Artykuły

"Ludzkość nie jest chórem aniołów"

Niedawno pisałam o sukcesie "Ławeczki" i "Garderobianego" w warszawskim Teatrze Powszechnym. Nowa radość! Przed spektaklem "Mistrza i Małgorzaty" Bułhakowa po prostu trudno się prześnić przez zwarty tłum szturmujący kasę Teatru Współczesnego. Potwierdzałoby to opinię, że widzowie wcale nie odwrócili się z dnia na dzień od teatru i dobre przedstawienia zawsze mogą liczyć na tzw. frekwencję!

A przedstawienie w Teatrze Współczesnym jest rzeczywiście udane i z wielu względów warte obejrzenia. Przede wszystkim przyciągać może już sama - jakże zasłużona - fama najwybitniejszej powieści wielkiego prozaika w ciekawej adaptacji i reżyserii Macieja Englerta, twórcy tego sukcesu. Jak wiemy, powieść ta jest wyjątkowo bogata, nie tylko wielowątkową, ale zderzającą ze sobą trzy odrębne światy: świat fikcji literackiej operujący poetycką metaforą i skrótem myślowym oraz królujące tu siły pozaziemskie zderzone z współczesnością Moskwy, powiedzmy z przełomu lat dwudziestych i trzydziestych, potraktowaną realistycznie, z wyraźnym zacięciem satyrycznym. Nuta serio spleciona, jest więc nierozerwalnie z kpiną, kiedy Bułhakow snuje swoją fantastyczną opowieść o trudnościach gnębiących pisarza w związku z świeżo przez niego ukończoną i właśnie przez wydawcę odrzuconą książką. Jednocześnie pozwala nam śledzić jakby projekcję tego dzieła, traktującego o losach Piłata Poncjusza i ostatnich dniach Chrystusa, tu zwanego Jeszuą Ha-Nocri.

Te zmagania pisarskiej fantazji z twardą i gorzką rzeczywistością szczególnie dobrze znane były Michałowi Bułhakowowi. Urodzony w r. 1891, lekarz od r. 1916, już w 1920 porzuca medycynę dla literatury. Wcielony do białej armii Denikina i w 1919 r. osiedla się następnie w Władykaukazie i tu na lokalnej scenie ogląda swoje pierwsze sztuki. W 1921 r. wraca do Moskwy i teraz rozpoczyna się najbardziej bolesny rozdział pisania, rzeczy coraz ciekawszych i lepszych, ale z góry skazanych na przegraną niezgodnych z obowiązującą estetyką. Coraz częściej sztuki Bułhakowa zdejmowane są z afisza, coraz trudniej - przy wciąż towarzyszącej mu i przybierającej na sile ostrej krytyce prasowej - wydać było kolejną, pozycję. W roku 1930 pisze wreszcie list do Stalina i chyba to ułatwia mu w jakiś sposób dalsze życie. Umiera w r. 1940, w niepełny miesiąc po ostatnich pracach nad. "Mistrzem i Małgorzatą", której kolejno wersje (łącznie z paleniem rękopisu) pisał od r. 1928.

Kasze teatry z sztuk Bułhakowa najczęściej grywają "Dni Turbinów" i "Zmowę świętoszków*, ale sławą i rozgłosem cieszy się przede wszystkim dzieło jego życia, właśnie "Mistrz i Małgorzata", powieść, której pełny tekst ukazał się w Moskwie dopiero w 1913 r., a u nas w IV wydaniu w r. 1980. Podziwialiśmy również sceniczną wersję "Mistrza i Małgorzaty" w pięknym kształcie nadanym mu prasa Andrzeja Marię Marczewskiego, najpierw w Wałbrzychu, potem w Płocku. W czasie ostatnich Międzynarodowych Spotkań Teatralnych oglądaliśmy również węgierskiego "Mistrza z Kaposvar".

Obecna propozycja Macieja Englerta rezygnuje z wielu efektów widowiskowych, będących głównym walorem inscenizacji Marczewskiego, jakby starając się nie przesłaniać autora. I chociaż - dzięki interpretacji aktorskiej - świat nierealny jest najmocniejszą stroną warszawskiego przedstawienia, fakt, że autor spektaklu główny nacisk położył na myśl zawartą w sztuce a nie na jej widowiskowość wydaje się największym walorem obecnej inscenizacji. Spektakl odczytać można jako rozważania na temat moralności i innych równie ważkich problemów poprzez

zobrazowanie walki człowieka, w tym wypadku pisarza, o sprawę, którą uznał za słuszną i której mimo przeciwności pozostał wierny. Z tym że zmagania te nie przebiegają wyłącznie w sferze realnych faktów i drobnych niegodziwości ludzi małych. Równocześnie jesteśmy bowiem jakby w kręgu sił wyższych i mocy złych, które z pobłażaniem i niemal litością obserwują naszą ludzką słabość i fatalne uzależnienie, głównie od tchórzostwa tych, od których nasze losy w danej chwili zawisły. Nie tylko z resztą obserwują, ale dobrze się nimi bawią i chętnie je podsterowują w przez siebie wybranym kierunku.

W spektaklu Macieja Englerta wybija się na plan pierwszy wątek Poncjusza Piłata dzięki znakomitej wyrazistej interpretacji Mariusza Dmochowskiego. Gra on człowieka mądrego i świadomego popełnionej niegodziwości, jaką jest skazanie niewinnego, ale niewygodnego dla władz człowieka. Mimo niewątpliwego podziwu dla postawy przeciwnika, zatwierdza nań wyrok śmierci, przedkładając własną karierę ponad głos sumienia. Wolanda - uosobienie sił nieczystych rządzących tym światem gra spokojnie, z wyraźnym lekceważeniem i wręcz kpiną wobec spraw ziemskich Krzysztof Wakuliński, mający w swojej wiernej świcie tak barwne postacie, jak te dziwna stwory grane przez Wiesława Michnikowskiego, Adama Ferency, Grzegorza Wonsa czy młodziutką Katarzynę Figurę. A przecież nawet ci wysłannicy piekieł potrafią poznać się na szlachetności i prawdzie głoszonej przez Mistrza i to zapewniają mu w końcu tak wymarzony spokój.

Gorzkie są te refleksje Bułhakowa, który w r. 1934 na marginesie jednej ze stron brulionu napisał: "Skończyć, zanim umrę", a w roku 1938 w ciągu jednego miesiąca zanotował: "Powieść trzeba skończyć! Teraz Teraz", a za dwa dni: "Zmęczyłem się, wpadłem w apatię, mam wstręt do wszystkiego". I znów w liście do żony: "Osądu tej rzeczy już dokonałem, więc jeśli uda się jeszcze trochę poprawić koniec, będę uważał, że rzecz zasługuje na korektę i na to, żeby ją złożyć w mrokach szuflady. Teraz interesuje mnie Twoje zdanie, czy uda mi się poznać zdanie czytelników, tego nikt nie wie". Rzeczywiście - nie udało się. W domowym archiwum pozostało osiem redakcji powieści, która po raz pierwszy, w kształcie skróconym, ukazała się w miesięczniku "Moskwa" na przełomie lat 1966/67, a więc blisko 30 lat po śmierci autora.

Późny triumf okazał się jednak nad podziw żywy, a refleksje wpisane w dzieje Mistrza i pozostałych bohaterów książki przejmują do dzisiaj. Spektakl Macieja Englerta (z muzyką Zygmunta Koniecznego i scenografią Ewy Starowieyskiej) na pewno należy do najbardziej ważkich w bieżącym sezonie. Choć nie jest pozbawiony wad i pewnych słabości, niestety również w partiach głównych, tytułowych granych zbyt chyba mało wyraziście przez Marka Bargiełowskiego i Jolantę Pęczek. Cieszy natomiast obfitość bardzo dobrych epizodów w rolach charakterystycznych (np. Marta Lipińska, Anna Majcher, Ilona Stawińska, Krzysztof Kowalewski, Henryk Borowski). Tworzywo jest bogate, być może każdy widz znajdzie w tym spektaklu coś dla siebie, być może zdarzać się będą nawet przeciwstawne interpretacje, ale i za to chwała. Potrzeba nam takich spektakli, o których chce się mówić i o które warto się choćby pokłócić. Właśnie ta rola teatru pobudzająca nas do własnych przemyśleń, jest na pewno najważniejsza, i stanowi o przyszłości sztuki teatru.

W kręgu takich to przedstawień rozstrząsających sprawy wagi głównej i szukających najistotniejszych ludzkich wartości, jak wierność sobie i własnym ideałom, znajduje się również ostatnia premiera Teatru Powszechnego na Małej Scenie. Myślę o skromnym już w zamierzeniu monodramie Tamary Katren "Kim był ten człowiek?", opartym na "Pamiętniku z getta" Janusza Korczaka i wielu innych jego dziełach, w wykonaniu, tegoż Marka Bargiełowskiego, tym razem dużo jednak szczęśliwszym. Tu bowiem jego spokojna, jakby bezosobowa relacja wydaje się najbardziej stosowna. Jesteśmy więc - po 45 latach - świadkami ostatniej nocy Janusza Korczaka przed jego finalną wyprawą z wychowankami żydowskiego sierocińca na wspólną pewną śmierć w Treblince. Bargiełowski w sposób bardzo prosty i przez to tak wstrząsający, rysuje portret najzwyczajniejszego człowieka, a przy tym niezwykłego. który świadomie wybrał taką a nie inną drogę swego życia i pozostał jej do końca wierny, płacąc za to cenę najwyższą: własną męczeńską śmiercią.

Siłą tego spektaklu jest jednak wcale nie owa tragiczna decyzja, którą odbieramy jedynie jako konsekwencje wcześniej dokonanego wyboru. Najważniejsze wydaja się poznanie Korczaka jako człowieka najzupełniej zwyczajnego, żyjącego wśród nas, z takimi czy innymi słabościami i wadami. Ale przy tym człowieka, który znalazł swoją drogę swoje powołanie. Właśnie on, Henryk Goldszmit, syn znanego warszawskiego adwokata, lekarz pediatra z wykształcenia a pedagog z zamiłowania, całym swoim zainteresowaniem i sercem otoczył każde potrzebujące pomocy dziecko, dbając nie tylko o jego zdrowie, ale szanując przede wszystkim jego osobowość. Kochał dzieci, starał się je zrozumieć i pozostał im wierny przez całe swoje pracowite życia. Już w najmniejszym dostrzegał pełnowartościowego człowieka. Zawsze starał się każde dziecko zrozumieć i służyć mu radą. Dlatego nie opuścił swoich wychowanków w strasznej chwili spotkania ze śmiercią, uważając, że właśnie teraz, uspokajając przestraszone dzieci, może im być najbardziej pomocny. Bargiełowski prostymi środkami bardzo pięknie nam to wszystko przekazuje i dlatego ten skromny monodram o zwycięstwie człowieka nad przemocą i śmiercią wydaje się tak istotny.

Z kolei premiera na dużej scenie Teatru Powszechnego według "Nawróconego w Jaffie" Marka Hłaski (w adaptacji i reżyserii Jana Buchwalda) pokazuje tragiczny los młodych ludzi, którzy tę wiarę w ideały bezpowrotnie stracili i pozostała im jedynie rozpaczliwa wałka o otrzymanie się na powierzchni życia, bez względu na to, za jaką cenę. Toteż niegodziwości przez nich popełniane stają się z dnia na dzień większe. A więc Bułhakow pokazywał zmagania człowieka z osaczającymi go przeciwnościami, Korczak pozwalał zrozumieć, na czym mimo tragicznego finału polegała wielkość starego doktora, Hłasko natomiast przedstawia ludzi już całkowicie przegranych, których jedyną dewizą życiową może być, że "każdy drugi jest wrogiem" (cytat z "Następnego do raju").

Ci bohaterowie tragiczni, wewnętrznie wypaleni, rozczarowani sobą. i najbliższym otoczeniem, wydają się charakterystyczni nie tylko w twórczości Hłaski, ale w ogóle dla literatury naszych czasów. Hłasko był no prostu u nas jednym z pierwszych, który tak radykalnie rozminął się z tym, co chciano, aby widział, a co on zobaczył. Być może dlatego postacie stworzone przez Hłaskę tak nieodparcie kojarzą się z jego własnymi losami. W tym wypadku główny bohater nosi nawet imię autora. "Niemniej spektakl - dobrze prowadzony i z udanymi rolami - pozostawia wrażenie niedosytu. Wszystko tu już bowiem wiemy niemal od pierwszej sceny i pozostajemy dziwnie obojętni.

Do Izraela wyjechał Hłasko w r. 1959. poznał Tel-Aviv, Jerozolimę, przebywał w Hajfie i Ejlacie. Nic dziwnego, że te doświadczenia narzucały mu odniesienia do Biblii i biblijnego porządku świata. "Nawróconego W Jaffie" napisał w r. 1966, w czerwcu 1969 już nie żył. Spalał się szybko, jakby w przeczuciu bliskiego tragicznego końca.

Nie pisał dla teatru, który obecnie tak często po niego sięga. Ale jak na razie, choć jego opowiadania w pewnym sensie mogą być gotowymi scenariuszami, niełatwo poddają się jednak scenicznym adaptacjom i gdzieś po drodze tracą swoją siłę. Również "Nawrócony" w Teatrze Powszechnym pozostał jedynie świadectwem bolesnych zmagań bohaterów Hłaski i dał odczuć gorzki smak ich i przegranej. Ale to okazało się jednaj za mało, by spektakl odniósł sukces. Toteż doceniając aktorskie epizody (choćby Franciszka Pieczki i Gustawa Lutkiewicza) przy całej głębi poruszanych problemów, Marek w wykonaniu Piotra Machalicy wydaje się dziwnie nijaki a Robert Janusza Gajosa zdaje się niestety wracać do dawnych, tak pięknie przezwyciężonych już sztamp tego aktora.

Wszystkie trzy omawiane dziś adaptacje - każda w inny sposób - nawiązują do treści biblijnych jakby sięgając do sumy wiedzy o losach ludzkich i odwiecznej walce dobrego ze złem, rozgrywającej się nie w niebiosach, ale w każdym człowieku i w świecie przez niego rządzonym i zamieszkiwanym. I dlatego W tytule użyłam zdania z "Pogoni za szczęściem" Marka Hłaski z r. 1955. Wszyscy trzej autorzy już nie żyją, wszyscy trzej niesłychanie boleśnie się z własnym losem zmagali. Warto chyba zastanowić się: nad.tym, na czym polegała ich siła, kiedy przegrywali i kiedy oraz dlaczego odnosili zwycięstwa.

"Mistrz i Małgorzata" Michała Bułhakowa w Teatrze Współczesnym.

"Kim był ten człowiek?" Tamary Karren na Małej Scenie Teatru Powszechnego.

"Nawrócony w Jaffie" Marka Hłaski w Teatrze Powszechnym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji