Artykuły

"Wyzwolenie" Konrada Swinarskiego dziś

TO potrafi tylko Kraków! Oto Stary Teatr przypomniał Warszawie swoje pamiętne "Wyzwolenie" sprzed dekady - w postaci i w obsadzie prawie niezmienionej. Ściśle przy tym przekazując mistrzowską koncepcję reżyserską przedwcześnie zmarłego Konrada Swinarskiego. I niemal nic nie gubiąc z artyzmu i siły oryginału. Rzadki to przykład twórczej ciągłości.

Oglądaliśmy to "Wyzwolenie" już w grudniu 1974, w czasie warszawskich Spotkań, w tej samej sali Teatru Dramatycznego: Dziś, na inaugurację Teatru Rzeczypospolitej w Warszawie konstrukcja inscenizacyjna, w jaką reżyser ujął przedstawienie, wydała się bardziej jeszcze przejrzysta i nieodparta w swej artystycznej logice.

Jeszcze lepiej niż dotąd uświadamialiśmy sobie niezwykłość, wprost znikalność tak zastosowanych ram "teatru w teatrze". Rzecz bowiem nie dzieje się w teatrze jakimkolwiek, lecz na deskach scenicznych starodawnej stolicy, przetworzonych w wizję Wawelu i katedry z Sarkofagiem św. Stanisława, słowem w tle wciąż żywego "polskiego kościoła" - panteonu. A "idącym z daleka" animatorem tego teatru staje się jakby odrodzony w Wyspiańskim, poecie neoromantyzmu i dekadencji, romantyczny Mickiewiczowski Konrad z "Dziadów", nowy "44", wzywający do ponownej narodowej spowiedzi i samopoznania.

W pełnym rozmachu arcywidowiska dwa, zwłaszcza śmiałe pomysły zwiększają jeszcze, mimo upływu lat, podziw dla artystycznej wyobraźni Swinarskiego.

Najpierw sposób, w jaki dokonuje się przejście od pierwszego do drugiego i połączenie obu pierwszych aktów. Widzimy, jak na "strojącej się narodowej scenie" stopniowo rozwiewa się iluzja wszechstanowej zgody i braterstwa, a odsłania obraz klasowego egoizmu i obłudy, ugodowości graniczącej ze zdradą, kulturowego kwietyzmu grobów, a nawet pospolitych nałogów i nieprawości. Tekst Wyspiańskiego nadbudowuje tu inscenizator rozszalałą scenę w duchu malarstwa Siemiradzkiego i Żmurki, rodzajem "eviva l'arte... kult Bachusa i Astarte". Gdy obraz ten pogrąża się w mroku, padają ku niknącym grupom postaci początkowe słowa II aktu, Konradowskie "Warchoły, to wy!..."

Po prezentacji więc ogólnego obrazu społeczeństwa, następują, już w jakiejś nieokreślonej przestrzeni scenicznej ("inna dekoracja"), rozmowy z Maskami, konfrontacja poszczególnych postaw duchowych i społecznych, myślowe zmagania, z własnymi zarazem wątpliwościami i lękami. Bo widma narodowej historii, odpędzane, wciąż wracają, osaczają Konrada. Przełamując nadmierną dyskursywność tego aktu, Swinarski przydaje maskom, znowu ponad tekstem Wyspiańskiego, cechę zwidzeń prześladowczych, postacie szpicli, psychiatrów bieli, spowiedników w czerni. Efektownie lokuje część aktu w sali szpitala wariatów, nawiązując do romantycznego motywu obłąkania z "Dziadów" i Kordiana", i podkreślając osobisty tragizm bohatera-poety. Ten chwyt reżyserski zapowiada też i przybliża tragizm końcowego, trzeciego aktu, w którym Konrad pokonuje Geniusza, swego jakby sobowtóra ("poezjo, precz! Jesteś tyranem"), lecz pozostaje samotny z poczuciem winy, ponieważ nie tylko współgrający w jego narodowym teatrze, lecz i on sam nie potrafił w gruncie rzeczy wyrwać się z kręgu sztuki ku realnemu czynowi.

NIEZWYKLE ambitna koncepcja reżyserska całości wcale nie ułatwiła zadania znakomitej przecież, obsadzie Starego Teatru. W przeciwieństwie do Dejmka, który dawał w tym roku w Teatrze Polskim "Wyzwolenie" bardziej racjonalistyczne, z bardziej dyskursywnie potraktowanym aktem z Maskami (zabrzmiał on w swym krytycyzmie niemal jeszcze współcześniej niż u krakowian) - Swinarski położył nacisk na dramatyczną jedność i emocjonalne napięcie swego przedstawienia. Było ono w wielorakim sensie bogate i jeśli coś mu zagrażało, to pewien nadmiar i konieczność stałego "harmonizowania i równoważenia jego składników, zwłaszcza w zakresie ruchu scenicznego. Jeśli mimo nieodżałowanej śmierci właściwego twórcy przedstawienia, przetrwało na ogół nie rozprzęgnięte, nie zachwiane, ogromna w tym zasługa aktorów.

Jerzy Trela stworzył swoją największą kreację, przewyższając w roli Konrada wszystkich powojennych odtwórców tej roli i w "Dziadach", i w "Wyzwoleniu". Precyzją i pięknem słowa błyszczeli R. Stankiewicz-Prymas i Stary Aktor: T. Malak - Geniusz, A. Polony - Muza, I. Olszewska - Wróżka i Hestia i inni. Duet W. Sadecki, Karmazyn i J. Radziwiłowicz-Hołysz dawał pokaz anachronicznej zamaszystości szlacheckiej. E. Lubaszenko - reżyser wnosił ton spokoju w dramatycznie rozedrgany spektakl. W ogóle zespół aktorski niemal idealnie wtapiał się w całość ujętą w scenograficzny kształt przez Kazimierza Wiśniaka, a w dramatycznie funkcjonalny akompaniament muzyki przez Zygmunta Koniecznego.

W widowisku tej miary nie wolno pominąć roli widowni, ani czynnika czasu. Gdy w zakończeniu II aktu, rozwiązanym zresztą raczej w duchu bohaterskim aniżeli czysto lirycznie, rozlegał się pamiętny dwuwiersz:

O Boże, wielki Boże, Ty nie znasz

nas Polaków,

Ty nie wiesz, czym być może straż

polska u Twych znaków;

gdy w bożonarodzeniowej scenie z Świętą Rodziną-Hestia wzywała do strzeżenia domowego ogniska, tej "żywiołowej siły, którą posiada dusza wolna" - wiersze te Znalazły w październiku 1978 o wiele głębszy odzew aniżeli w innym okresie. Swinarski słusznie zrezygnował z doznanych przez Wyspiańskiego didaskaliów o "wyrobniku, dziewce bosej", o "uchyleniu wrót" grobowych. Ukrytą w nich nadzieję przynosi zawsze z sobą sam widz.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji