Artykuły

Sezon teatralny - jaki był?

Sezon teatralny zbliżył się do końca. Rodzi się więc, jak już nieraz bywało, pytanie: jaki był? Dobry czy zły? Udany czy nieudany? Bogaty czy ubogi? Interesujący czy też nieciekawy? Miary ocen bywają różne. W tym jednak wypadku jakiekolwiek byśmy kryteria stosowali oceniając sezon, który właśnie mija, wynik będzie ten sam, albo przynajmniej bardzo podobny. Niewątpliwie byt to sezon wydarzeń, jak wiele wskazuje, znaczących dla polskiego życia teatralnego zarówno dla jego dziś, jak i dla jutra. I potwierdza to się także w obserwacjach wycinkowych. Przykładem może być repertuar rosyjski i radziecki na naszych scenach w drugiej połowie roku ubiegłego i pierwszej roku bieżącego.

Statystyka mówi, że w minionym sezonie polskie teatry dramatyczne, uwzględniając realizacje telewizyjne, proponowały swojemu widzowi około pięćdziesięciu inscenizacji dramaturgii narodów Związku Radzieckiego. Spyta ktoś: dużo to czy mało? Odpowiedź na to pytanie jest dość trudna. Cóż bowiem znaczy w tym wypadku "dużo" lub "mało". Miary są względne.

W naszych teatrach dramatycznych przygotowuje się w sezonie około 350 premier. W tej liczbie, w sezonie, który się kończy było około 30 sztuk rosyjskich i radzieckich, co pozwala stwierdzić, że dramaturgia naszego wschodniego sąsiada, statystycznie rzecz biorąc, należy - używając języka sprawozdawców sportowych - do ścisłej czołówki, obok utworów pisarzy angielskich i francuskich oraz niemieckich i amerykańskich. Gdy się uwzględni prezentacje telewizyjne sytuacja ta staje się jeszcze bardziej wyrazista.

Atoli - jak wiadomo - statystyka nie jest najlepszą miarą zjawisk zachodzących w życiu kulturalnym. We wszelakiego rodzaju podsumowaniach teatralnych zwraca się na ogół baczną uwagę na premiery. One świadczą zazwyczaj o ambicjach scen, one dokumentują szerokość zainteresowań, one wreszcie potwierdzają wartość dramaturgii, z której się czerpie.

Pod tym względem sezon 1986/87 był niewątpliwie interesujący. Widz polski miał okazję po raz pierwszy zetknąć się z twórczością Siemiona Złotnikowa, którego sztuka "Przyszedł mężczyzna do kobiety" pojawiła się na dwóch naszych scenach. Podobnie rzecz ma się z długo oczekiwanym "Garażem" Emila Bragińskiego. Prapremierowym przedstawieniem była "Stuknięta" Aleksandra Gelmana w Bydgoszczy, w Białymstoku "Wybór" Jurija Bondariewa, w Gdańsku i Krakowie "Dzwony" Giennadija Mamlina, zaś w telewizji "Pas de qutre" Siergieja Kokowkina i "Pieniądze dla Marii" Walentina Rasputina. Nie jest to pełna lista prawykonań, ale już ona stawia dramaturgię radziecką na pierwszym miejscu. Tylu prapremier nie miały u nas ostatnio ani sztuki anglo- ani niemieckojęzyczne.

Jest jeszcze jedna miara o statystykę zatrącająca, a jednocześnie chętnie stosowana w omówieniach sezonów. Tą miarą jest zainteresowanie teatrów danym utworem. Gdy pod tym kątem spojrzymy na najnowsze sztuki zagranicznych autorów, goszczące na naszym afiszu, okaże się, że jednym z bestsellerów jest "Ławeczka" Aleksandra Gelmana, która znalazła się w repertuarze aż dziewięciu scen. Pisarz radziecki powtórzył więc swój sukces sprzed dziesięciu lat, kiedy to jego "Protokół pewnego zebrania" był również najczęściej u nas realizowanym utworem obcej dramaturgii.

Przyczyny dużego zainteresowania sztukami rosyjskimi i radzieckimi, jakie obserwujemy w polskim teatrze, motywować można na naprawdę bardzo wiele sposobów. Wiele jest bowiem przyczyn owego zjawiska. Ma ta dramaturgia bardzo liczne zalety, poczynając od wartości artystycznych, które utwory Czechowa czy Bułhakowa stawiają wśród arcydzieł literatury światowej, a kończąc na jej często bardzo kameralnym charakterze, ograniczającym konflikt dramatyczny do dwojga bohaterów. Tak właśnie jest w "Ławeczce" Gelmana, w "Dzwonach" Kokowkina, w "Starej aktorce w roli żony Dostojewskiego" Eduarda Radzińskiego... Tego rodzaju sztuki, stanowiące atrakcyjny materiał dla aktorów, znakomicie dopełniają plany repertuarowe i finansowe (co przecież jest coraz bardziej istotne) naszych teatrów.

Rozpoczął się ten sezon naprawdę dobrze. Otwierało go przedstawienie, wprawdzie przygotowane jeszcze przed wakacjami roku 1986, ale wielki poklask widzów zdobywające już w jesieni. Mowa tu, rzecz jasna, o głośnym spektaklu warszawskiego Teatru Powszechnego, czyli o "Ławeczce" Gelmana z udziałem Joanny Żółkowskiej i Janusza Gajosa To aktorsko bardzo atrakcyjne przedstawienie okazało się dobrym prognostykiem. W środku sezonu był "Zmierzch" Izaaka Babla w toruńskim Teatrze im. W. Horzycy, sztuka, która nieczęsto trafia na polską scenę. Ilekroć jednak u nas się pojawia jej realizacje zawsze spotykają się z uwagą wymagającej części polskiej krytyki. Nasi recenzenci na pewno lubią Babla, choć inscenizacjom jego twórczości nie szczędzą słów cierpkich. Tym razem jest trochę inaczej."Gdyby premiera "Zmierzchu" - napisał niedawno recenzent "Trybuny Ludu" Michał Misiorny - wypadła o dwa, trzy tygodnie wcześniej, spektakl mógłby się stać ozdobą repertuaru tegorocznych Warszawskich Spotkań Teatralnych". Dodać wypada - i tak przecież udanych, w ich programie znalazło się bowiem co najmniej kilka głośnych inscenizacji.

Dobry mieliśmy więc środek sezonu. Rumieńców przydawały mu gościnne inscenizacje reżyserów radzieckich: "Wiśniowego sadu" Antoniego Czechowa w Szczecinie i "Stukniętej" Aleksandra Gelmana w Bydgoszczy. Finał był już imponujący. Sezon bowiem zwieńczony został recenzowanym na łamach "Przyjaźni" przedstawieniem "Mistrza i Małgorzaty" Michaiła Bułhakowa w adaptacji i inscenizacji Macieja Englerta. Jacek Sieradzki, krytyk bardzo ostrożny i na ogół dość kwaśny w ocenach, w "Polityce" napisał, że "Warszawa czekała parę sezonów na wydarzenie artystyczne tej rangi". Ostatnio okazuje się, że nie tylko Warszawa. Wiadomości nadchodzące z Moskwy świadczą, że przedstawienie warszawskiego Teatru Współczesnego, tam również odbiło się echem (inscenizację M. Englerta w ciągu bardzo krótkiego czasu zdołało już obejrzeć kilku wybitnych krytyków radzieckich).

Jaki więc był ten sezon? Sądzę, że zdarzyło się w nim kilka niespodzianek, które zaskoczyć mogły nawet czujnych obserwatorów naszego życia teatralnego. Jedną z nich było to, że - gdy chodzi o repertuar nas tu interesujący - stał on pod znakiem kilku wybitnych przedstawień dramaturgii radzieckiej. Zwykle bywało u nas tak, że ozdobą sezonu było przedstawienie Czechowa, Gorkiego, Gogola, czy Turgieniewa, których to pisarzy teatr polski lubi i potrafi pokazać naprawdę i pięknie, i interesująco. Tym razem sukcesy największe odniosła wprawdzie również klasyka, ale już radziecka. Rosyjska natomiast miała swój znakomity czas na telewizyjnym ekranie. Można nawet powiedzieć, że był to sezon Fiodora Dostojewskiego. Wielomilionowa widownia telewizyjna mogła bowiem obejrzeć aż trzy wysoko ocenione adaptacje prozy pisarza rosyjskiego: "Zapiski z podziemia", "Biednych ludzi" oraz "Zbrodnię i karę". Są to wszystko realizacje teatru żywego planu. Chwała jednak telewizji, że utrwaliła je (przy stosunkowo niewielkich zmianach adaptacyjnych) i zaprezentowała. Ostatnim i bardzo interesującym akcentem sezonu telewizyjnego był "Iwanow" Antoniego Czechowa, będący ekranową wersją spektaklu MChAT-u.

Jaki więc był to sezon? Raz jeszcze powraca pytanie. Był to sezon poprzedzający kolejny Festiwal Dramaturgii Krajów Socjalistycznych, organizowany w 70-lecie Rewolucji Październikowej, który za kilka miesięcy (w listopadzie) odbędzie się w Katowicach. To, co w poprzedzających go miesiącach pojawiło się na naszym afiszu teatralnym, przynajmniej w kręgu dramaturgii radzieckiej (w Katowicach prezentowane będą także dramaturgie innych krajów socjalistycznych), pozwala wiele sobie obiecywać po imprezie katowickiej. I to także liczy się w posezonowych obrachunkach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji