Artykuły

Godot w Warszawie

VLADIMIR: I co teraz robimy?

ESTRAGON: Nie wiem.

VLADIMIR: Chodźmy.

ESTRAGON: Nie możne.

VLADIMIR: Dlaczego?

ESTRAGON: Czekamy na Godota.

VLADIMIR: A, prawda!

TREŚĆ SZTUKI

Pod drzewem, czeka dwu włóczęgów: Vladimir i Estragon (sami nazywają siebie zdrobniale Didi i Gogo). Czekają na niejakiego Godota, który rzekomo obiecał im spotkanie i pomoc. Skracają sobie czas jak mogą: wkładaniem buta, bezsensownymi dyskusjami, kłótniami o pożywienie. Zbliża się wieczór, pora spotkania: tymczasem zamiast Godota zjawia się Pozzo, okrutny bogacz, obsługiwany przez Lucky'ego, który przy Pozzo pełni funkcje - konia. Po ich odejściu nadchodzi jeszcze młody posłaniec: zapowiada on, że Godot nie mógł przyjść, ale przekłada spotkanie na jutro. Dwaj włóczędzy, zrozpaczeni, zastanawiają się, czy się nie powiesić: postanawiają jednak czekać do jutra. Mówiąc, że odchodzą - nie ruszają się z miejsca. Kurtyna.

Drugi akt sztuki jest powtórzeniem pierwszego: Estragon i Vladimir czekają nazajutrz na Godota. Znów zjawiają się Pozzo i Lucky, osłabli jednak i zmarniali; znów, pod koniec, nadchodzi posłaniec z identycznym zleceniem. I znów dwaj włóczędzy postanawiają czekać do jutra. Łatwo się domyśleć, że "akcja" mogłaby trwać wiecznie - każdy dzień będzie, z niewielkimi zmianami, taki sam.

"Czekając na Godota" to sztuka genialnie prosta: Beckett pragnie w niej tylko wyrazić uczucie oczekiwania na jakąś nieznaną zmianę, którą symbolizuje sam Godot. Dwaj włóczędzy - a dla Becketta każdy z nas, ludzi, jest takim Estragonem czy Vladimirem - oczekują na zmianę swego losu, tak jak każdy chyba człowiek czeka na wydarzenie, które zmieni mu życie i nada mu lepszy, prawdziwy sens. Można oczywiście postać Godota traktować symbolicznie: jako Boga (God - Bóg po angielsku), lepszy porządek społeczny, szczęście, śmierć itd. Także Pozzo wydać się może symbolem krzywdy społecznej: uciska przecież Lucky'ego. Jednak najważniejszy jest sam obraz "oczekiwania" i wstrząsające wrażenie niecierpliwości, przygnębienia i niepokoju, jakie musi ogarnąć widza.

Kazimierz Koźniewski o przedstawieniu warszawskim

Po przedstawieniu "Godota" ludzie skaczą sobie do oczu. W teatrze widziałem podczas przerwy kłócącą się zaciekle parę obcych sobie zupełnie widzów, którzy, podsłuchawszy swe opinie, wszczęli dyskusję. Jedni wołają, że to arcydzieło trafiające w najtajniejsze struny ludzkich przeżyć, drudzy, że nuda niezrozumiała. Głosuję za arcydziełem - i myślę, że od tego stwierdzenia mogę dopiero rozpocząć dyskusję o sztuce i przedstawieniu.

Arcydzieło naszych kilku ostatnich lat - gdyż trafia jakoś bardzo celnie w zasadnicze kompleksy zarówno osobiste, indywidualne, jednostkowe, jak i społeczne, jakimi wypełniony jest człowiek połowy dwudziestego wieku. Sztuka irlandzkiego pisarza Samuela Becketta (ur. 1906 w Dublinie), żyjącego od lat we Francji i piszącego po francusku zyskała sobie niebywały rozgłos. 700 spektakli w Paryżu, 18 przekładów! Sukces finansowy był mierny, gdyż jest to sztuka nie dla tzw. "szerokiej" publiczności. Ale sukces artystyczny - ogromny. Ci, którym się spodobała, stali się entuzjastami Becketta. Znajdują oni bowiem w tej sztuce wizerunek własnych przeżyć, własnych strachów, nadziei, marzeń, niepokojów. Tych wszystkich strumieni psychicznych, które często, mało uświadomione, przepływają przez nasze myśli i pod-myśli. Beckett potrafi je przedstawić, i to bynajmniej nie metaforycznie, nie symbolicznie, lecz bardzo konkretnie, bardzo fizycznie.

Z okazji tej sztuki padają słowa takie jak analiza, wiwisekcja. Że sztuka bezwstydnie obnaża ludzkie niepokoje, urazy, lęki. Ale czyni to bynajmniej nie po linii Freuda. Nic z tych rzeczy! Tu są sprawy związane z całym losem każdego człowieka - tak szeroko pojętym, że jeden odczyta w sztuce tragedię społeczną, inny tragedię osobistą, trzeci - zawodową... A tak odczytując - jeden powie, że Godot nie nadejdzie nigdy. Inny przepowiada nadejście Godota, jednak jest pewien, że obaj oczekujący po prostu się cofną, uciekną przed nadchodzącym, by nadal móc na niego tylko czekać. Jest to bezlitośnie pesymistyczny wyrok na człowieka i społeczeństwo. Czy wyrok sprawiedliwy? To inna sprawa. Ale przewód operuje prawdziwym materiałem dowodowym. To pasjonuje.

Jedyny człowiek czynu - to Pozzo, ciemięzca, który i tak na koniec ślepnie, gdy prześladowany przezeń sługa - głuchnie. Jest to sztuka o szaleństwie każdego z nas, nas wszystkich razem - sztuka, pod wpływem której można oszaleć.

Sztuka, w której nie ma żadnej fabularnej akcji w tradycyjnym znaczeniu. A przykuwa naszą uwagę w tym samym stopniu, w jakim znakomita większość żyjących najbardziej lubi mówić o samym sobie. Każdy lubi najbardziej analizować samego siebie. Dlatego ludzie chodzą na tę sztukę, będącą genialnym zaprzeczeniem teatru.

Spektakl w warszawskim Teatrze Współczesnym jest przedstawieniem wysokiej klasy. Jan Kott, który widział "Godota" w Paryżu, w oryginale, napisał, że jest to przedstawienie czystsze stylowo, groźniejsze i bardziej drapieżne w swej wymowie. Przedstawienie warszawskie interpretuje sztukę w kategoriach jakiegoś wielkiego cyrku moralnego, wielkiej groteski. Byłoby ciekawe, gdyby któryś z następnych teatrów polskich (kilka już podjęło próby) grał mniej groteskowo, bardziej realnie. Ciekawe co wyjdzie? W ogóle wszelkie eksperymenty z tą sztuką mogą być pasjonujące - dla artystów i dla widzów.

Reżyser: Jerzy Kreczmar - bardzo ciekawy! Dekoracje - Władysław Daszewski - znakomite. (Dwa akty, jeden różni się od drugiego drzewem pokrytym liśćmi). Aktorzy: Kondrat, Fijewski, Koecher i Mularczyk - wszyscy ponad wszelkie pochwały.

Wielka sztuka - znakomite przedstawienie!

PS. To nam teraz da szkołę! Toż naśladowców "Godota" wśród młodzieży literackiej będzie więcej niż Hemingway'a i Hłaski razem!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji