Artykuły

Na wrocławskim bruku najadłem się strachu

Czy chciałby pracować w pegeerze, za co kocha Wrocław, czemu uwielbia piosenki Niemena i czy "śpiewać każdy może, trochę lepiej, trochę gorzej"? Rozmowa z piosenkarzem JANUSZEM RADKIEM, który właśnie wydał swoją najnowszą płytę "Dziwny ten Świat - opowieść Niemenem".

Dlaczego wziął się Pan za Niemena?

- Gdybym w dzisiejszych czasach chciał śpiewać o miłości, szacunku dla ludzi albo gdybym chciał napisać piosenkę o tym, że kocham swój kraj albo polską przyrodę...

... to musiałby Pan pojechać na festiwal do Kołobrzegu lub do Zielonej Góry...

- ... albo do Torunia, do księdza Rydzyka i tam zrobić festiwal pieśni ojczyźnianej. Bo przy dzisiejszym podejściu obyczajowym i artystycznym do miłości nie odważyłbym się napisać piosenki o niej. Dlatego sięgnąłem po coś, co już jest napisane. Do Niemena. Od początku do końca piosenki Niemena są dzisiaj aktualne, choć były pisane 30, 40 lat temu.

Lubi Pan sięgać po stare, sprawdzone przeboje: bo i utwory Violetty Villas Pan wykonywał, i Edith Piaf.

- Te stare piosenki są dobrze skonstruowane: teksty wiedzą, o czym gadają. Piosenkarz nie musi się zastanawiać, czy mu to puszczą, czy musi naginać się do pewnych modeli, gustów. Dzisiaj nie ma merytorycznej warstwy tekstów, bo są trzy szablony: albo śpiewa się o imprezie, albo o miłości, w której się rozstali, albo o czymś tak banalnym, że "wszyscy się cieszymy, idzie lato, potem będzie jesień, a następnie zima".

Więc nagrał Pan tę płytę pod publiczkę, bo wiedział, że Niemena kupią?

- Nie, właśnie odwrotnie. Chcę przypomnieć, że piosenka nie ma tylko funkcji użytkowych, biurowych, hotelowych, samochodowych, że nie jest do słuchania tylko podczas pracy i dłubania sobie pilnikiem pod paznokciem. Piosenka jest wartością, która jest drogowskazem, komentarzem życia, naszych stosunków międzyludzkich, miłości, najbliższych nam wrażeń estetycznych. Dlatego "wziąłem się za Niemena" - bo on nie zabawiał ludzi, tylko bawił się z nimi.

Pan się lubi bawić z ludźmi?

- Uwielbiam. To jest punkt wyjścia do mojego bycia na scenie. Inaczej nigdy w życiu nie mógłbym wyjść na scenę. Nie wyobrażam sobie stać przed publicznością i rzucać do niej głupimi, standardowymi tekstami. Lubię ze sceny rozmawiać z ludźmi: niekiedy się mylę, przekręcam słowa, ale mówię do nich, a nie rzucam hasłami: "Fajnie, że jesteście".

Albo: "Hej, teraz zaśpiewa lewa część sali, teraz prawa, hej - hooo...".

- Myślę, że lepiej się bawić z ludźmi. Ja nie wychodzę na scenę, żeby skakać. Teraz wychodzę z 30-osobową orkiestrą i tak musimy poprowadzić to nasze muzykowanie, żeby ludzie poczuli nasze piosenki.

Ta Pana płyta mnie zaskoczyła. Pan mnie zaskoczył. Bo rzadko który artysta odważa się teraz nagrać płytę z koncertu, z orkiestrą, na żywo, bez poprawiania jej elektronicznie w studiu.

- Chciałem, żeby muzyka z tej płyty nie zalała słuchacza, żeby miał takie wrażenie, jak jej słucha, że muzycy spotkali się u niego w domu i zagrali: tylko dla niego. Ona jest bardzo stonowana.

No i musi być Pan bardzo pewien swojego głosu, talentu, że zdecydował się nagrać płytę na żywo. Nie każdego stać na taki skok na głęboką wodę.

- Bo śpiewać nie każdy może, wbrew słowom piosenki, wbrew temu, co się teraz mówi. Nie wszyscy możemy być gwiazdami, tak jak nie wszyscy możemy być lekarzami, prawnikami, sędziami.

To, co Pan zrobił na tej płycie, przypomina mi opowieści innych artystów, którzy nagrywali płyty w latach 60. Mówili mi, że wchodzili do studia na jeden, góra dwa dni. Grała orkiestra, wokalista stał obok i tak się nagrywało płytę.

- To powrót do tych lat, lat niemenowskich. Przecież największe gwiazdy kultowej amerykańskiej wytwórni fonograficznej Motown nagrywały właśnie w takich warunkach - w jakimś starym kinie, gdzie artyści byli poprzedzielani od siebie ciężkimi kotarami. Tak to się kiedyś robiło.

Kiedy patrzę, jak Pan przez tyle lat śpiewa, to widzę, że nie ulega modzie: nie gra lekkiego, wpadającego w ucho, popu. Opłaca się?

- Jasne, że się opłaca. Zarabiam kupę pieniędzy, bo ludzie przychodzą na moje koncerty, choć nie jestem grany w radiu. Ale mam 100 koncertów w roku, każda moja płyta jest złota - czuję i wiem, że moja muzyka dochodzi do ludzi.

Bardziej myślałem o takiej opłacalności w sferze niematerialnej - że robi Pan to, co chce, że nie daje się ponieść fali, że nie sprzedaje się Pan pod publiczkę.

- A pan chciałby pracować w pegeerze? Rany boskie. Nasza polska rozrywka to jest dzisiaj takie państwowe gospodarstwo rolne. Niektórzy uważają, że jesteśmy trzodą chlewną i żeby tę trzodę utrzymać przy głośnikach, trzeba dawać im to, co chcą - a chcą lekko, łatwo i nijako. A to nie jest prawda.

W Holandii to się krowom puszcza Bacha, żeby więcej mleka dawały.

- O, proszę bardzo, a ja jestem przerażony jakością polskiej muzyki. Większość piosenek jest taka sama: ma krótkie nóżki - to jest taki pop, który biegnie, biegnie, męczy się i pada w rowie.

A potem płytę takiego artysty można kupić w koszu w supermarkecie za cztery złote.

- Artyści, którzy decydują się na uczestniczenie w czymś takim, tłumaczą się, że muszą tak robić, bo muszą z czegoś żyć. To ja mówię: "Możecie żyć tak jak ja. Tak jak ja możecie mieć coś do powiedzenia. A jak nie macie nic do powiedzenia, to się nie zajmujcie muzyką". Nasz show-biznes jest straszny. Jak oglądam kabarety, to jest to jedno wielkie lizanie dupy publiczności. Większość kabareciarzy to są jacyś debile, którzy uważają, że społeczeństwo jest tak debilne, że jak będą się debilić na scenie, to zarobią kupę pieniędzy. Nie ma żadnego wyrafinowania w sztuce estradowej. Sztuką jest bawić się z ludźmi, a nie tylko ich zabawiać. To jest olbrzymia różnica.

Wrocław jest Panu bliski?

- Jasne. Ja bardzo często bywałem i bywam we Wrocławiu. Grałem w Imparcie, w Capitolu. Wrocław jest cudowny. Kulturalnie goni nas - Kraków...

Od razu "nas". Pan mieszka pod Krakowem.

(śmiech) - Podoba mi się Wrocław, bo nie jest skażony hermetyzmem krakowskim, ani nie jest skażony bylejakością innego miasta, które zaczyna się na literę "W".

Oprócz tych dobrych wspomnień z 1993 roku, w którym zgarnął Pan wszystkie możliwe nagrody na Przeglądzie Piosenki Aktorskiej, ma Pan jakieś dobre wspomnienia z Wrocławiem w roli głównej?

- Mam tu kupę znajomych i każdy przyjazd do tego miasta to jest spotkanie z ludźmi, z którymi się świetnie czuję.

Same miłe rzeczy? A nie spotkało Pana coś przykrego?

- Oj tak, ruszałem raz na skrzyżowaniu, które było zrobione z kostki brukowej. I kierowcy z Wrocławia patrzyli się na mnie jak na takiego głupka z Krakowa, bo wpadłem w poślizg i na tej drodze dwa razy obróciłem się dookoła. Ale przeżyłem, choć strachu się najadłem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji