Artykuły

"Pacjenci" Teatru Stu

Publiczność szuka miejsc; ci, którzy siedzą, obserwują nadchodzących. Służba porządkowa cyrku proponuje programy "Pacjentów". Zgarbiony, zaszczuty Mistrz (Aleksander Krupa) krąży między nami, z rękopisami pod pachą. Mamrocze, raczej do siebie, o recenzjach złośliwych, krzywdzących... To już przedstawienie, które trwa, jeszcze przed czasem swojego oficjalnego początku.

Sceneria cyrku jest uniwersalnym miejscem akcji, umożliwia rozwiązania proste, a przecież mające ogromną siłę wymowy. Ogrodzona barierą, jak w czasie robót drogowych, połać piasku, okaże się - dosłownie -szatańską pułapką. Diabelska kompania, mrowiąc się w udawanej gorliwości, entuzjastycznie i starannie przerzuca kupkę piasku - z łopaty na łopatę.

Świta Wolanda (Włodzimierz Jasiński) huśta się na linach, wspina niby pająki, po prowadzących w grę siatkach. Ten system drabinek, sznurów, klatek podciąganych do góry, pomostów tworzy miejsca akcji. Ale jest przecież także symbolem osaczenia, izolacji, znakiem systemu osaczającego Mistrza, spowijającego go niby sieć.

Włodzimierz Jasiński jako Woland tworzy tu rolę robiącą ogromne wrażenie, zbudowaną zupełnie innymi środkami niż rola Istvana w "Szalonej lokomotywie". Oglądamy zawziętego, skupionego doktora, opanowanego, jak szaleniec - uczony z jakiegoś ekspresjonistycznego filmu. Wydaje się, że jest to postać znacznie groźniejsza maż u Bułhakowa, będąca uosobieniem zła przekształconego w system, czynionego dla zasady.

Opozycjonistą Wolanda - i jego ofiarą - jest Mistrz. W tym przedstawieniu, w interpretacji

Aleksandra Krupy staje się, już nie autorem powieści - ale jej postacią... Mesjaszem, gotowym do ofiary, aby umrzeć: za swoją sztukę, która jest jego prawdą wewnętrzną, czy - za nas? Ale przecież sztuka została już poświęcona; w symbolicznym geście zapalenia rękopisu, Mistrz oczyszcza się z dotychczasowego życia. Kogo jednak odkupić może jego ofiara, w tym strasznym świecie nieustannego dozoru, gdzie cyrkowe akcesoria kojarzą się już nie z zabawą, ale z narzędziami męczeństwa. Wszystko zostaje tu splugawione, płonący krzyż pada, gasnąc, w brudny piasek. W bezkształtnym więziennym stroju, na platformie w górze, Małgorzata (Olga Titkow-Stokłosa) jest już tylko męczeńską postacią. Jej wiara i miłość zostały zabite.

Po prostu może jedynym sposobem, żeby się wymknąć z takiego świata - jest śmierć. I odrzucając nadzieję, strach Mistrz zyskuje siłę. Ktoś jednak zostaje zbawiony, to Iwan Bezdomny (Franciszek Muła). Aby jednak pozostać dobrym i czystym musi on być pacjentem szpitala-więzienia. Wszystkie postaci znajdują się w miejscu, gdzie prawda traktowana jest jak niebezpieczne halucynacje.

W zdumiewający sposób dokonał Jasiński w tym przedstawieniu przemiany wszystkich naszych skojarzeń tradycyjnie związanych z cyrkiem. I może tym silniejsze wrażenie w tej scenerii robi krzywda, rozpacz, męczeństwo - jakie są nam prezentowane. Tak, bo przecież Piraskowia Fiodorowna (Irena Szymczykiewicz-Tyl) nieustannie krąży między postaciami, nieustannie stara się zapowiedzieć występ Wolanda. Ubrana jest w kostium, czy raczej mundur alegorycznej funkcjonariuszki. To szara eminencja cyrku, bliżej nieokreślonej instancji, czy też może... nowe wcielenie SS-frau.

Wymuskana, elegancka mimo zmieszania. Tak, bo początkowo ta piękna blondynka jest wyraźnie speszona wyczynami Wolanda i jego trupy. Niestrudzenie plącze się jednak między szalejącą bandą, jak gdyby próbując się zorientować w czym rzecz. Nawet mając twarz wykrzywioną złością, porusza się ze swoistą elegancją; wystudiowanymi, czy raczej wymusztrowanymi ruchami.

I stopniowo orientujemy, się, że to ona panuje nad sytuacją. Że to ona sprawuje władzę. To właśnie ona roztacza przed naszymi oczami obraz tego upiornego cyrku. Bo przed jego mechanizmem nie ma obrony. I w końcu włącza się, cezy rzeczywiście dobrowolnie? - do niego również Woland i jego funkcjonariusze. Pod dyktando ostrych komend pięknej blondynki wszyscy - storturowani i ich niedawni oprawcy, krążą w kółko, z rękami założonymi do tyłu, w beznadziejnym spacerze więźniów.

My, widzowie cyrku czujemy się współwinni. A w każdym razie tak się może poczuć ta część świadomej widowni, która nie mami się, że przyszła się rozerwać do cyrkowej budy (piastując spłoszone dzieci na kolanach). A jest to przedstawienie, przepraszam za szczerość, dla widowni mydlącej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji