Artykuły

Na próbach "Romansu o sarmacyjej" w Teatrze Narodowym

Najnowszym przedstawieniem Teatru Narodowego jest "Romans o Sarmacyjej". Piszę "jest" zamiast "będzie", ponieważ zanim niniejszy numer Teatru dotrze do rąk czytelników będzie już zapewne po premierze (tak to niestety jeszcze wygląda, że cykl produkcyjny jednego numeru naszego pisma jest niewiele krótszy od czasu potrzebnego na przygotowanie teatralnej premiery). W tej sytuacji ciekawe może będzie skonfrontowanie ostatecznego wyniku z tym co widzieliśmy na próbach i o czym powiedzieli nam realizatorzy.

"Romans o Sarmacyjej" jest przedstawieniem według scenariusza Marii Adamczyk i Romana Kordzińskiego, reżyserowanym przez tego ostatniego, ze scenografią Henryka Regimowicza i muzyką Ryszarda Gardo. Wszystkie te nazwiska spotykamy w Teatrze Narodowym po raz pierwszy. Roman Kordziński, mający już znaczny i znany dorobek reżyserski na scenach pozawarszawskich, został zaangażowany na stałe do Teatru Narodowego. Dyrektor Adam Hanuszkiewicz powiedział mi, że uważa go (obok Macieja Prusa) za najzdolniejszego reżysera młodego pokolenia. Współautorka scenariusza Maria Adamczyk jest polonistką, pracownikiem naukowym uniwersytetu poznańskiego. Scenograf Henryk Regimowicz i kompozytor Ryszard Gardo są również twórcami z Poznania, gdzie kilkakrotnie współpracowali z Kordzińskim.

Bywałem na próbach, kiedy zarysowane już były sytuacje sceniczne, a reżyser pracował z aktorami nad zamierzonym wyrazem poszczególnych scen, nadawał widowisku formę, cyzelował jego kształt. Na ostatniej próbie jaką widziałem wprowadzana była muzyka będąca - jak zauważyłem - bardzo ważnym elementem formującym to przedstawienie.

Najpierw jednak przysłuchiwałem się tekstom. Są one przeróżne. Dawne i nowsze, poetyckie i publicystyczne, kronikarskie, pamiętnikarskie, historyczne. W większości dawne, ale nagle pojawia się Słowacki, a w innym miejscu Ernest Bryll. Próby są jeszcze w tej fazie, że nie mogę zorientować się w zasadzie doboru tekstów, ani uchwycić reżyserskich zamierzeń. Kordziński pociesza mnie i specjalnie się nie dziwi. "Uprawiam teatr filozofujący formą i podstawowym elementem filozofowania jest ostatecznie uformowany obraz sceniczny". Notuję to zdanie, ale proszę reżysera i współautora scenariusza, aby mi trochę opowiedział o zasadniczych zamierzeniach.

Pytam o znaczenie tytułu. Jest ono przewrotne odpowiada Kordziński. Romans zakłada anegdotę, a tego w widowisku nie będzie. Anegdotą jest tu rzeczywistość, i to nie historyczna ale współczesna. Sarmacyja oznacza dawną Polskę, a przedstawienie nie będzie wcale muzealne, będzie działo się dziś. Stąd dwie sceny z "Rzeczy listopadowej" Brylla otwierające pierwszą i drugą część widowiska. Potem powychodzą jakby z grobów przedstawiciele dawnej Polski, polskie archetypy, owi Sarmaci, którzy śnią się Polakom dzisiejszym, tym Sarmatom z Brylla, którzy ich "straszą", którzy stanowią cząstkę ich istoty, ich mitologię. "Chcę pokazać - cytuję teraz Kordzińskiego dosłownie - treść i nieprzeciętność tej mitologii, nasze narodowe uwikłania mające do dziś swoje konsekwencje w charakterze i działaniach Polaków. Rzeczywistość tej dawnej Polski chcę pokazać prawdziwie, w jej brutalności i wzniosłości, w kontrastach, tak jak pokazywał świat Szekspir - mimo, że dzieje się to u mnie w aurze surrealistycznej, w poetyce snu."

Ów obraz dawnej Polski - referuję słowa Kordzińskiego - będzie syntezą emocjonalną i historyczną. Jako materiał służą tu teksty z XVI, XVII i XVIII wieku - ale w przedstawieniu nie będzie żadnego rodzielania okresów historycznych. Będzie to seria obrazów przechodzących jeden w drugi. Reżysera zafascynowała siła i nośność tych tekstów, przede wszystkim kronikarskich, publicystycznych i retorycznych. Ale kilka razy pojawiają się fragmenty ze Słowackiego, z Zawiszy Czarnego, Księdza Marka, Samuela Zborowskiego, wreszcie z Kordiana. Kordziński mówi o zbieżnościach, jakie zobaczył pomiędzy tamtymi dawnymi tekstami a utworami Słowackiego, o szukaniu korzeni realizmu politycznego romantyków w epokach poprzednich.

Istotnie, owe fragmenty ze Słowackiego doskonale mieszczą się wśród tekstów dawnych i świetnie z nimi współbrzmią.

Uparcie pytam reżysera o stosunek do historii, o ocenę. Może dlatego, że obserwując pierwszą, fragmentaryczną próbę dałem się nieco zmylić. Sądziłem mianowicie, że będzie to rzecz o przyczynach upadku Polski, rzecz przeciwko "sarmatyzmowi". Kordziński odpowiada, że nie chodzi mu tu wcale o oceny, ani o analizę racjonalną. Nie będzie to przedstawienie publicystyczne, tendencyjne. W jego zamierzeniach nie leży ani atak, ani obrona, ale prezentacja, rozpoznanie, swoista obiektywizacja. Nie wchodzą w grę kategorie negacji czy akceptacji. Nie chodzi o dydaktyczne wskazywanie, co tu jest negatywne, a co pozytywne. Chodzi o uświadomienie współczesnym Polakom ich własnej narodowej mitologii, mitologii nieprzeciętnej, która stanowi część ich wewnętrznej treści. Źródła Romansu o Sarmacyjej - mówi Kordziński - można wywieść z takich moich przedstawień jak Rzecz listopadowa, Sen srebrny Salomei i Kordian.

Na scenie ustawiony jest podest z jasnych surowych desek lekko opadający ku widowni. Po obu jego stronach zamarkowane są rzędy rusztowań. To będą rzeczywiście rusztowania - mówi mi reżyser - na których przez cały czas będzie trwała budowa, z których współczesne postacie będą mówiły tekst Brylla. W głębi sceny będzie widniał ów dobrze znany, zachowany fragment ściany warszawskiego Zamku (czyżby chodziło o symbole upadku i zmartwychwstania? - zadaję to pytanie po cichu, sobie, nie zwracając się już z nim do Kordzińskiego). Cała Sarmacyja ukazana zostanie na tym nagim drewnianym podeście.

Patrzę na pracę Kordzińskiego z aktorami. Przebiega bardzo sprawnie. Wydaje się, że zespół i reżyser dobrze się rozumieją, że współpraca układa się doskonale. Kordziński podczas próby więcej przebywa na scenie, niż przy reżyserskim pulpicie na widowni. Odnoszę wrażenie, że ma bardzo wyraźną wizję przyszłego gotowego przedstawienia. Zespół poddaje się jej bez oporów, pracuje chętnie i uczciwie. Bardzo to trudne zadanie dla nas wszystkich - mówi mi Wiesława Mazurkiewicz. Aktorzy na ogół nie lubią takich zadań, w spektaklu gdzie nie ma ról, a każdy epizod, każde wypowiadane zdanie waży tyle, co gdzie indziej cała rola. Ale to właśnie trzeba zrozumieć, aby efekt był dobry - kończy aktorka.

Zdjęcia robimy na ostatniej oglądanej przeze mnie próbie, kiedy reżyser wprowadza muzykę, aktorzy dostają do rąk pierwsze rekwizyty. Próbują jeszcze bez kostiumów, ale widowisko zaczyna się konkretyzować.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji