Artykuły

Jubilat hrabia Wojciech Dzieduszycki

- Opera uratowała mi życie. W obozie koncentracyjnym Gross-Rosen występowałem w orkiestrze, która co sobota dawała koncerty w świetlicy esesmanom - hrabia WOJCIECH DZIEDUSZYCKI świętuje jubileusz 7O-lecia debiutu na scenie.

W piątek [21 stycznia] na scenie Opery Lwowskiej specjalnie dla Wojciecha Dzieduszyckiego [na zdjęciu] - w 70. rocznicę debiutu hrabiego na deskach tej opery - wystąpią polscy i ukraińscy artyści.

Wojciech Dzieduszycki, rocznik 1912, jeden z najbardziej znanych wrocławian, nestor dziennikarzy muzycznych, śpiewaków operowych i operetkowych oraz... młynarzy, pracę artystyczną rozpoczął w 1934 r. w Operze Stanisławowskiej. Rok później na deskach Opery Lwowskiej wystąpił w swojej popisowej partii - Leńskiego w "Eugeniuszu Onieginie" Piotra Czajkowskiego.

Adam Domagała: Pamięta Pan dzień debiutu w Operze Lwowskiej?

Wojciech Dzieduszycki: Doskonale pamiętam, jakby to było wczoraj. To było 17 listopada 1934 roku, śpiewałem partię Leńskiego w "Eugeniuszu Onieginie". Tremę miałem taką, że ledwie stałem na nogach. Na widowni siedziało mnóstwo znajomych, ziemian, którzy przyszli popatrzeć na moją klęskę. Ale nic z tego! Wypadłem znakomicie. Najpierw po pierwszym duecie, a potem po pierwszej arii zebrałem oklaski przed kurtyną. Po spektaklu do garderoby przyszli rodzice i stryj, który najbardziej protestował przeciwko mojej karierze artystycznej. Powiedział wtedy: "Taki Dzieduszycki rodzinie wstydu nie przyniesie".

Kiedy zaczął Pan występy w operze, miał Pan zupełnie inny zawód, zupełnie niezwiązany ze sztuką. Czy myślał Pan o karierze śpiewaka na całe życie?

- Tak. Bardzo chciałem śpiewać. Myślałem, że opera wypełni mi całe życie. O moje wykształcenie muzyczne zadbała mama, która posłała mnie do konserwatorium. Dzięki temu zdobyłem wykształcenie skrzypka, dyrygenta i śpiewaka, ale ojciec niemalże zmusił mnie do studiów na politechnice na wydziale rolnictwa. Chciał, żebym przejął zarządzanie majątkiem. W Operze Lwowskiej występowałem jeszcze jako Rudolf w "Cyganerii" Pucciniego, a potem wyjechałem do Włoch do słynnego pedagoga Massiniego. Tam spotkałem Jerzego Gardę, po wojnie dyrektora opery we Wrocławiu, który wtedy pomógł mi znaleźć pracę w teatrach operowych we Włoszech, m.in. we Florencji i Mediolanie. Kazał mi tylko zmienić nazwisko - na takie, które Włosi mogliby wymówić. I tak zostałem Albertem Sasem, od naszego rodowego herbu. We Włoszech występowałem dwa lata, ale kiedy urodził mi się syn, musiałem wrócić do Polski. Tu występowałem krótko w Warszawie - aż do czasu, gdy opera w Warszawie zbankrutowała. A potem wybuchła wojna, która zniszczyła mi zdrowie i definitywnie przerwała moją śpiewaczą karierę. Mimo to właśnie opera uratowała mi życie. W obozie koncentracyjnym Gross-Rosen występowałem w orkiestrze, która co sobota dawała koncerty w świetlicy esesmanom. Grałem na skrzypcach i śpiewałem, aż któregoś dnia z obozu uciekło dwóch więźniów. Zabrano nas wszystkich na apel i co dziesiątego przeznaczono do rozstrzelania. Padło m.in. na mnie. I kiedy już stałem pod ścianą, zainterweniował komendant obozu, który strasznie się zdenerwował, że nie będzie miał mu kto śpiewać arii z "Toski".

Czy po wojnie był Pan w Operze Lwowskiej?

- Kilka razy, ale już nie jako artysta, ale recenzent. W latach 80. zdarzyło się, że dyrektor opery tuż przed spektaklem przemówił do zgromadzonej publiczności: "Grażdanie, wśród nas jest były artysta naszej opery - pan Dzieduszycki z Wrocławia". Bardzo się wtedy wzruszyłem. W zeszłym roku byłem we Lwowie w operze na "Strasznym dworze" w wykonaniu ukraińskich artystów, też miałem łzy w oczach.

Pana benefis reżyseruje Zbigniew Lesień, którego osoba wzbudza dużo kontrowersji. Czy to Pan wybrał reżysera?

- Ze Zbyszkiem przyjaźnię się od lat, a to, że on przygotowuje ten spektakl we Lwowie, jest konsekwencją tego, iż dwa lata temu przygotował spektakl w Polanicy Zdroju. To, z czym jedziemy do Lwowa, to przeniesienie tego spektaklu. Mam nadzieję, że wszystko się pięknie uda, choć tuż przed wyjazdem trochę się przeziębiłem. Na szczęście żona zadbała o to, żebym miał ciepłe ubranie. Na Gwiazdkę dostałem od niej najprawdziwsze rosyjskie walonki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji