Artykuły

Woland i codzienność

"Mistrz i Małgorzata" we Współczesnym uznane zostało przez autorytety za wydarzenie teatralne ostatnich sezonów, więc obecnie można tylko dołożyć trochę dziegciu do tej beczki miodu. Parę rzeczy w tym chórze zachwytów się zgadza. Historia opowiedziana przez Bułhakowa w powieści pisanej prawie przez całe życie wciąż jest atrakcyjna i to z różnych względów. Dowodzą tego nie tylko kolejki po bilety do Teatru Współczesnego, ale i wcale niemały nakład kolejnego wznowienia powieści, rozchodzący się w ciągu paru godzin w każdej księgarni. "Mistrz i Małgorzata" Bułhakowa jest dla wielu ludzi tą ulubioną powieścią, którą wzięliby na bezludną wyspę, tym większy jest więc strach przed przenoszeniem jej na scenę teatralną. U nas ten strach dwa razy pokonał Andrzej Maria Marczewski, wystawiając własną adaptację w kolejnych teatrach, teraz zdobył się na to Maciej Englert.

Do tych przygód teatralnych z Bułhakowem, a ściślej z jego najbardziej znanym u nas utworem, dodać należy adaptację węgierską, pokazaną w czasie Międzynarodowych Spotkań Teatralnych na jesieni ubiegłego roku, która wzbudziła kontrowersje, niektórym się bardzo nie podobała, ale miała parę scen bardzo ładnych. Rzecz jest trudna - nie trzeba tego udowadniać. Już sama myśl wystawienia wielowątkowej opowieści Bułhakowa na małej scenie. Teatru Współczesnego w Warszawie, w spektaklu trwającym cztery godziny, jest trochę szaleńcza. W teatrze jest duszno, widać ile, wystarczy jedna wyższa osoba na parterze, aby połowa sali nie widziała środka sceny lub jednego z boków czyli wizualnie umykała jej część opowieści scenicznej.

A jednak nie to jest najważniejsze. W adaptacji Englerta mniej ważne są obrazy plastyczne, chociaż pomysłowa scenografia Ewy Starowiejskiej ukazuje wycinek ulicy dawnej Moskwy, zasłonami i światłem w ciemności przemieniany w inne punkty akcji. Jedynym atrakcyjnym pomysłem plastycznym reżysera jest scena balu u Wolanda, gdy przy dźwiękach niesamowitej muzyki Zygmunta Koniecznego z ciemności wyłaniają się ogniki-duchy i upiory. Zrealizowana została zresztą w zupełnie innej konwencji niż reszta przedstawienia, jest trochę jak z Wiśniewskiego, trochę jak z obrazów niektórych mistrzów malarstwa. Reszta to drobne sceny rodzajowe, składające się na obraz miejskiej krzątaniny bohaterów dbających o swoje miale i większe sprawy.

W tę krzątaninę wkracza Woland ze swoją świtą. Nie jest to Woland-magik, zręczny prestidigitator robiący sztuczki ku uciesze i pouczeniu gawiedzi, ale Woland zgłębiający zagadki istnienia, tajemnice ludzkich charakterów, Woland zmęczony, znużony, poważny, choć ironiczny. Znakomicie ucharakteryzowany i upozowany Krzysztof Wakuliński miał wreszcie możliwość pokazać w tej bardzo ważnej dla całego przedstawienia roli, skalę swoich możliwości aktorskich. Jest to chyba - jak dotychczas - najlepsza rola tego utalentowanego aktora o znakomitym głosie, który szerszej publiczności zapisał się w pamięci nijaką rolą w błahym telewizyjnym serialu polskiej produkcji "Trapez". W ogóle prawie cała trupa Wolanda na czele z Wiesławem Michnikowskim jako Korowiowem spisuje się dobrze.

Woland nie jest w koncepcji Macieja Englerta przerysowany w stronę komediową, stanowi ważny łącznik pomiędzy światkiem drobnych bohaterów Bułhakowa, tych ironicznie potraktowanych literatów (których być może nawet w tym przedstawieniu jest za wielu), oszukujących urzędników, ludzi próbujących nie zawsze we właściwy sposób utrzymać się na powierzchni, a wielkim światem sztuki, historii, mistyki. I o tym jest przedstawienie Englerta.

Jego wymowa osłabione została trochę nużącymi scenami opowiadań o losach bohaterów, scena gdy w domu wariatów Mistrz relacjonuje poecie Bezdomnemu swą miłość do Małgorzaty jest zbyt długa i nieciekawa. Takich scen jest parę. Być może zawiniła tu zamierzona lub nie ni jakość Marka Bargiełowskiego w roli Mistrza. Sceny pomiędzy Mistrzem a Małgorzatą należą do mniej ciekawych w tym przedstawieniu. Udały się za to sceny rodzajowe oraz ciekawie rozwiązane partie dziejące się w Jerozolimie (opisany już przez krytyków snop światła wyciągający postacie z mroków).

Przedstawienie Englerta w dużej mierze swój sukces zawdzięczające zarówno scenografii Ewy Starowiejskiej jak i muzyce Zygmunta Koniecznego kończy akcent mistyczny, pointujący tę opowieść o zwykłych ludziach uwikłanych w małe i wielkie sprawy tego świata. Należy przypuścić, że mistyczno-chrześcijański akcent dla niektórych widzów jest równie ważny co humor scen rodzajowo-obyczajowych. Przedstawieniu towarzyszy bardzo dobry program, dobry, bo przynoszący sporo informacji o autorze "Mistrza i Małgorzaty".

Wydawało się, że tak trudne przedstawienie jak "Mistrz i Małgorzata" będzie jedyną premierą Teatru Współczesnego w tym sezonie, ale nie, w maju pokazano jeszcze na Mokotowskiej "Życie wewnętrzne" Marka Koterskiego. Zmienione w stosunku do pierwowzoru drukowanego w "Dialogu" (i słusznie), porównywane już z "Kartoteką" Różewicza, będzie miało prawdopodobnie tyluż zwolenników co przeciwników. Dla niektórych to godzinne przedstawienie ukazując szumy, zlepy, ciągi powtarzających się zdarzeń codziennych jednego tygodnia w życiu mężczyzny w średnim wieku będzie niżące. Dla innych będzie odnajdywaniem siebie; komicznego i patetycznego, zirytowanego codziennością i szarością życia. Dramat codzienności Koterskiego rozegrany został z humorem i nerwem przez Krzysztofa Kowalewskiego i Martę Lipińską. Sporo w tym zasługi także samego autora i reżysera w jednej osobie, dopracowującego swój utwór do końca.

Everyman lat osiemdziesiątych Koterskiego z bloku-mrowiskowca, właściciel żony przy kości i małego fiata nie ma ciągot politycznych. Jego frustracje obracają się wokół spraw małych, przyziemnych. Sztuka opiera się na dialogu dwóch osób, zbitkach i pomysłach słownych oraz zabawnym przedstawieniu oglądania telewizji. Mieszkańcy masowej wyobraźni są równie realni co my. Śmiejemy się też z siebie, a poczucie humoru dość rzadko gości na naszych scenach, tym bardziej trzeba to podkreślić, że "Życie wewnętrzne" Koterskiego (tytuł jest ironiczny) nie jest chyba komedią. Może się to "Życie wewnętrzne" podobać. Pewnie, że trudno porównywać oba przedstawienia, ale można wspomnieć, że jedno i drugie są o czymś. Można o nich po wyjściu z teatru pomyśleć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji