Artykuły

Bułhakow w Warszawie

Warszawa oszalała na. punkcie Bułhakowa. Temperatura, z jaką rozprawia się o tym, pisarzu, pomagała znosić obrzydliwą, zimną aurę ostatnich dni, marca i pierwszych czerwca. "Mistrz i Małgorzata" w Teatrze Współczesnym, "Mistrz i Małgorzata" w Teatrze Wielkim, a jakby tego było mało, jeździło się jeszcze na "Mistrza i Małgorzatą" do Teatru Wielkiego w Łodzi. We Współczesnym oglądało się adaptację sceniczną tej świetnej powieści, w Wielkim - operę skomponowaną na jej wątkach, a w Łodzi... balet, którego libretto oparto również na treściach "Mistrza' i Małgorzaty". Piszę "treściach", a nie "treści", gdyż bogactwo wątków tego dzieła oszałamia, nawet przytłacza, a jeśli idzie o mnie, to szczerze mówiąc - mimo wielu uroków - wydaje mi się może trochę męczące.

Warszawa przeżywa więc istny festiwal Bułhakowa, co jest z pewnością wydarzeniem interesującym - głównie z punktu widzenia... psychologii społecznej. Nieraz już zastanawiałem się nad fenomenem: gwałtownej i niezwykłej popularności niektórych książek, bynajmniej nie łatwych, a choć rzeczywiście znakomitych, to przecież wymagających w odbiorze pewnego - czasem niemałego - intelektualnego wysiłku. Tak było przed laty z polskim przekładem "Ulissesa" Joyce'a, tak było z wierszami Miłosza, tak wreszcie jest teraz z "Mistrzem i Małgorzatą" Bułhakowa. A przecież pierwsze polskie wydanie tej powieści ukazało się jeszcze w r. 1969 (drugie w 1973). O ile na upartego popularność Miłosza po przyznaniu mu Nobla można było tłumaczyć przyczynami pozaintelektualnymi i pozaartystycznymi, to trudno stosować te kryteria do Joyce'a, a także, choć może już w mniejszym nieco stopniu, do Bułhakowa: Więc snobizm? Jeśli tak, jest to z pewnością snobizm szlachetny i godny pochwały.

Niezależnie jednak od takich czy innych snobizmów, satysfakcję sprawia myśl, o wielkim tego pisarza "za grobem zwycięstwie". Michał Bułhakow zmarł bowiem młodo, przeżuł zaledwie lat 49, z których literaturze poświecił połowę. Z wykształcenia był lekarzem, ukończył medycynę na uniwersytecie kijowskim. Nawiasem mówiąc, jest rzeczą ciekawą, jak wielu wybitnych pisarzu było równocześnie medykami. Z rodaków Bułhakowa medykiem był przecież Czechow, u nas np. był nim Boy Żeleński, we Francji Roger Martin du Gard, w Anglii Conan Doyle... Te nazwiska, można by mnożyć.

Bułhakow zresztą dość szybko zerwał z medycyną. Zaledwie po 3 latach wykonywania praktyki lekarskiej przeniósł się z Kijowa do Moskwy, gdzie pozostał, już do śmierci. Autorem był dość płodnym: uprawiał powieść, biografię i dramat. Znamy w Polsce jego "Białą Gwardię", "Powieść teatralną" i "Życie pana Moliera", a ze sztuk przede wszystkim popularyzowane w telewizji "Dni Turbinów". No, i teraz poznaliśmy adaptację sceniczną "Mistrza i Małgorzaty".

Ta zdumiewająca książka powstawała przez wiele lat, a w ZSRR ukazała się po raz pierwszy dopiero w r. 1967, w 27 lat po śmierci autora. Jest to utwór filozoficzno-fantastyczno- groteskowy, odkrywający głębokie prawdy ludzkie i społeczne. Jest to przy tym utwór poetycki, budzący podziw dla pisarskiej wirtuozerii Bułhakowa (co, nie znając niestety rosyjskiego, stwierdzam jedynie na podstawie polskiego przekładu Ireny Lewandowskiej i Witolda Dąbrowskiego). Podziw, budzi teraz adaptacja sceniczna Macieja Englerta, zachowująca maksymalną wierność powieściowemu oryginałowi i przez 4 godziny (!) przykuwająca skupioną uwagę widzów.

Pewna moja znajoma, z zawodu matematyczka, a poza tym wielbicielka Bułhakowa (czytała "Mistrza i Małgorzatę" 11 razy!) pod wrażeniem przedstawienia w Teatrze Współczesnym wystosowała do Englerta list, w którym pisze, że adaptatorowi i zarazem reżyserowi udało się na niewielkiej przecież scenie Współczesnego dokonać "przeobrażenia przestrzeni" i że oglądając, sztukę miała wrażenie oglądania przestrzeni wielowymiarowej, Pisze też moja znajoma, że; nawet ktoś, kto nie zna książki, odbiera podczas przedstawienia całe jej piękno. I wreszcie Zapytuje, czy nie można by sfilmować tego przedstawienia.

Aż takie emocje i takie reakcje budzi warszawskie przedstawienie "Mistrza i Małgorzaty". A na operze skomponowanej przez Niemca Rainera Kunada - również tłumy. Biedny Bułhakow! Niezbyt wesołe miał życie i nie przypuszczał zapewne, jakie triumfy odniesie... po śmierci. Los bywa często niesprawiedliwy, a najczęściej niesprawiedliwy bywa dla artystów. Ileż nazwisk - nie tylko pisarzy, lecz także malarzy czy muzyków - ciśnie się pod pióro dla udowodnienia tej smutnej prawdy! Iluż twórców, dziś sławnych i uwielbianych, zmarło w nędzy i zapomnieniu! Ileż niedocenianych niegdyś książek bije dzisiaj rekordy poczytności, ileż kompozycji pogardzanych za życia ich twórców weszło na stałe do światowego repertuaru, ileż obrazów, których głodujący malarze sprzedać nie mogli, osiąga dziś na aukcjach zawrotne sumy!

Gdy przeczytałem niedawno że "Słoneczniki" van Gogha sprzedano do Japonii za 40 milionów dolarów, ogarnęło mnie oburzenie. Na co? Na los, tylko na los, taki bardzo dla artystów niesprawiedliwy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji