Artykuły

Artyści szczecińskich scen teatralnych - Konrad Pawicki

Czy Szczecin jest miejscem przyjaznym dla aktorów? Czy warto w tym mieście tworzyć sztukę czy może lepiej ruszyć za pieniędzmi i sławą do Warszawy? Dziś o tym, czy Szczecin był dobrym wyborem opowie nam KONRAD PAWICKI - aktor Teatru Współczesnego, dyrektor artystyczny Piwnicy przy Krypcie, radiowiec i pisarz.

Agata Pasek: Dlaczego właśnie Szczecin?

Konrad Pawicki: Z tym wyborem to było tak, że chyba bardziej Szczecin wybrał mnie, niż ja Szczecin. Debiutowałem na czwartym roku studiów na scenie teatru im. Kochanowskiego w Opolu i tak na dobrą sprawę tamtejsza dyrekcja i zespół bardzo chętnie by mnie widzieli u siebie. Ale wcześniej całą grupą z jednego roku postanowiliśmy, że aby się nie rozstawać, nie rozpraszać się, udamy się gdzieś wspólnie, razem wybierzemy miejsce naszej pracy. Postanowiliśmy poprosić o radę Bogusława Kierca - naszego profesora, który reżyserował przedstawienie dyplomowe. Mieliśmy do niego ogromne zaufanie i on wskazywał nam różne możliwości. W pewnym momencie tak się zdarzyło, że on dostał propozycję objęcia stanowiska dyrektora artystycznego tutaj, w Teatrze Współczesnym w Szczecinie. Zaproponował nam, że nas do tego Szczecina zabierze, że warunki mieszkaniowe i życiowe będą, jak na początek, takie sobie, ale na pewno będzie to interesująca przygoda i czeka nas dużo ciekawej pracy. Nie namyślając się za wiele przystaliśmy na tę propozycję i w ten sposób Arek Buszko, ja, Maciej Orłowski z żoną Ireną znaleźliśmy się tutaj. Później dołączyli do nas jeszcze Wiesiek Orłowski i Paweł Niczewski, absolwenci wrocławskiej uczelni.

Czy Szczecin to był wybór, czy raczej konieczność?

- To było jakieś zrządzenie losu. Przypadków nie ma. To była konsekwencja naszych wcześniejszych wyborów, decyzji i myślenia o zawodzie.

Czy ten fakt, że przyjechaliście tutaj całą grupą, byliście swego rodzaju nowością, innością, sprawił, że narodził się w Szczecinie pewien element "światka" artystycznego, czegoś w rodzaju artystycznej Bohemy?

- Pojawiła się nowa jakość ale nie w "światku" artystycznym tylko na scenie. Stanowiliśmy świeżą krew w zespole, który przyjął nas bardzo serdecznie i czuliśmy się tu znakomicie, jednocześnie wprowadzając swoją młodą energię i świeżość. Trafiliśmy do dobrego teatru i do dobrego zespołu. Jeżeli chodzi zaś o życie pozazawodowe, o tę tzw. Bohemę, to my w tworzeniu tego wcale nie mieliśmy szczególnych zasług. To się formowało raczej w okolicach ówczesnej Piwnicy przy Krypcie. Tam był Adam Opatowicz, Adaś Dzieciniak, Tomek Jankiewicz, Grażyna Madej, Beata Zygarlicka i tam się toczyło to życie artystyczne. My w to już wchodziliśmy.

A czy ta nowa jakość, mówię o formie wyrazu scenicznego, spotkała się ze zrozumieniem środowiska teatralnego?

- Dyrektor Kierc pozwalał nam na ogromną swobodę tzw. wypowiedzi artystycznej. Robiliśmy własne przedstawienia w obrębie tylko naszego, młodego członu zespołu. To było przyjmowane bardzo pozytywnie. Zdobywaliśmy nowe doświadczenia grając z koleżankami i kolegami, którzy już w tym zespole byli od dawna a zarazem dodawaliśmy coś od siebie.

Podobno w czasach, kiedy rozpoczynał pan karierę, uważano pana za swego rodzaju amanta sceny teatralnej. Czy młode dziewczęta ustawiały się w kolejkach na pana spektakle?

- Była taka swego rodzaju otoczka wokół mojej osoby. Ale nie było to świadome kreowanie wizerunku lub coś w tym rodzaju. Wizerunek kreuje się na scenie. Ale muszę przyznać, że jest w tym trochę prawdy.

Co najbardziej ceni pan ze swojej kariery, ze swojego pobytu w Szczecinie?

- To już jest 20 lat, więc można by kilka rzeczy znaleźć. Gdybym miał najszczerzej mówić i nie ograniczać się do spraw zawodowych to powiedziałbym, że mam piękną i wspaniałą 20-letnią córkę, że udało mi się to moje życie pozazawodowe, mimo pewnych perturbacji, poukładać. Jeżeli chodzi zaś o sprawy ściśle artystyczne to jest z pewnością kilka ról i praca ze wspaniałymi ludźmi, jak Boguś Kierc, Ania Augustynowicz, to jest możliwość reżyserowania własnych sztuk, to jest Piwnica przy Krypcie i to, że możemy tam rozwijać nasze własne, niezależne wizje. Bardzo ważną dla mnie sprawą są dwie książki z wierszami, które wydałem. Do jednej z nich dołączona jest płyta. Z tego jestem bardzo zadowolony, bo rola aktora pozostaje tylko w pamięci widzów i to jest strasznie ulotne a dla mnie trwałym śladem tego, co zrobiłem, może być właśnie książka lub płyta.

Czy Szczecin się zmienił od tego momentu, kiedy pan tutaj przyjechał?

- Tak, zmienił się i to bardzo. Mówię tutaj z perspektywy człowieka pracującego w środowisku kulturalnym. Kiedy tu przyjechaliśmy, było ciężko. Ówczesne władze nie do końca rozumiały, na czym miałaby polegać ich współpraca z instytucjami kulturalnymi. Między innymi dlatego Bogusław Kierc rozstał się z tym teatrem. Po dwóch sezonach dyrektorowania miał dosyć użerania się z administracją. Poza tym miałem wtedy wrażenie, że i media nie interesują się tym, co jest wartością naszej kultury szczecińskiej, doceniając raczej importy. To zaczęło się stopniowo zmieniać. Dzięki temu, że pojawili się sensowni recenzenci, media zaczęły promować nasze szczecińskie przedsięwzięcia. Pojawiły się osoby, dzięki którym urodziły się takie zjawiska, jak Festiwal Artystów Ulicy/Spoiwa Kultury, jak rozwijający się ciągle KONTRAPUNKT. Zaczęto w sensowny sposób wykorzystywać nasze położenie geograficzne, pozwalające na kontakt z całą Europą. Cieszy mnie to, że Teatr Współczesny jest wciąż w ścisłej czołówce, jeśli chodzi o jakość, wśród teatrów w Polsce.

Czy zmieniła się publiczność?

- Myślę, że tak. Szczególnie młodzież, która dojrzewa do kontaktu z teatrem. Coraz rzadziej zdarzają się skandaliczne incydenty z udziałem młodej widowni. A bywało nieciekawie. Publiczność się zmienia i myślę, że przyczyną może być to, że daliśmy im teatr naprawdę wysokiej jakości. Mogą się czuć dowartościowani i Szczecin nie powinien mieć żadnych kompleksów w porównaniu z teatrami z całej Polski, czy tymi przyjeżdżającymi z zagranicy.

Czy ciężko jest być aktorem w Szczecinie?

- Myślę, że aktorem teatralnym nie jest łatwo być, ogólnie rzecz biorąc, w Polsce. Głównie ze względów materialnych. Nie jest to zawód, gdzie dobrze płacą.

Ale można było przecież wyjechać do Warszawy, grać w serialach. Czy to był ciężki wybór, aby zostać tutaj, grać dla takiej publiczności, takie spektakle?

- Do Warszawy jeżdżę czasami na castingi, głównie po to aby podreperować finanse. Trzeba niekiedy zagrać w reklamie, bo to się opłaca. Nie mam tutaj żadnych oporów, czy wyrzutów sumienia. Gdybym miał się tam jednak przeprowadzić na stałe, to nie wiem czy bym się zdecydował. Po pierwsze dlatego, że ogromnie trudno jest tam znaleźć pracę w teatrze. To jest raczej rynek dla aktorów serialowych, a ja jeżeli miałbym się pokazać gdzieś na ekranie, to raczej wolałbym film fabularny. Nie chcę się oczywiście zarzekać. Miałem już zresztą epizod w "Kryminalnych" i jakoś nic mi się nie stało. Pewnie gdybym dostał propozycję jakiejś dużej roli, która ciągnęła by się przez cały serial i musiałbym się przeprowadzić do Warszawy, to raczej bym się nie zdecydował.

Czy to już przyzwyczajenie?

- Staram się być człowiekiem rozsądnym, to chyba ze względu na wiek, i staram się doceniać to, co mam. A tutaj mam bardzo wiele. Jestem w znakomitym teatrze, nie muszę nigdzie jeździć, żeby szukać lepszego, pracuję w bardzo dobrej rozgłośni radiowej, mam swój poranny program. Lubię swoich słuchaczy i tę pracę, mimo wczesnej pory, bo zaczynam już o 5 rano. Jest Piwnica przy Krypcie, którą prowadzę, są tu przyjaciele, bliscy. Za dużo mnie tu trzyma, aby teraz z tego rezygnować i decydować się na rewolucję.

Jest Pan aktorem, pisarzem, radiowcem, dyrektorem teatru, miał pan epizody kabaretowe, muzyczne, mówiąc ogólnie, jest pan bardzo zapracowanym człowiekiem. Czy może pan powiedzieć, która rola jest panu w tym momencie najbliższa?

- Aktorstwo to jest to, co robię najczęściej i co mnie najbardziej pochłania. Ale jest też pisanie. Chociaż ostatnio wcale nie piszę i nawet nie zaglądam do tego, co wcześniej napisałem a już mi chodzi po głowie, żeby usiąść nad tym, co mam, poprawić, coś dodać i zapukać do drzwi kolegów kompozytorów, żeby stworzyć nowy repertuar do śpiewania. Wszystkiego tak naprawdę jest we mnie po troszeczkę. Gdybym miał teraz odpowiedzieć, co jest najważniejsze, to byłoby mi bardzo trudno.

Skąd się wzięło pisanie w życiu aktora?

- Pisanie bierze się z niemożności wyrażenia siebie innymi środkami. Pewnych rzeczy w aktorstwie nie zrobię, które mogę zrobić pisząc. Początki były już na studiach i tutaj także Bogusław Kierc odegrał swoją rolę. Do niego się zgłosiłem jako student skrobiący wierszyki do szuflady. On po pierwsze, nie wyrzucił ich do kosza, po drugie, spotkał się ze mną i zachęcał do tego, abym pisał dalej. Namówił mnie do wzięcia udziału w turnieju poetyckim we Wrocławiu, gdzie nagrodą była m.in. publikacja. To było, jak pamiętam, w Teatrze Kalambur i - żeby było śmieszniej - Bogusław był tam jurorem. Ale mógł mieć czyste sumienie, bo autorzy wrzucali swoje wiersze niepodpisane imieniem i nazwiskiem, tylko opatrzone godłem, a zastrzegł sobie wcześniej, żeby to był wiersz, którego on nigdy nie czytał. Taki wiersz wrzuciłem i udało mi się konkurs wygrać. Później były kolejne turnieje, również zakończone sukcesem i powoli młody człowiek zaczął wierzyć w swoje możliwości. Bardzo ważną osobą był wtedy redaktor pisma organizującego te konkursy "Że". Marek Garbala był przeciwwagą dla Kierca. Bogusław był od tego, aby mnie głaskać, zachęcać i się zachwycać, a pan Marek Garbala był surowym krytykiem i chirurgiem moich wierszy. Znosiłem to bardzo ciężko jako młody poeta przeświadczony, jeżeli nie o geniuszu, to na pewno o wyjątkowym talencie. Między Markiem a Bogusławem udało mi się zdobywać nowe doświadczenia a zarazem nie tracić zapału do pisania.

Czy Szczecin ogranicza artystycznie?

- Myślę, ze nie ogranicza w żaden sposób. Jak jest się młodym aktorem, to przede wszystkim trzeba mieć energię i zapał, a wtedy znajdą się możliwości i miejsca, aby się wyżyć artystycznie. Myślę, że tu jest do tego dobre miejsce.

Czy Piwnica przy Krypcie jest dla pana takim miejscem wolności myśli twórczej. Czy to jest marzenie każdego aktora, żeby w pewnym momencie być dyrektorem teatru i samemu dowodzić?

- W moim przypadku nie jest tak, że ja tworzę do końca swój teatr. Podlegam jednak dyrekcji naczelnej Zamku. Sam nie reżyseruje przedstawień - chyba, że wspólnie z kolegami, jak miało to miejsce przy okazji "Dzieł wszystkich Szekspira w nieco skróconej wersji". Tak naprawdę zostałem kierownikiem artystycznym z konieczności. Przede mną tę funkcję sprawował Paweł Niczewski ale nie za bardzo dawał sobie radę z aspektami organizacyjnymi tego przedsięwzięcia. Zrobiliśmy więc "bezkrwawe przejęcie władzy". Wolę się nazywać, zamiast kierownikiem artystycznym, gospodarzem tego miejsca.

Jeżeli nie miał by pan żadnych ograniczeń, czy finansowych, czy czasowych, to jaka byłaby pana "Piwnica marzeń"? Co by pan zmienił?

- Pojawił by się tam znowu bar. Starałbym się tam stworzyć miejsce, którym kiedyś Piwnica była. Czyli miejscem, gdzie ogniskowało życie artystyczne. Można by je ożywić w sensie towarzyskim. Kiedyś częstymi gośćmi byli tu artyści z "Piwnicy pod baranami", chciałbym przywrócić ten klimat.

Czy z perspektywy czasu może pan powiedzieć, że Szczecin to był dobry wybór?

- Tak, tak uważam. Wszystko idzie dobrze, tak jak miało iść.

Dziękuję za rozmowę

Również dziękuję.

Na zdjęciu: Konrad Pawicki w "Bliżej", Teatr Współczesny, Szczecin.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji