzy. Zapytany, czy zna rolę Cavaradossiego po niemiecku, odpowiedział twierdząco, ale na spektaklu, oprócz dwóch arii tenorowych, wszystko zaśpiewał po polsku. Nie był to jednak przejaw patriotyzmu, a raczej tupetu i bezczelności. Jeritza wolała młodego i przystojnego Polaka niż starzejącego się Beniamina Giglego, z którym "Toscę" śpiewała w Nowym Jorku. Słynny Włoch był na tyle niezgrabny, że w duecie nieustannie deptał tren sukni solistki, która w pewnym momencie, pękając, pozostawiła gwiazdę w bieliźnie.

W Atenach, podczas II wojny, przygotowywała się do roli Toski nieznana jeszcze nikomu Maria Callas. W ostatniej chwili nadarzyła się możliwość debiutu, gdy nagle zachorowała star-szawa, miejscowa śpiewaczka. Callas weszła w spektakl brawurowo. Podczas II aktu zauważyła, że w kulisach stoi mąż chorej primadonny i głośno krytykuje jej interpretację. Kiedy Scarpia śpiewał swój krótki monolog, Callas na moment zeszła ze sceny, wymierzyła "recenzentowi" kilka siarczystych policzków i spokojnie wróciła na finał monologu.

Kilka lat później zaśpiewała tę rolę z wielkim Mariem del Monaco. Odbierali we dwoje objawy entuzjazmu publiczności, przy czym Callas uważała, że oklaski przeznaczone są wyłącznie dla niej. Po spektaklu przyklękła przed partnerem, ugryzła go w łydkę aż do krwi i sama poszła kłaniać się przed kurtynę. Pytana później o powód takiej brutalności, odparła: - Przecież opera nie nazywa się Cavaradossi tylko Tosca. Był to ostatni, wspólny występ dwojga wielkich artystów.

Wybitna, nieco zapomniana gwiazda polskiej opery Alicja Dankowska opowiadała kiedyś o swych występach w Odessie, gdzie "Toscę" śpiewała z wyjątkowo tłustym barytonem. Po zasztyletowaniu Scarpii, trzymając jeszcze nóż w ręku, rozstawiała świeczniki wokół zwłok, którym z emocji ciągle falowało olbrzymie brzuszysko. Publiczność w napięciu wsłuchiwała się w cichy szmer perkusji, gdy nagle z widowni rozległ się głos przejętego melomana: - Wot smatri, jeszczo dyszit.

W operze tej giną aż cztery osoby, Angelotti sam zabija się w ogrodowej studni. Scarpię śmiertelnie dźga nożem Tosca. Cavaradossiego rozstrzeliwują, a zaraz potem w nurty Tybru skacze tytułowa bohaterka. Kiedyś w Operze Bytomskiej pewna reżyserka uśmierciła dodatkowo jeszcze kilka postaci, w myśl starej operowej zasady, że każdy trup ożywia akcję. Owacjom nie było końca!

W latach 60. w Operze Poznańskiej, w spektaklu śpiewała legendarna Antonina Kawecka w towarzystwie Mariana Kouby i Albina Fechnera. Ten ostatni był fenomenem wokalnym, ponieważ będąc już kompletnie głuchym, mógł śpiewać wyłącznie z aparatem słuchowym, trudnym do zdobycia w tamtych czasach.

Na próbie generalnej przed kolejnym wznowieniem, Kawecka tak intensywnie broniła się przed napierającym na jej cnotę Scarpią, że w amoku uszkodziła partnerowi jego aparat słuchowy. Spektaklowi zagroziło zerwanie. Sprawę uratował ówczesny konsul amerykański w Poznaniu. Wsiadł do samochodu, pojechał do Berlina Zachodniego, za własne pieniądze kupił nowy aparat i tuż przed spektaklem wręczył go Fech-nerowi. Był to twórczy wkład Stanów Zjednoczonych w polską tradycję opery "Tosca" w czasach PRL-u.

Przed laty w Łodzi spełniliśmy marzenie wielu jej mieszkańców, aby w Teatrze Wielkim wystąpiła jako Tosca Teresa Wojtaszek-Kubiak, gwiazda Metropolitan Opera. Artystka przyjęła propozycję, stawiając jeden tylko warunek: wraz z nią powinni wystąpić wybitnie utalentowani, młodzi polscy śpiewacy. Wybór padł na Sylwestra Kosteckiego (Cavaradossi) i Zbigniewa Maciasa (Scarpia). Był to piękny, na szczęście zarejestrowany przez telewizję wieczór. Rozpoczął on do dziś trwającą bogatą karierę obu artystów.

W październiku obejrzymy w Wiedniu "Toscę" w klasycznej reżyserii Margherity Wallmann, niegdyś tancerki legendarnego zespołu Siergieja Diagilewa, a po wojnie, reżysera wielu produkcji w La Scali z udziałem Marii Callas i wiedeńskich spektakli pod dyrekcją Herberta von Karajana.

"Tosca" jest spektaklem historycznym. Jej akcja rozgrywa się w Rzymie w epoce napoleońskiej, w obiektach do dziś istniejących. Przed kilku laty można było na całym świecie oglądać transmisję telewizyjną, podczas której w naturalnej scenerii kościoła St. Andrea Della Valle, salach Palazzo Farnese i Castello di St. Angelo śpiewali: Catherine Malfitano, Placido Domingo i Ruggero Raimondio pod dyrekcją Zubina Mehty.

W Wiedniu czeka nas wysmakowana, realistyczna, wierna tradycji inscenizacja i interpretacja muzyczna. Wśród polskiej delegacji na wiedeńską "Toscę" mam nadzieję spotkać wielu operomanów - zmęczonych, znudzonych i zdegustowanych "autorskimi" zamachami na klasyczne tytuły światowego repertuaru.

Zapraszam także na nasz następny wyjazd do mediolańskiej La Scali w dniu 13 grudnia na operę "Carmen".

Szczegóły oferty "Reklama + artykuł a propos" na stronie internetowej www.angora.com.pl, tel. +48 42 632 61 79.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji