Artykuły

LIST Z WYBRZEŻA

Jest w Sopocie ulica, którą sobie nazwałem aleją kapitanów żeglugi wielkiej, choć oficjalna nazwa brzmi inaczej. Moją nazwę uzasadnia rząd will wpleciony w szpaler grabów i buków ciągnących się wzdłuż tej ulicy. Właścicielami ich są kapitanowie statków, przeważnie nieobecni, bo pływają. A rząd will rośnie. Zrozumiałe. Każdy chce mieć swój, wyłącznie swój kąt na ziemi, ale ludzie morza są szczególnie w ten kąt zapatrzeni. Znałem jedno szczęśliwe małżeństwo, które się rozbiło dlatego, że mąż wróciwszy dwukrotnie z dalekiego rejsu nie zastał żony w domu. Nie podejrzewał jej nawet o wiarołomstwo, po prostu nie mógł jej wybaczyć zdrady domu, choć być może jego Hestia w krytycznej chwili wyszła tylko do sklepiku po sprawunki.

Ten mąż postąpił według zasad swojej moralności, moralności ludzi morza. Czy ona jest inna niż u ludzi kontynentu? Inna. Conrad wydał jej wspaniałe świadectwa literackie. Niektórzy mówili i pisali, że ludzi Conrada kształtowała heroika narzucona im wbrew woli przez żywioł wody i powietrza w epoce żaglowców. Ale żagle zastąpił napęd motorowy i atomowy, oczy we mgle daje statkowi radar i azdyk, a ludzie morza nadal są heroiczni w rozwiązywaniu konfliktów moralnych.

Od tej strony przemyślałem właśnie ostatnią pozycję Wydawnictwa Morskiego, książkę A. Przewłockiej pt. "Z którego paragrafu". Powieść ta jako test psychologiczny załogi polskiego trampa oraz jako dokument z okresu dwuosobowego kapitaństwa na statkach - kapitan plus "kaoszczak" - jest przekazem pisarskim dużej wagi. Zaczytują się w niej marynarze widząc tu kawał własnego, niezafałszowanego życia, podczas gdy szczury lądowe z Polski centralnej odczuwają ją jako produkcyjny reportaż z tezą.

Powiedziałbym, że na Wybrzeżu stosunek czytelnika do książki jest jednak bardziej osobisty niż u nas. Byłem świadkiem gorącej dyskusji prasowej o książce innej pisarki Wybrzeża, St. Fleszarowej, "Pozwólcie nam krzyczeć". Pisma codzienne rozpatrywały nie tylko problematykę utworu, ale elementy warsztatu pisarskiego spierając się nawet o sformułowania językowe.

Zresztą Trójmiasto nie sprzyja życiu klubowemu. Literaci rozsiani na przestrzeni 30 km najczęściej spotykają się na łamach prasy i w oknach wystawowych. Stąd można się dowiedzieć, że najpłodniejszy jest Franciszek Fenikowski, najbardziej urodziwa - Róża Ostrowska, najmłodszy wiekiem - 80-letni Gustaw Olechowski.

Nie byłem parę lat na Wybrzeżu, cieszy mnie to co teraz widzę. Np. Fleszarowa zmieniła dobre gadanie na dobre pisanie, jest m. in. laureatką krakowskiego konkursu dramatycznego - jej sztukę można grać. Fenikowski ma wszędzie czytelników. Sopockie festiwale plastyki eksponują obrazy z pracowni całej Polski prezentując zarazem osiągnięcia sopockiego Barbizonu; ostatnio Jackiewicza, Ostrowskiego, Fągowskiej, Pietkiewicza, Usarewicza.

A teatry? Widziałem w Gdańsku "Makbeta". Pierwsze przedstawienie tej sztuki po wojnie. Brawo! Reżyseria Z. Hübnera, scenografia J. A. Krassowskiego. Wartości inscenizacyjne tego spektaklu wyrównują niedociągnięcia aktorskie. Zresztą u nas można by sklecić najwyżej dwie idealne obsady tego dramatu. K. Talarczyk lepiej pokazał upadek Makbeta niż jego wzrost; podobnie Lady Makbet - Dubrawska. Sceny ansamblowe rozwiązane ładnie i efektownie z dużym udziałem światła. Nareszcie trochę Europy w inscenizacjach prowincjonalnych! "Makbet" był grany także na zamku w Malborku. "Rzecz złem zaczęta tylko złem się krzepi". To brzmiało właściwie w twierdzy krzyżackiego imperializmu.

"Makbet" szedł kompletami, dopóki teatr był czynny. Urlopy skoncentrowały życie oczywiście na plaży sopockiej. Jest ona w tym roku czysta, zabudowana koszami do opalania. Troska ojców miasta ogarnęła także wody przybrzeżne. Zainstalowano tu wiele huśtawek i skoczni, zasadzono gęsto boje, motorówki milicji wodnej raz po raz wzniecają obłoki białej piany, a na cumach kołyszą się stateczki "Wanda" i "Olimpia", zdyszane rejsami na Hel i po zatoce. Jest jeszcze kino otwarte na kortach tenisowych, teatr letni w baraku obok hali targowej i świetna kawa w Klubie Artystów Wybrzeża, do którego się wchodzi po stromych schodkach jak do nieba po któreś tam wtajemniczenie.

Wszystko, co tu wyliczyłem, kosztuje trochę pieniędzy. A nic nie kosztuje zbieranie muszelek o świcie, spacery po cudownych uroczyskach Wzgórza Olimpijskiego i Opery Leśnej i patrzenie na morze; jak ono zmaga się z linią horyzontu, to wygina ją w łuk, to wciąga jak cięciwę, to owija w pasma perłowych refleksów. Za tą linią już nic nie widać. Chyba żebyście naraz usłyszeli syrenę statku. Wtedy wyobraźnia uzbroi wasze oczy i zobaczycie wielkie oceany, dalekie porty i może nawet przeżyjecie tam przygodę...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji