Artykuły

Mistrz i Małgorzata na scenie teatru w Wałbrzychu

W pierwszych dniach maja w Wałbrzyskim Teatrze Dramatycznym odbyła się premiera "Mistrza i Małgorzaty" Michała Bułhakowa w adaptacji i reżyserii Andrzeja Marii Marczewskiego, ze scenografią Józefa Napiórkowskiego i muzyką Tadeusza Woźniaka. Dość długo panowały chude lata na wałbrzyskiej scenie, ale nastał wreszcie czas urodzaju. Do głosu doszło zupełnie przyzwoite rzemiosło a w ślad za nim odpowiedni poziom. Zespół teatru liczy obecnie 28 osób, które mogą podjąć się wielu trudnych zadań. Proza Bułhakowa, niewątpliwie do takich właśnie należy. Jest wielowarstwowa, adresowana do różnych rodzajów ludzkiej wrażliwości, do różnych poziomów przygotowania intelektualnego, wreszcie - do różnych rodzajów wyobraźni.

Andrzej Maria Marczewski, przygotowując adaptację miał do wyboru, albo zachować wierność autorowi, albo też ograniczyć się do wybranego przez siebie wątku - co pociągnęłoby za sobą konieczność dokonania cięć. Wybrał tę pierwszą możliwość.

Mam ogromny szacunek dla reżyserów, którzy szanują słowo pisane. Szanują autora. Jest to jeden z dowodów dużej kultury. I ich wierność wobec niego, chociaż w czasie pracy natrafia na rozliczne przeszkody daje w końcu nową wartość, poprzez którą obaj mogą się wyrazić. Nie jest to łatwe przedsięwzięcie - i nie zawsze kończy się artystyczną doskonałością. Zawsze jednak liczy się etyczna postawa jednego twórcy wobec drugiego. Andrzej Maria Marczewski nie przekazał nam swoich impresji na temat Bułhakowa, jak to robi wielu innych reżyserów, przy wielu możliwych sposobnościach. Pokazał samego Bułhakowa. Zresztą, już na pierwszy rzut oka daje się zauważyć jego fascynacja tym autorem. Zapytany wprost- odpowiedział: "Mistrz i Małgorzata" to jest książka mojego życia. Dziesięć lat nosiłem ją w sercu."

PRZEDSTAWIENIE jest swoistym longplayem. Trwa cztery i pół godziny. Pierwsza przerwa ma miejsce po przeszło dwóch godzinach gry. Ale nikt nie jest zmęczony. Nikt się nie niecierpliwi. Czas mija nie postrzeżenie. Znamienną cechą tej inscenizacji jest jej wewnętrzny, miarowo pulsujący rytm. Wyobraźnia inscenizatora nie ma nic z agresywności. Nie narzuca się natrętnie żaden znak jego obecności. Marczewski nie mizdrzy się do widza.

Po prostu - została powołana do życia określona sytuacja sceniczna, podporządkowana określonym prawom - i dalej rzecz już toczy się samodzielnie. Nad całością, niewątpliwie też zaważyły filmowe kompetencje reżysera (jest z wykształcenia filmowcem). Niektóre fragmenty przedstawienia są zbudowane jakby na zasadzie kadru filmowego. Stanowią bardzo ciekawe, wysmakowane obrazy, które są celowo przytrzymywane aby mogły tym pełniej zaistnieć. Mam na myśli, między innymi ten fragment, w którym ciało Jezusa rozpięte na krzyżu - dogasa - jeśli można użyć tego określenia. Scena bardzo sugestywna, zwłaszcza, że podana w kontekście wewnętrznych wątpliwości Wielkiego Prokuratora.

Przy tej okazji nie sposób pominąć walorów ruchu scenicznego, jaki w tym przedstawieniu zaprezentowano. Z aktorami pracował Jerzy Stępniak. Wychowanek - i jak widać kontynuator stylu Henryka Tomaszewskiego. Była to jeszcze jedna niespodzianka. Także i pod tym względem zbliżono się do wysokiego poziomu. Zespół jest nie do poznania. Jeśli do tego dodać czystą, funkcjonalną scenografię, sprowadzającą się do niezbędnego minimum rekwizytów, przemyślane, ciekawe operowanie światłem, czy wreszcie kostiumy, wykonane nad wyraz starannie, z szacunkiem dla stylu.

W dzisiejszej relacji świadomie pomijam ocenę poszczególnych ról. Zainteresowało mnie zdarzenie jako całość, jako problem systematycznego dochodzenia do pewnych rezultatów. Z czystym sumieniem powiedzieć mogę, że trzy lata pracy Andrzeja Marii Marczewskiego jako dyrektora tego teatru zaowocowały w sposób, który wzbudza szacunek.

WRACAJĄC na moment jeszcze do samego przedstawienia, chciałbym powiedzieć, że nie przekonała mnie muzyka Tadeusza Woźniaka. Była jakby zaledwie w stadium mglistego zamysłu. Mało wyraźna. A przecież w tym klimacie literackim mogła się stać ważnym elementem dramatycznego wyrazu wydanie. Można było w niej skoncentrować całą ekspresję akcji scenicznej. I chociaż nie byłoby to nic szczególnie odkrywczego, z całą pewnością przyczyniłoby się do większej syntezy poszczególnych elementów.

Spotkanie z wałbrzyskim teatrem jest krzepiące. Nareszcie jaśniejszy przebłysk, świadczący o tym, że celowość sobie w tym względzie stawiamy mogą się spełnić - jeśli spełnione zostaną określone warunki. W systemie działania teatralnego oznaczają one po prostu wielostronne doskonalenie rzemiosła i równie wielostronną dbałość o tę skomplikowaną aparaturę odbiorczą jaką jest nasz umysł - nasza wrażliwość.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji