Artykuły

Artyści szczecińskich scen teatralnych - Janusz Grzegorczyk

Od 30 lat na scenie. Tancerz, solista baletu, wzbogacał scenę Opery na Zamku od 1987 roku. Ma na swoim koncie przeszło 15 ważnych solowych ról. Mimo że od kilku lat JANUSZ GRZEGORCZYK powinien być na emeryturze, nie wyobraża sobie rozstania z tańcem.

Kariera Janusza Grzegorczyka rozpoczęła się w Poznaniu, choć pochodzi z Sianowa w województwie zachodniopomorskim. Kiedy miał 10 lat siostra pokazała mu ogłoszenie w "Kurierze Szczecińskim". Zapraszano młodych ludzi na egzamin do szkoły baletowej w Poznaniu. Pomysł wydał się młodemu Januszowi na tyle ciekawy, że postanowił spróbować. - Nie miałem wcześniej żadnego przygotowania tanecznego, w mojej rodzinie nie było przede mną wieloletniej tradycji artystycznej. Pojechałem do Poznania, bo coś mnie pchało w kierunku tańca, po prostu chciałem spróbować - wspomina Grzegorczyk.

Egzamin wypadł zadziwiająco dobrze. Pana Janusza przyjęto do pierwszej klasy Państwowej Szkoły Baletowej w Poznaniu. - Był rok 1969 i balet cieszył się dużo większym powodzeniem, niż dzisiaj. Duże teatry zatrudniały kilkudziesięcioosobowe zespoły taneczne i na spektakle chodziło się znacznie częściej. Można powiedzieć, że była wtedy moda na sztukę teatralną, taneczną - mówi Grzegorczyk. Edukacja trwała 9 lat i była wypełniona kilkugodzinnymi treningami pięć razy w tygodniu, występami na scenie i normalnymi zajęciami pedagogicznymi. - Trenowaliśmy po 4-5 godzin dziennie. Były zajęcia z choreografii, różnych gatunków tańca, od klasycznego po nowoczesny. Jest to wysiłek nie tylko fizyczny ale i psychiczny, bo w tym zawodzie liczy się perfekcja - tłumaczy pan Janusz. Jeszcze jako uczeń brał udział w przedstawieniach Opery Poznańskiej tj.: "Jezioro Łabędzie", "Don Kichot", "Wesołe Kumoszki z Windsoru". Było to dla młodego tancerze niezwykłe wyróżnienie. Podobnie, gdy jako absolwent miał zaszczyt tańczyć w słynnym "Kszesanym" Wojciecha Kilara w choreografii Conrada Drzewieckiego w Polskim Teatrze Tańca - Balet Poznański. - Zagrać zaraz po szkole w takim spektaklu to był prawdziwy sukces. Była to ciężka praca ale i wielka przygoda. Dużo nauczyłem się w tamtym okresie również od starszych kolegów. Wiedziałem, na co muszę zwracać uwagę i jak ważna jest technika w zawodzie tancerza. Oczywiście, trzeba mieć pewne naturalne predyspozycje, odpowiednią sylwetkę ale najwięcej zyskuje się techniką, dokładnością, a to przychodzi wraz z doświadczeniem - mówi tancerz.

Po szkole Grzegorczyk nie wrócił do Szczecina, przyjął ofertę pracy w Państwowej Operze we Wrocławiu. Pracował tam do 1987 roku i zdobył tytuł solisty, czyli drugi stopień w karierze tancerza. - Czasy Wrocławia wspominam bardzo dobrze. Miałem wtedy sporo ciekawych ról. Najbardziej jestem zadowolony z roli Rotbarda w "Jeziorze Łabędzim", Hajmona w "Antygonie". Ponadto grałem Parysa w "Romeo i Julii" i wiele innych mniej lub bardziej ważnych postaci. Treningi trwały po osiem godzin dziennie ale nigdy nie czułem, że męczy mnie ta praca. Odkryłem w sobie pasję, która pomagała mi iść naprzód - mówi solista.

Pasja i miłość do tańca zaprowadziły pana Janusza do Szczecina w 1987 roku. Zaproponowano mu mieszkanie i pracę w Operze na Zamku. - Wtedy były takie czasy. Poznałem swoją żonę, również tancerkę, dostaliśmy propozycję ze Szczecina i w tamtym momencie powrót w rodzinne strony wydawał się bardzo dobrym pomysłem. Do dziś uważam, ze był to dobry pomysł - uśmiecha się pan Janusz.

Szczecin przywitał nowego tancerza z otwartymi ramionami. Na niewielkiej scenie Opery pracowało wówczas blisko 30 tancerzy baletowych, co było nawet jak na tamte czasy dużą liczbą. Spektakle wystawiane były znacznie częściej i kariera Janusza Grzegorczyka nabrała rozpędu. Zagrał takie role jak, m.in.: Wacława w "Fontannie Bachczyseraju" w choreografii Włodzimierza Traczewskiego, Toreadora w "Suita Carmen" w choreografii Givi Abesadze, Adama w "Nad pięknym, modrym Dunajem" Mirosława Różalskiego. Oprócz głównych ról w kilku poważnych przedstawieniach baletowych występował także w "Tolerancji", "Żegnaj Polsko", "Kopciuszku", "Dziadku do orzechów", "Magii Czarów" czy "Lear, Jedna Ziemia". - Prawda jest taka, że od pięciu lat powinienem być na emeryturze bo wiek emerytalny dla tancerza to 45 lat. Opera na Zamku i dyrektor Kunc nie zrezygnowali jednak ze mnie. Oczywiście balet jest domeną młodych ale mam jeszcze okazję wejść na scenę i grać mniejsze role. Jest to dla mnie bardzo ważne, bo wśród tych wszystkich tancerzy i przy godzinach treningów wciąż czuję się jak za młodu. To naprawdę trzyma mnie w dobrej kondycji. Wiem, że niedługo przyjdzie czas odejść od zawodu ale taniec zawsze pozostanie blisko mnie - mówi Grzegorczyk.

Życie zaprowadziło Janusza Grzegorczyka do Szczecina. Tańczy on dla nas już ponad 22 lata. Czy w jego oczach Szczecin się zmienił? - W tym mieście wyjątkowe jest to, że zwraca się uwagę na każdego artystę, nie jest on zapominany albo pomijany. Nawet na moim przykładzie można to zauważyć. Nie byłoby problemu, abym zakończył pracę kilka lat temu ale Opera pozwoliła mi zostać i dalej realizować moją pasję, za co jestem ogromnie wdzięczny. Ciężko jest porównywać tamte czasy z dzisiejszymi, bo wszystko było inne. Wtedy łatwiej było dostać pracę jako tancerz przy dużym teatrze. Teraz rodzice nie chcą posyłać dzieci do szkół baletowych ponieważ sądzą, że nie jest to zawód przyszłościowy, przynoszący pieniądze a wybić się i zostać światową gwiazdą jest bardzo ciężko - mówi pan Janusz.

Obecnie balet Opery na Zamku liczy ok. 15 tancerzy. Liczniejsza jest grupa młodsza, uczęszczająca na zajęcia do Fundacji "Balet". Jest jeszcze Państwowe Ognisko Baletowe w Szczecinie, które również skupia grupę kilkunastu początkujących tancerzy. Czy w Szczecinie tworzy się małe zagłębie baletowe? - Ze szczecińskich szkółek baletowych wychodzą naprawdę znakomici tancerze. Wielu trafiało do grupy baletowej przy Operze a teraz podbijają sceny we Wrocławiu czy Warszawie. Myślę, że kształcenie artystyczne w tej dziedzinie jest na szczególnie wysokim poziomie - twierdzi Grzegorczyk.

Dzisiaj Opera na Zamku uroczyście uczci 30-lecie pracy artystycznej jednego ze swoich czołowych tancerzy podczas spektaklu "Magia czarów" o godzinie 17.00. Czy 30 lat pracy na scenie to dużo? - Niewielu jest w Polsce tancerzy, którzy w moim wieku biorą jeszcze udział w spektaklach. Ja nie czuję, że to dużo, dobrze mi z myślą, że tyle ciekawych ról udało mi się zagrać w życiu, żałuję tylko, że nie zagrałem więcej - mówi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji