Artykuły

Teatr Modrzejewskiej na Syberii i w Moskwie

"Opowieść syberyjska" w reż. Jacka Głomba z Teatru im. Modrzejewskiej w Legnicy na tournee po miastach Syberii i w Centrum im. Meyerholda w Moskwie. Recenzje w tłumaczeniu Agnieszki Lubomiry Piotrowskiej.

Polska historia na rosyjskiej scenie

Giennadij Kramor,

15.10.2009. "Tiumenskije wiedomosti" nr 182

Na tournee po siedmiu miastach Syberii Teatr im. Heleny Modrzejewskiej z Legnicy przywiózł sztukę Krzysztofa Kopki "Opowieść syberyjska" o losach Polaków, którzy znaleźli się w naszej surowej krainie w dwóch różnych epokach - w roku 1846 i w roku 2009. Pierwsi to uczestnicy powstania z roku 1830 - 1831, drudzy - ich potomkowie, poszukujący szczątków swoich pradziadów w wiecznej zmarzlinie.

To tournee nieprzypadkowo zostało sfinansowane przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego Polski. Jak wyjaśnił reżyser Jacek Głomb, celem inscenizacji było rozpoczęcie rozmowy o tym, co dzieli i łączy nasze narody. Jednak iszymscy widzowie nie od razu zrozumieli, jak bolesna jest ta kwestia dla przyjezdnych braci Słowian. I nie chodzi tylko o to, że zdecydowana większość spektaklu jest grana w języku polskim. Dla nosicieli tego języka wydarzenia końca XVIII wieku, kiedy terytorium Polski zostało podzielone przez kilka państw, w tym również przez Rosję, są do tej pory aktualne. Pobyt powstańców na Syberii postrzegają oni jako szereg męczarni i biedy. Ale potomkowie pozostałych w kraju syberyjskim zesłańców, a także ich osobiste wspomnienia świadczą o tym, że życie tutaj nie było takie złe. Wielu odniosło sukces w handlu, nauce, medycynie, oświacie. Mieszkańcy Iszymu znają nazwisko kupca Kamieńskiego, lekarza Żongołowicza; w zajeździe mieszczanina pana Zaleskiego zatrzymywał się w 1890 roku Anton Czechow.

Twórcy spektaklu zapewniali, że celem ich spektaklu jest przezwyciężenie stereotypów. Cel okazał się trudny do osiągnięcia. W historycznej części dramatu widzimy ginących z rąk carskich satrapów szlachetnych powstańców. We współczesnej części - ich potomków - turystów, którzy omal nie wpadli w zasadzkę rosyjskich oszustów. I tylko w zaskakującym finale - wspólnej libacji z bachicznymi tańcami - butelka staje się postmodernistycznym symbolem wspólnej czary goryczy wzajemnych cierpień, wypitej przez polski i rosyjski naród. (Chociaż sztuka przemilczała cierpienia narodu rosyjskiego w okresie Smuty). W ten sposób pojawia się nadzieja, że cierpienia te całkowicie odkupiły wzajemną winę i rzeczywiście następuje epoka przyjacielskiej rozmowy.

Przed próbą grupa legnicka odwiedziła nowo otwarte Centrum Kultury Piotra Jerszowa. Polacy zapoznali się z ekspozycją "Nieznany Jerszow", obejrzeli wystawę i fragment spektaklu "Konik Garbusek". To wzbudziło ich zachwyt. Baśń Jerszowa jest popularna w Polsce, wystawiana w wielu teatrach. Sam Piotr Jerszow znał wielu zesłańców, po chrześcijańsku okazywał im pomoc w trudnych chwilach. Być może w czasie kolejnej wizyty teatr z Legnicy pokaże nam swoją wersję nieśmiertelnej baśni Jerszowa? I wówczas nie będzie potrzebna butelka wódki, żeby znaleźć wspólny język - rosyjski "Konik garbusek" jest zrozumiały nawet w języku polskim.

***

"Opowieść syberyjska": polskie fobie na rosyjskiej scenie

Tatiana Pankina,

www.wsluh.ru 30.09.2009.

Polski teatr z Legnicy przywiózł do Tiumieni spektakl "Opowieść syberyjska", który miał się stać powodem do kulturalnego dialogu między narodami, pierwszym zdaniem tego dialogu. W ten sposób spektakl wziął na siebie większy ciężar niż jakiekolwiek inne przedstawienie i postawił inne zadania: sprowokować do dialogu, wywołać reakcję nie w typowym na wpół abstrakcyjnym sensie, a dosłownie, żeby usłyszeć odpowiedź.

Projekt z góry został pomyślany jako tournee i w związku z tym wsparty finansowo przez polskie Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Teatr otrzymał grant na tę pracę, dzięki czemu "Opowieść syberyjską" będą mogli zobaczyć widzowie kilku miast w Rosji: prócz Tiumeni, jeszcze w Tobolsku, Szadrinsku, Irbicie, Iszycie, Tomsku, Nowosybirsku, Władimirze i Moskwie (...)

Jak powiedział na konferencji prasowej przed spektaklem Jacek Głomb: "w naszym projekcie nie ma żadnej perfidii". Dokładnie, perfidii nie było, była za to ujmująca energiczna próba ożywienia publiczności, chociaż akcja toczyła się głównie w obcym języku.

Jak w dziwnym śnie, bohaterowie, którzy pojawili się na scenie, byli przejrzyści w swoich działaniach, ale nieprzejrzyście przemówili po polsku. To wrażenie właśnie męczącego snu. Słyszysz znajome słowa, bo języki należą do wspólnej słowiańskiej grupy, wyłapujesz intonację, niby to zrozumiałe, a wrażenie jest takie, że sens wypowiedzianych słów beznadziejnie umyka. I w takim duchu płynie większa część energicznej, niedługiej w zasadzie sztuki Krzysztofa Kopki. Są w spektaklu również rosyjscy bohaterowie mówiący po rosyjsku (co prawda w wyraźnym akcentem), ale to nie pomaga w zrozumienia, wręcz przeciwnie, sprzeczność, wręcz konflikt języków polskiego i rosyjskiego z tego powodu w zadziwiający sposób pogłębia się, przy czym równocześnie po obu stronach.

Głomb przyznał się, że niektórzy krytykowali spektakl na polskiej premierze właśnie za wykorzystanie niezrozumiałego języka rosyjskiego. Ale jest przecież niewerbalny poziom odbioru sztuki, upierał się reżyser. Cóż, werbalny - niewerbalny, ale spektakl trudno było zrozumieć, nawet z pomocą programu, w którym wszystkie postaci były opisane bardzo szczegółowo. I młodsi widzowie, nie dając sobie rady z przejściem na niewerbalny poziom odbioru przedstawienia, bez wstydu opuszczali salę dosłownie w trakcie trwania spektaklu.

Bohaterowie przedstawienia na szczęście oczarowywali nie tylko elementami biograficznymi, błyskotliwie wymyślonymi przez autora, ale też żywym istnieniem na scenie.

(...)

Jednym z głównych obrazów spektaklu, powtórzę - jego części niewerbalnej - była wielokrotnie wspominana ziemia. Waga tego namacalnie obecnego pozbawionego osobowości bohatera była podkreślana na przykład tym, że współcześni Polacy widząc groby swoich przodków w syberyjskiej głuszy, rozsypują na nie przywiezioną ze sobą z daleka polską ziemię. A rosyjską - ale z ukochanej polskiej mogiły - zabierają ze sobą do Polski.

Jak przy tym odróżnić jedną ziemię od drugiej? Co w tym rytuale łączy Rosjan i Polaków? Co dla Polaków oznacza skrawek obcej ziemi nad kośćmi rodaków, a dla Rosjan - ziemia ojczysta z pochowanymi w niej szczątkami obcych? Krzysztof Kopka przypisał to jednej z bohaterek: ona rodzi martwe dzieci i żeby nie oddawać ich niemiłej więziennej ziemi, trzyma je w słojach z formaliną. Trudno tutaj oddawać się rozmyślaniom, pozostaje tylko poczuć tę niebanalną tragedię jako niegojącą się ranę, przeboleć to, przełożyć to na swoich zmarłych, pogrzebanych czy to w swojej, czy obcej ziemi. Jednak razem z takimi głębokimi tragicznymi momentami autorzy spektaklu wcale nie narzucają tonacji smutku. Są tutaj i nieujarzmione namiętności i prosty, ale elegancko podany humor i czysto pijana radość, która przebija się w finale. Polskiemu teatrowi udało się wypowiedzieć na bardzo trudny temat, dotykający bolesnego systemu nerwowego obu krajów - dawnych sąsiadów "wschodnioeuropejskiej komunałki", Rosji i Polski, nie dając powodów do mordobicia. Na przestrzeni historii stosunków polsko - rosyjskich zdarzyło się wiele, co mogliby wypomnieć sobie nawzajem jacykolwiek dwaj przedstawiciele wielkich narodów. Jednak tym razem Polacy przybyli w zamiarach pokojowych.

Mówiąc o carskiej zsyłce w Rosji, o zabójstwach swoich rodaków, o zdradzie, autorzy jakby nie prowokują do kłótni. Kiedy kolejny raz ugrzęźli w Rosji, w jej zgubnej syberyjskiej głuszy, polscy turyści, bohaterowie przedstawienia, trafiają do takiej fantasmagorii, gdzie na równych prawach istnieją KGB i bohaterowie Bułhakowa - Małgorzata i Behemot. Ta fantastyka również zbliża tę historię do snu, który łączy to co połączyć się nie daje. Jednak obcokrajowcy nie mają tego z czym porównać, nie są w stanie sprawdzić prawdziwości zastanych okoliczności i dlatego nie zauważają fantastycznie oczywistych grubych nici, którymi uszyta jest operetkowa historia z Małgorzatą i KGB.

To również są cechy obcej ziemi: najcudowniejsze jej obyczaje można przyjąć tylko na wiarę. W taki sposób, temat ziemi we wszystkich sensach został wyjaśniony, za co należy podziękować uważnym autorom inscenizacji.

Jeszcze jeden ważny moment w spektaklu - straszna żywiołowa siła nieobjętej rosyjskiej ziemi, która w dziewiętnastym wieku bez wysiłku zmiażdżyła polskich zesłańców, a w wieku dwudziestym pierwszym - tak samo bez wysiłku wciągnęła naiwnych polskich turystów do niekontrolowanego wiru zdarzeń, które mogły się zakończyć w sposób najbardziej nieoczekiwany, być może w sposób tragiczny. Jak przyznali się polscy goście, ta realizacja w rzeczywistości, jest w większym stopniu opowieścią o fobiach, o "schematach uprzedzeń" Polaków w stosunku do Rosji, niż o kraju. A wszystkie nieporozumienia, które wyrastają z tych uprzedzeń i lęków, wynikają z tego, że mało ze sobą rozmawiamy, zauważył autor sztuki.

***

Spektakl "Opowieść syberyjska" oczyma tiumeńskich Polaków.

Siergiej Fil, wiceprzewodniczący Kongresu Polaków w Rosji

05.10.2009

www.nashgorod.ru

W adnotacji spektaklu "Palę Rosję. Opowieść syberyjska" można było wyczytać, że w przedstawieniu mowa jest o przyjeździe trzech młodych Polaków do Rosji na "syberyjskie safari". W trakcie podróży sprawują nad nimi opiekę Federalne Służby Bezpieczeństwa. Z pomocą rosyjskich przyjaciół bohaterom udaje się uniknąć prześladowań. A finałem nieoczekiwanych magicznych wydarzeń, w które się wciągają, staje się scena ogólnego pojednania i wzajemnego zrozumienia.

W trakcie rozmowy z "popularyzatorami polskiej kultury za granicą" Krzysztofem Kopką i Jackiem Głombem dowiedziałem się, że próba powstania na Syberii w 1846 roku, która leży u podstaw fabuły spektaklu, została przez nich wymyślona, a nie zaczerpnięta z tekstów źródłowych, że ich interpretacja nie odpowiada rzeczywistym biografiom realnych postaci historycznych.

(...)

Spektakl jest dwujęzyczny: polscy bohaterowie mówią po polsku, rosyjscy - po rosyjsku, a jakucka szamanka - "po jakucku".

Wbrew uspokajającym zapewnieniom autorów projektu, że dla widza ważne jest nie słowo, a akcja, za wyjątkiem obecnych na sali Polaków, widzowie często nie rozumieli, o czym mówią (po polsku) bohaterowie, a to dokładnie połowa brzmiących ze sceny słów! A "polscy powstańcy" usiadłszy na ławce, to znaczy, siedząc bezczynnie, rozprawiali o znaczeniu polskich miast, o rybach, sypali kalamburami, zasypiali przy strofach Juliusza Słowackiego, śpiewali polskie pieśni rewolucyjne i tak dalej. Ale z tego wszystkiego nie zdawali sobie sprawy rosyjskojęzyczni widzowie. I problem polegał na tym, że oceniali spektakl na podstawie zewnętrznych zachowań bohaterów na scenie, co było wyraźnie niewystarczające dla zrozumienia treści spektaklu.

(...)

Autorzy spektaklu określali jego gatunek, jako tragifarsa. Jeśli farsa - to spektakl komediowy o lekkiej treści z czysto zewnętrznymi chwytami komediowymi, co faktycznie w trakcie spektaklu było widoczne, zaś z tragedii była zapożyczona śmierć bohaterów. Giną w spektaklu jednak nie współcześni, a powstańcy. Ale co to ma wspólnego ze stereotypami i ironią, to nie wiadomo (...)

Powstańcy w spektaklu wyglądali karykaturalnie: jak prowincjonalne, słabo rozwinięte osoby o niskiej kulturze, znudzone, pijące alkohol i śpiewające wyuczone na pamięć patriotyczne pieśni. Spierali się o to, czy przypadkiem polski klasyk Juliusz Słowacki nie był Słowakiem, czytając jego wiersz "Anhellim" o polskim męczennictwie na Syberii i nie wiedzieć czemu zamiast krzyżyków na piersi nosili - różańce.

Kulminacją przedstawienia było samo powstanie, szybko stłumione i unurzane we krwi: kapitanowi - gawędziarzowi i kobieciarzowi - podcięto gardło, zaś Migurskiego zmuszono do wypicia trucizny, pozostali pogodzili się ze swoim losem. I jedno i drugie w rzeczywistości było niemożliwe: w takich przypadkach powstańców wyjątkowo rzadko skazywano na śmierć, a jeśli już to tylko poprzez powieszenie.

Po kulminacji akcji przedstawienia nastąpiło rozwiązanie w naszych czasach. Najwyraźniej zaprowadziwszy i bohaterów, i widzów, i samych siebie w ślepą uliczkę, autorzy spektaklu nie byli w stanie znaleźć innego finału, jak sprawdzonego i optymistycznego z ich punktu widzenia, ze wszech miar zbliżającego i cementującego przyjaźnią wszystkie narody: uczty z nalewką na muchomorach - napojem, rodzącym halucynacje.

Oczywiście, każdy widz ma prawo do własnego odbioru. Z mojego punktu widzenia, śmiesznie nie było: ani humorystycznie, ani ironicznie, ani sarkastycznie. Autorzy spektaklu nie zdyskredytowali stereotypów, tylko w pełnej krasie zaprezentowali je takimi jakimi one są w polskiej świadomości (...)

Autorzy spektaklu nie tylko nie znają Rosji, ale też nie znają historii Polaków na Syberii. Dlatego sięgają po wątpliwe środki artystyczne w celu osiągnięcia postawionego sobie celu. A on pozostaje nieosiągalny! Deheroizacja polskich bohaterów pozostaje absolutnie niezrozumiała, ponieważ nieuzasadniona.

Wątpliwy jest też uniwersalny powód przyjaźni w scenie finałowej spektaklu: ciężki kac po nalewce na muchomorach nie rozwiązuje problemów!

My, tiumeńscy Polacy, czekaliśmy na inny teatr i inne przedstawienia. Wyszło po legnicku: nie śmiesznie, a ubogo, bez prawdy historycznej, a obraźliwie i skandalicznie. Nie zbliżyło narodów, a zadziwiło sztucznością i prymitywnością ocen, nie mówiąc o bluźnierstwie wobec pamięci tysięcy polskich zesłańców.

***

"Czym jest Rosja? Zero odpowiedzialności i ocean wódki!"

Polsko-rosyjska przyjaźń to nic więcej niż halucynacja, o pojednaniu można mówić jedynie w oparach wódczano-grzybowych.

Artur Sołomonow

www.slon.ru

Do Centrum im. Meyerholda w Moskwie przyjechał polski teatr im. Heleny Modrzejewskiej z Legnicy. Znany polski reżyser i jego aktorzy przedstawili spektakl "Opowieść syberyjska", w którym pokazali, co Polacy myślą o Rosji i o Polsce. Sensacji nie było: Polacy myślą o swojej ojczyźnie bardzo dobrze, a o naszej - bardzo źle.

DUŻO MYŚLIMY, ALE MAŁO MÓWIMY

"Opowieść syberyjska" przyjechała w dobrym czasie. Jak powiedział Jacek Głomb podczas dyskusji, która wywiązała się od razu po spektaklu: "Polacy i Rosjanie myślą o sobie dużo różnych rzeczy, ale bardzo mało ze sobą rozmawiają". Ta inscenizacja - to najprawdopodobniej jedyna próba dialogu na tematy, które próbuje się przemilczeć. A właściwie, Polacy lubią sobie porozmawiać o dzikości Rosji i jej winie wobec ich ojczyzny, a Rosjanie, no to już sami wiecie

Ten spektakl przygotowany został bez histerii demaskowania stereotypów i mitów, bez patosu (na zasadzie, tylko ja jeden znam prawdę i zaraz wam ją obwieszczę). Ma spokojną intonację, ale naszpikowany został wybuchowymi sensami.

Akcja toczy się na Syberii - naprzemiennie w XIX i XXI stuleciach. Polscy zesłańcy - ci, którzy powstali przeciw władzy Rosji i zostali na wieki wysłani na Syberię - to bohaterowie z wieku dziewiętnastego. Grupa polskich turystów podróżująca w poszukiwaniu mogił bohaterów z minionych stuleci - to bohaterowie obecnych czasów. Kolizje fabuły nie są zbyt ważne, ponieważ na plan pierwszy wychodzi temat: bolesne stosunki polsko - rosyjskie.

A w tym celu nieuniknienie musimy się zapoznać z Rosją - jaką ją widzą Polacy. Nie należy się dziwić, że jest ona "niemyta". A zatem mamy do czynienia z karykaturą polskich wyobrażeń o Rosji. Jak mówił Dostojewski: "My dla Europy brzydko pachniemy". Obawiam się, że ma on rację do dziś.

Ale i samym Polakom się oberwało: wyśmiano przekonanie, że niemal wszystkim obywatelom Polski był właściwy powszechny heroizm w walce z rosyjskim imperium.

Reżyser wszczął walkę z polskimi mitami. W ojczyźnie już podobno oberwał po swojej artystycznej fizjonomii od widzów i krytyków - mitów naszych nie depcz! Teraz przyszedł czas oberwać od naszych obywateli. Ale faktycznie, czy można coś takiego ścierpieć?...

ROSYJSKA KOBIETA - DZIWKA, ROSYJSKI MĘŻCZYZNA - PIJAK

Oto opis bohaterów sztuki - polskich zesłańców, mieszkających na Syberii: "Pani Migurska rodzi martwe dzieci, które potem wykopuje z grobów i trzyma w formalinie, żeby nie oddawać ich przeklętej syberyjskiej ziemi". Kapelan - "ksiądz katolicki, pogardza prawosławiem" A oto Rosjanie: Gruszeńka - "rosyjska piękność, miejscowa dziwka", Żeńka - "rosyjski włóczęga i alkoholik"

Widzicie? Jeśli rosyjska piękność - to dziwka, jeśli rosyjski facet - to pijak. A jakie słowa padały ze sceny?

"Zero odpowiedzialności i oceany wódki! Rosja" "Diabelski majak diabelskiej Rosji w diabelskim pijanym zwidzie" "Rosjanin nie jest w stanie wyrazić uczuć wyższych, delikatnych" "Moskwa w porównaniu z Warszawą - to normalna wioska"

No i prosty rosyjski chłop podchodzi do wysoko urodzonej pani Migurskiej. I o co on może zapytać, dzikus i bezbożnik? "Proszę pani, czy śmierdzi mi z gęby, czy nie?" Pani Migurska wznosi ręce do nieba i wzywa męża: "Apolinary! Zróbże coś! W Polsce coś takiego jest nie do pomyślenia!"

I tych ludzi, autorów spektaklu, wyklinają w ich ojczyźnie za rusofilię? Jeśli to jest rusofilia, to czym jest w takim razie rusofobia?

"WYSZYDZAMY POLSKĘ"

No i w tym miejscu zaczyna się najciekawsze. Spektakl, który można odbierać jako wściekle antyrosyjski, tak naprawdę atakuje polskie stereotypy. O czym mówią sami jego twórcy: "Wierzymy, że wyrzeczenie się przedstawionych przez nas polskich stereotypów i przesądów, które wyszydzamy, pozwoli nam rozpocząć prawdziwy dialog polsko - rosyjski".

Wyszydzają nie Rosję, a polskie wyobrażenia o Rosji. To też oczywiście dla nas żadna radość, ale zupełnie inny zwrot w rozmowie. Twórcy spektaklu mówią swoim rodakom: "Ludzie, czas by już ujrzeć prawdziwą Rosję i przestać pielęgnować z miłością nasze sądy o niej. I wystarczy tego zachwycania się naszym polskim cierpieniem".

W tym spektaklu Polacy pokazani są jako napuszeni, pompatyczni patrioci. Sami zachwycają się własną miłością do ojczyzny. Jednak na Syberii nie tylko cierpią, ale też organizują jakoś swoje życie. Zajmują się handlem i przy nadarzającej się okazji sprzedają swoich rodaków.

STRACH PRZED IMPERIUM I UWIELBIENIE DLA KULTURY

W spektaklu jest tyle cytatów literackich, że staje się jasne: Polacy postrzegają Rosję przez pryzmat literatury rosyjskiej (a to jeszcze jeden mit, z którym walka jest niemożliwa). Oto on - rosyjski chłop - niczym parodia na bohatera Dostojewskiego: sam się smaga batogiem, za chwilę próbuje kogoś zgwałcić, gorliwie się żegna znakiem krzyża i od razu wyraża skruchę, znów bije i gwałci, a potem znów kocha bliźniego swego, jak siebie samego, a nawet bardziej Krótko mówiąc - "szeroka dusza". To wszystko, oczywiście, opisał już, sami wiecie kto.

Na tle demonstratywnej pogardy i nienawiści do Rosjan te mimowolne (i wolne) cytaty robią takie samo wrażenie, jak niektóre stronice Milana Kundery: strach przed rosyjskim imperium i uwielbienie dla rosyjskiej kultury. Najwyraźniej, z tej sprzeczności nie mogą się wyrwać kraje, które w wieku dwudziestym cierpiały przez ZSRR.

KOT LEOPOLD WSZYSTKIM NAM POMOŻE

Finał przedstawienia - to kapitulacja wobec tak bezkompromisowo postawionego tematu. Jedna z bohaterek po wypiciu wódki z grzybami (Na Syberii jest nawet taka) śpiewa hymn na cześć przyjaźni między narodami: "Za mateczkę Rosję, za białą Polskę, za białego cara i za pana Piłsudskiego! Za kosmonautę Hermaszewskiego i kosmonautę Klimuka! Za przyjaźń Puszkina z Mickiewiczem! Za czapkę Godunowa! I za rok 1612! Piję za przyjaźń między narodami!" A potem Polacy i Rosjanie śpiewają w dwóch językach pieśń Wysockiego "Na Bolszom Karietnym"

Kiedy w poważnym spektaklu wzywa się na pomoc kota Leopolda z jego nieśmiertelnym wezwaniem - to jest to postrzegane jako objaw bezsilności wobec nierozwiązywalnego problemu. Jednak należy zauważyć, że ów sabat pojednania odbył się dopiero wówczas, kiedy Rosjanie i Polacy napili się wódki. Przy czym - z wódki z grzybami. Może więc ta przyjaźń - to nie więcej niż halucynacja? Może o pojednaniu można mówić tylko w oparach wódczano - grzybowych?...

Na zdjęciu: Autor sztuki Krzysztof Kopka

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji