Artykuły

Sto lat dla Łucji Burzyńskiej!

Znana wrocławska aktorka ŁUCJA BURZYŃSKA w tym tygodniu skończyła 85 lat. Nie ma jednak ochoty na siedzenie w ciepłych kapciach w fotelu bujanym. Nadal gra na teatralnych deskach...

Drobna, filigranowa, z temperamentem. Jedna z najlepszych wrocławskich aktorek - Łucja Burzyńska. Ktokolwiek widział na scenie panią Łucję, jest pod wrażeniem jej osobowości. A jeśli ktoś ma szczęście znać ją prywatnie, ceni osobisty urok.

Łucja Burzyńska z urodzenia jest poznanianką. W rodzinnym mieście tuż po wojnie, bo w 1946 roku, skończyła Studio Dramatyczne.

Młoda Łucja do Studia Dramatycznego trafiła przez woj-nę. Świetnie znała niemiecki, w 1945 roku bronił się jeszcze Berlin, więc brano młodych do wojska. Łucja w czasie poboru spotkała koleżankę, którą przed wyjazdem na front ochroniło Studio Dramatyczne. Od pani Szczurkiewiczowej, szefowej, dostała ręcznie napisaną notkę, że jest uczennicą, ale jeszcze nie dostała legitymacji.

Chodziła od biurka do biurka, ostatni pan zapytał o szkołę: "Co to jest?". "Jak Bóg da, będę aktorką" - odpowiedziała Łucja odważnie. Jej ojciec nie chciał, żeby została aktorką, ale chyba jeszcze bardziej chciał ją ochronić przed kierunkiem Berlin.

- Szkoła mnie wyreklamuje z wojska, idę jutro na ósmą - zadecydowała Łucja.

Ojciec chciał, żeby się wypisała po jakimś czasie, ale potem był zadowolony, że wybrała taki zawód. Może po wojennej zawierusze będzie choć trochę spokoju? Ojciec przed wojną pracował w Towarzystwie Ubezpieczeniowym Westa, w 1939 roku pojechał do Warszawy z papierami, żeby nie dostały się w obce ręce. Wrócił całkiem siwiuteńki.

W czasie wojny Łucja pracowała w sklepie, potem w pracy przeszkodził jej paraliż nerwu trójdzielnego, a wyleczył ją Niemiec, który miał zakaz kurowania Polaków, ale najwyraźniej postępował zgodnie z sumieniem.

Potem trafiła do fabryki samolotów w podpoznańskich Krzesinach. Źle żywiona, chorowała na żołądek, a litościwy szef wpisał ją na listę "zasłużonych dla Deutsche Reichu". Niepełnoletnia dziewczyna potrzebowała podpisu ojca, by się znaleźć na liście uprawniającej do normalniejszego życia, ale polska patriotka nie chciała lepszego życia, więc ojciec listy nie podpisał. Wojna nie skończyła się w maju 1945. Łucja Burzyńska pamięta, jak radzieccy żołnierze zgwałcili i zabili jej koleżankę.

Już we wrześniu 1946 roku przyjechała do Wrocławia, gdzie przez 44 lata występowała na deskach Teatru Polskiego.

- W Studiu przez rok musieliśmy zrobić materiał trzyletni - wspomina dziś. - W 1946 roku dostaliśmy prawo współpracy z teatrami. Do Wrocławia pojechałam z Łodzi, tam przyjeżdżali dyrektorzy powstających teatrów w poszukiwaniu aktorów - dodaje.

Młodziutką Łucję i jej starszego brata Zenona do Wrocławia ściągnął Jerzy Walden, dyrektor ówczesnych Teatrów Dolnośląskich.

- Mieszkaliśmy kątem w hotelach przy dawnej Świerczewskiego. Cała ulica była w gruzach, tylko niektóre bramy ocalały po wojnie. Jak władze potrzebowały miejsc noclegowych na najróżniejsze zjazdy, nocowaliśmy w teatrze - uśmiecha się.

Pierwsza rola w Teatrze Polskim to Zuzia, pokojówka pani Anieli w "Damach i huzarach" Fredry. Spektakl reżyserowała Maria Leonia Jabłonkówna.

- Od pani Leonii dostałam pierwsze aktorskie szlify - opowiada Łucja Burzyńska. - Aktorka prosto po szkole jest jeszcze zielona, a ona zwracała mi uwagę na ważne sprawy - dodaje.

Jedną z najważniejszych ról w bogatym repertuarze(w Polskim wykreowała ponad 100 wyrazistych postaci) jest dla aktorki tytułowa "Tania" według Aleksego Arbuzowa. Spektakl reżyserował Szymon Szurmiej, a premiera była w 1953 roku. "Centralną postacią sztuki jest młoda radziecka kobieta, która szuka treści mogących wypełnić jej życie" - czytamy w pożółkłym programie teatralnym.

- W mojej karierze ta rola była wielkim krokiem do przodu - wspomina pani Łucja. Rolę dublowała z Marią Zbyszewską-Benoit.

- Byłyśmy podobne tak, jak pasuje pięść do nosa - uśmiecha się aktorka.

W 1947 roku przyszedł czas na Szekspira. Burzyńska zagrała Hermię w "Śnie nocy letniej", spektakl reżyserował Marian Godlewski. W 1953 roku Wilam Horzyca reżyserował także "Sen", a Łucja Burzyńska zagrała Puka. W tamtych czasach inaczej niż dziś pracowało się nad sztuką. Aktorka wspomina pracę z "cudownym szekspirologiem" Edmundem Wiercińskim, który zaangażował ją do roli Audrey w "Jak wam się podoba".

- Mieliśmy próby przez półtora roku, ani jedna nie była nudna - uśmiecha się aktorka. - Tak się wtedy pracowało: przychodząc na pierwszą próbę, musiałam wiedzieć, kogo gram, z jakiego środowiska pochodzi moja postać, co mam do powiedzenia, a co mówi mój partner - wylicza. - Dopiero po długim czasie pracy na czytanych próbach wchodziło się na scenę i konfrontowało sytuacje - dodaje.

Łucja Burzyńska współpracowała z Henrykiem Tomaszewskim, grając w "Księżniczce Turandot".

- Był urokliwym człowiekiem, bardzo wiele nas na-uczył - opowiada. Ludzie teatru byli wtedy wielką rodziną. Po premierze spotykali się ze starszymi aktorami, słuchali ocen gry młodszych. Jedli razem kolację, chodzili "na tańce i śpiewy" do Monopolu. - Na kolacyjki chodził z nami Jan Kott, świetny interpretator Szekspira - mówi pani Łucja.

A co w owych czasach lubiła najbardziej? Grać, grać, grać jak najwięcej. Teatr był jej domem. Bywało, że generalne próby odbywały się w środku nocy, bo wieczorami aktorzy występowali w spektaklach. Rano znów szli na próbę. Łucja wychowała córkę, jej mąż szpadzista Adam Krajewski był w kadrze olimpijskiej. Ale starczyło czasu także dla radia, głos Burzyńskiej słychać w audycjach Andrzeja Wali-górskiego. Była Maćkiem, zadziornym wnukiem.

Dramatyczny rok 1956 w Poznaniu zna z opowieści dalszej rodziny. Bardzo przeżyła stan wojenny we Wrocławiu. Właśnie przygotowywała się do "Trans-Atlantyku" Gombrowicza, a mieszkając przy dzisiejszej alei Hallera, obserwowała niepokoje. Opiekowała się starszą już mamą. W 1990 roku postanowiła, że odchodzi na emeryturę. Mama potrzebowała więcej opieki. Tak zaczęła się ośmioletnia przerwa w teatralnym życiu. Ale kiedy przed premierą "Kaleki z Inishmaan" we Współczesnym poproszono ją o zastępstwo chorej aktorki, nie wahała się ani chwili. I od tej pory można ją oglądać na scenie przy Rzeźniczej. Świetna w "Cafe Panika" w reżyserii Łukasza Czuja, w "Nakręcanej pomarańczy", wyreżyserowanej przez Jana Klatę, w "np. Majakowski" w reżyserii Krystyny Meissner.

Czy wybrałaby ten zawód ponownie?

- Chyba tak - uważa. - Są wzloty i upadki, zawsze to głęboko przeżywamy. Bo starzy aktorzy, tworząc rolę, posługują się nie tylko techniką grania, ale wkładają w nią i serce, i siebie - uśmiecha się.

Teraz Łucja Burzyńska pracuje na planie filmu "Święta krowa" w reżyserii Radka Węgrzyna. W tej polsko-fińsko-niemieckiej koprodukcji towarzyszyć jej będą m.in.: Kinga Preis, Zbigniew Zamachowski, Agata Buzek i Andrzej Mastalerz.

Pani Łucja śmieje się, że gra osobę jeszcze starszą, niż jest, bo jej filmowa postać ma 90 lat.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji