Zmotoryzowana "Balladyna"
Niestety, muszę złamać dane sobie słowo, że już nigdy nie napiszę o awangardowych wybrykach w teatrze. Na ogół nie jestem kłamcą, oddaję pożyczane pieniądze, nie składam fałszywych zeznań o podatku dochodowym, ale tym razem szok przekroczył limit mej wytrzymałości: motocykle w inscenizacji ,,Balladyny"! Sam widziałem w telewizji (już nie pamiętam, który program) dnia 10 lutego 1974 roku. Oczywiście później pokazało się sceptyczne oblicze Adama Hanuszkiewicza tłumaczącego, że to przecież nic nadzwyczajnego, że to "nowe odczytanie" i "swoboda inscenizacji reżyserskiej", ale niestety: do argumentacji mającej usprawiedliwić wyskok nie dodaje się niczego nowego, natomiast do starych dzieł - dzisiejsze niedorzeczności. Tak uparcie, że w końcu przywyknę i zgodzę się z przekonaniem, że naszych reżyserów nie stać na prawdziwą twórczą inwencję.
A tak, proszę panów, a tak! Bo te wszystkie ekstrawagancje świadczą, że nie macie naprawdę energicznych koncepcji, zdolnych zahaczyć siłą artystycznej wizji, natomiast uwagę widza łapiecie sztuczkami na poziomie - cyrkowym ? jarmarcznym? Te są za wysokie - na poziomie współczesnego teatru.
Proszę mnie dobrze zrozumieć. Czy niniejszym z emfazą odkrywam, że za czasów Słowackiego nie było motocykli, natomiast w inscenizacji jego dramatu motocykl się pojawia? Bogać tam, można sobie zrobić taką zabawę. Ale rzecz w tym, że reżyser naprawdę nie mając nic do powiedzenia, owo nic chce zagłuszyć hukiem motoru i to zagłuszanie właśnie podać jako nową koncepcję. Dobrze, można przyjąć to za oryginalność. Ale do takiej oryginalności wystarczy PZMot. Zrobi to każdy właściciel motocykla.
"Szanowny pan też artysta?" A to prosimy, prosimy. Ciekawi jesteśmy nowego utworu. Ale być artystą w ten i tylko w ten sposób, że się partaczy cudze dzieło, czynność tę nazywając w dodatku jego wzbogaceniem, to chyba coś tu nie w porządku również z logiką. Czy dzisiejszy reżyser nie widzi, że w ten sposób wystawić "Balladynę" to tyle, co dorysować wąsy Monie Lizie? A uwzględnijmy przy tych poczynaniach współczynnik trudności. Mowa oczywiście o reprodukcji.
Oryginalność. Dajmy na to, że po skończeniu tego felietonu wezmę do ręki kij, pójdę do sąsiada vis a vis i stłukę mu żyrandol. Jaki to będzie wypadek? Arcyrzadki. Nie wiadomo nawet, czy kroniki zakładu psychiatrycznego notują coś takiego u swoich pacjentów. Ale czy będzie to oryginalne? Czy potrzebna jest do tego inteligencja? Wyczucie przedmiotu? Horyzont myślowy?
Nie tęsknię do teatru niewolniczo werystycznego. Ale co ze Słowackiego współczesnemu widzowi przybliżają owe trzy motocykle w "Balladynie"? Odpowiedź: Słowackiego nie przybliżają, przybliżyć mają Hanuszkiewicza. Skoro wygasł już huczek z powodu drabiny w "Kordianie", potrzebny jest huk z powodu czegoś innego w czymś innym. Eskalacja środków. Już tylko krok do wydarzenia w Teatrze Rozmaitości spowodowanego przez Tenye Sayki Troupe. Że też ci Japończycy musieli wyprzedzić!
Dobrze, jeszcze nie został ściągnięty sweter i biustonosz jakiejś pani Kazimiery C. czy Apolonii B. Więc rzecz nie trafia na wokandę sądową. Ale czy w Polsce nie ma żadnej odpowiedzialności artystycznej ? Ze wszystkiego się można wyłgać paroma frazesami o eksperymencie ? Toż właśnie ten eksperyment staje się tak mało ambitny i odkrywczy, jak praktyka w żadnym z okresów z naturalizmem włącznie. Toż eksperymentujący reżyser to ktoś zabiegający o wariackie papiery dla bezkarnej fuszerki artystycznej. Wszystko możliwe. Nawet motocykle w "Balladynie". Przy dzisiejszej cenie benzyny?