Artykuły

Wiwisekcja

Teatr telewizji chlubi się mianem największej, bo wielomilionowej widowni. Do teatru telewizji kupuje się abonament raz na miesiąc i nie wybiera się sztuki, więc reklamacji składać nie można. Do teatru telewizji chodzi się w domowych papuciach, ze szklanką kawy czy herbaty w rękach. Całkiem inaczej niż do teatru "normalnego". Dlatego teatr "normalny", dbający o to, by publiczność przyszła, by sztuka jak najdłużej Utrzymała się na afiszu, starannie dobiera pozycje, starannie dawkuje eksperymenty.

Teatr TV gra - w zasadzie - tylko raz, jego premiera jest zarazem przedstawieniem ostatnim. Dlatego zapewne niektórzy reżyserzy wolą realizować swoje koncepcje właśnie na scenie tego teatru, gdzie obawa przed konfrontacją z publicznością praktycznie nie istnieje.

Ostatnimi czasy mamy okazję oglądania w teatrze poniedziałkowym - bo o nim tu cały czas mowa - serię adaptacji dzieł literackich z okresu minionego 30-lecia. Dzieł wybitnych - trzeba zaznaczyć. Jest to zabieg tyle chwalebny, co ryzykowny. Pewien mój znajomy mawia, że z dobrej książki można zrobić tylko zły film, a ze złej natomiast, może wyjść całkiem dobry. Dotyczy to zapewne i dziedziny adaptacji teatralnej. Wziąwszy poprawkę na wyjątki z reguły, można przyznać memu znajomemu rację.

Mieliśmy na to kilka dowodnych przykładów: "Sława i chwała" Jarosława Iwaszkiewicza, "Popiół i diament" Jerzego Andrzejewskiego, "Tańczący jastrząb" Juliana Kawalca. Jeśli przedtem ktoś tych powieści nie przeczytał - przedstawienia telewizyjne na pewno go do tego nie zachęcą.

W przypadku "Sławy i chwały" zawiodła zarówno adaptacja jak i realizacja. Dialogi niefortunnie wybrane z kontekstu wielowątkowej powieści - jakby na złość autorowi - banalne, deklaratywne, szeleszczące papierem. A to zawsze odbija się na grze aktorów. Znakomity aktor Leszek Herdagen dusił się w hrabiowskim dostojeństwie jak w zbyt ciasnym kołnierzyku. Nic nie zostało ani z intelektualnych, ani z poetyckich walorów powieści.

Trzeba nie lada odwagi, by sięgnąć po "Popiół i diament" po filmie Wajdy, ale realizacja telewizyjna przeszła najgorsze oczekiwania. I znów nieprzekonywające kreacje aktorskie, beztroskie potraktowanie realiów tamtych czasów, pomieszanie rekwizytów dawnych ze współczesnymi. Nie można mieć pretensji do Krzysztofa Kolbergera, że nie odrzucił propozycji zagrania roli Maćka Chełmickiego. Nie można mieć pretensji, że nie zagrał jak Cybulski, bo nie o porównania tu chodzi. Pretensję trzeba mieć do reżysera, że nie umiał poprowadzić młodego aktora, do gruntu współczesnego chłopaka, który nie zna i nie rozumie (może to i dobrze skądinąd) tamtych szczególnych, specyficznych czasów. Jeżeli chcemy młodemu pokoleniu pokazać jak to było - lepiej powtórzyć po prostu projekcję "Popiołu i diamentu" Wajdy.

I wreszcie "Toporny" według "Tańczącego jastrzębia" Kawalca. Ta interesująca książka, o głębokiej psychologicznej motywacji, stała się w teatralnej adaptacji nudnym z jednej strony, a udziwacznionym z drugiej ciągiem niespójnych obrazów, w których główną rolę grało dwóch Michałów Topornych. Jeden myślał (głośno) intensywnie, marszcząc brwi, albo i nie, a drugi działał i nie było między tymi dwiema czynnościami żadnej logicznej więzi. Udziwnione to było i prostackie zarazem.

Recenzenci traktują te przedstawienia z wytworną rezerwą, wydobywając plusy, markując zaledwie minusy. Zapewne przez kurtuazję wobec autorów, by nie sprawić im przykrości. A wyrządzają im krzywdę. Bo te przedstawienia w fałszywym świetle prezentują naszą współczesną literaturę, spłycają jej treści. Jak tak dalej pójdzie, to do końca roku będziemy mieli obrzydzone co cenniejsze dzieła literatury 30-lecia przez adaptacyjną wiwisekcję.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji