Artykuły

Godot czeka najdłużej

TO nie jest tylko jeszcze jedna premiera na stołecznej scenie. Sztuka Becketta zamiast trzech godzin intelektualnej rozrywki, przynosi coś znacznie więcej. W syntetycznym skrócie: filozofię, która przeorywuje od lat kilkunastu umysły ludzkie całej zachodniej połowy świata. Poznajemy ją dopiero teraz. Zaczynamy też poznawać dopiero teraz arcyciekawą i bogatą eztukę zrodzoną pod jej wpływem. "Drzwi zamknięte" Sartre'a, które obejrzało w roku 1946 raptem kilka tysięcy widzów, dały nam o niej małe pojęcie. Przez dziesięć lat oglądaliśmy w teatrach Goldoniego, Moliera i Gorkiego. Przez dziesięć lat czytaliśmy Balzaca, Dickensa i Fasta. Nie pozostało to bez skutku. Teraz na widowni Teatru Współczesnego słyszymy szepty oburzenia i zgorszenia, albo jeszcze, gorzej - niemądry śmiech.

Nie zamierzam pisać recenzji ze sztuki Becketta. Niech się tym zajmą sprawozdawcy i krytycy teatralni. Nie przychodzi im to - jak na razie - łatwo. Pochrząkują, aby ukryć konsternację, złapać myśli, które im się troszkę pod wpływem sztuki poplątały, i mówią: "chcieliście Zachodu, no to go macie!" Inni rozdzierają szaty mówiąc: "Dno pesymizmu", "ponury bezsens" "łaźnia rozpaczy" itd.

Cóż - nikt z widzów nie jest egzystencjalistycznie "skazany" na owe trzy godziny w Teatrze Współczesnym. Tym bardziej nic go nie zmusi do stania siię wyznawcą egzystencjalizniu. Każdy jednak - jeśli potrafi myśleć - wyniesie stamtąd niepokój, twórczy niepokój.

Tez, pytań, jakie wysuwa filozofia, niesposób odpędzić jak niemiłe, niewygodne widmo (niewygodne i trudne do zniesienia, gdyż będące dowodem istnienia innego wymiaru) żadnym: a kysz! a kysz!

Gombrowicz słusznie pisze w swych "Pamiętnikach": "Nie wierzę, aby jakakolwiek kultura, sztuka, literatura mogła dziś pozwolić sobie na pominięcie egzystencjalizmu. Jeśli polski katolicyzm czy taż polski marksizm odgrodzą się od tego niemądrym lekceważeniem, staną się zaułkiem, podwórkiem, prowincją".

"Egzystencjalizmu nie można przeskoczyć, trzeba go przezwyciężyć."

Te cztery postacie ludzkie poruszające się na pustynnych deskach, z których wyrasta jedyne rachityczne drzewo, i prowadzące spokojnie dyskusję o najistotniejszych i najbardziej bole mych problemach ludzkiego życia - szokują nas i dręczą, zabierają nam nasz spokój i pewność siebie, nasze tak proste i naturalne zdawałoby się, utwierdzenie w bycie. Takie jest właśnie ich zadanie. I dlatego też cisną się na usta takie słowa, jak: "łaźnia", "gorąca, intelektualną kąpiel", "elektrowstrząsy psychiczne"... Ich zadaniom jest właśnie poruszać do żywego, przypalać gorącym żelazem, żeby wszyscy, którzy ich słuchają, riie przeszli nad sztuką i jej problemami do porządku dziennego, nie wyszli z teatru, by znów tylko: spać, jeść, uprawiać erotykę, oglądać mecze piłki nożnej i czytać Agatę Christie.

Zadaniem sztuk takich, jak "Czekając na Godota" Becketta, "Muchy" Satre'a, "Caligula" Camusa czy też innych, które ujrzymy niebawem na naszych scenach - jest: nie wzruszać pięknem (tylko ludzi niemądrych może odstręczać ich aestetyzrn), ale: nieść ferment intelektualny,

W LITERATURZE i teatrze egzystencjalizmu postacie są nosicielami idei, symboli; przez ich usta wykładane są tezy filozoficzne, a oni sami są żywymi przykładami tych tez w toku akcji fabularnej. Ukazują oni (prawda ta zawarta jest nawet w mglistych podtekstach), czym i jakie jest życie - świat; kim i jaki jest w nim człowiek. Aby ta prawda, to przerażające obnażanie bytu zostało odebrane przez widza - muszą być użyte odpowiednio silne środki ekspresji. Patrząc na dwóch, smutnych błaznów: Gogo i Didi, słuchając Pozza, odwracając się od budzącej grozę postaci Lucky'ego, nie twórzmy sobie klapy bezpieczeństwa z myśli: to są pewni ludzie w pewnych okolicznościach. Nie uchylajmy się od przykrej, budzącej protest wiedzy : to jesteśmy - w scenicznej karykaturze - my sami. Ta wiedza jak silne lekarstwo może zaszkodzić, ale może i pomóc, wyleczyć z wielu kłamstw, zedrzeć zasłonki pozoru.

Nie obrażajmy się na Beoketta za drastyczne, sformułowania, za dosadne grube słowa. To jest zresztą sprawa formy; można się spierać, czy są one konieczne. Nie obrażajmy się przede wszystkim na tak dotyczące nas samych, rozkładające nas na czynniki pierwsze - treści. Nie stosujmy uników myślowych, aby powiedzieć po wyjściu jedynie: "cóż, ciekawy eksperyment, ale..." Nie bójmy się spojrzeć prosto w oczy problemom podsuwanym przez filozofię egzystencjalizmu.

NIE zamierzam nikogo namawiać, aby uwierzył w bezsens. Aby przyjął za swoją ową filozofię samotności, rozpaczy i lęku. Warto jednak nauczyć się myśleć. Ujrzeć życie w krzywym zwierciadle tej filozofii. To nie tylko "gwałt psychiczny", "odebranie wiary w sens życia", jak mówią wzdragając się niektórzy z widzów. To bolesne wprawdzie, ale zbawienne zdzieranie skórki Wielkiego Pozoru, a także wielu małych pozorów, jakimi, wielu z nas nie dostrzegając nawet tego - żyje. Tym Wielkim Pozorem i tymi małymi może być dla każdego z nas coś innego; tak samo, jak czym innym jest dla każdego z nas Godot, którego oczekują Gogo i Didi. Faktem jest tylko, że każdy z nas posiada swój Wielki Pozór i swego Godota. Przekonuje nas o tym co dzień samo życie.

Stykając się z treściami filozofii egzystencjalistycznej, lękamy się wejścia, wplątania w błędne koło nonsensu i beznadziejności. Jednocześnie odrzucamy skrajnie pesymistyczną tezę, że życie to tylko rozpacz, nuda i lęk. Rzeczywiście filozofia egzystencjalizmu ateistycznego (Camus, Sartre) porywa nas w takie zamknięte koło, wirujący krąg paradoksów. Oto niektóre z nich:

Bliźniacze pojęcie życia i istnienia mają podwójne znaczenie. Żyć = istnieć prawdziwie i odwrotnie: istnieć = żyć prawdziwie. Można żyć nie istniejąc; istnieć nie żyjąc. Autentyczna, to znaczy: świadoma egzystencja (w przebiegu czasowym) nadaje człowiekowi istnienie w sensie bytu. Pełnię bytu osiąga więc człowiek dopiero w chwili śmierci, gdy koło egzystencji się zamyka, ciąg życia kończy. A więc egzystencja nadaje istnienie. Im autentyczniejsza, bardziej świadoma, wypełniona wolnymi, pozytywnymi wyborami - tym istnienie jest prawdziwsze, bardziej nasycone bytem, a jego właściciel bardziej w nim utwierdzony.

Życie ludzkie dlatego jest tak bezsensowne i tragiczne, że człowiek musi sam siebie tworzyć z siebie i poprzez siebie. Rodzi się z siebie stale na nowo poprzez - maksymalnie wolne, utwierdzające w bycie - wybory. Tworzy siebie, gdy się utwierdza w swym mniemaniu. Utwierdza się, kiedy uczyni maksymalnie wolny wybór. A trudno mu to z kolei czynić, bo nie ma w niczym oparcia i musi tworzyć siebie w prożni. A więc życie egzystencjalisty to permanentne ślizganie się na krawędzi nonsensu, stała udręka samokontroli. My, chrześcijanie, mamy niezawodne koło ratunkowe - wiedzę o esencjalności duszy ludzkiej. To znaczy, że dane jest duszy ludzkiej coś już istniejącego absolutnie, a dopiero wokół tej osi okręca się taśma egzystencji. Ale ostateczny los człowieka zależy od niej. Nie lekceważmy więc i nie odtrącajmy prawd o życiu, jakie nam niesie sztuka Becketta.

KIM - względnie czym - jest Godot? Czym jest oczekiwanie na niego? Można podsuwać to imię pod najrozmaitsze pojęcia. Pewne jest jedno: że jest to absolut, że oczekiwanie na niego to oczekiwanie na To, Co Nada Sens, cel - życiu. Co wyzwoli, ocali z nonsensu, koszmaru zawiśnięcia pomiędzy bytem a niebytem. "Ono tylko żyje - drzewo" - mówi Gogo u Becketta. A gdzie indziej: "Czynimy mnóstwo rożnych rzeczy, aby się upewnić, że istniejemy naprawdę."

Trzeba odnaleźć Godota, bez niego bowiem wszystko się wymyka, wszystko jest nieuchwytne, niczemu nie można ufać i wierzyć, nie ma w ogromnym oceanie życia nic, o co by można oprzeć własne istnienie. "Stracić życie to niewiele - mówi Caligula Camusa - ale widzieć, jak się rozsypuje sens życia, jak znika nasza racja istnienia - oto co jest nieznośne. Nie można żyć bez celu". Wtóruje mu Jan z "Nieporozumienia": "Człowiekowi potrzebne jest znalezienie własnego uzasadnienia".

Straszne jest w sztuce Becketta te kilka minut "głośnego myślenia" Lueky'ego, kiedy to spływa na kulących się widzów potok bezładnych pozornie słów, będących oskarżeniem, ukazaniem bankructwa ludzkiego rozumu. I ten przejmujący refren: "a pomimo to... a pomimo to..." słowa wdzierają się w mózg jak ognista magma, padają jak krwawe strzępy mięsa. Nic ich nie może powstrzymać. Pożerają samego Lucky'ego, dopóki się nie zatnie w nim mechanizm, dopóki automat myśli nie przestanie działać. To jest współczesna "krytyka czystego rozumu".

Rzuca się u Becketta w oczy monotonne powtarzanie się tych samych sytuacji. Czy są one spowodowane przerażającą monotonią i powtarzalnością form życia? Na pytanie to odpowiadają także (znane nam) inne sztoki pisarzy Zachodu. Odpowiadają różnie, wspólne jest im tylko jedno: pesymistyczna ocena doli ludzkiej. Przypomnijmy sobie "Długi obiad świąteczny" Wildera (drukowany w "Dialogu"). Sztuka ta mówi: życie układa istnienia ludzkie stale w te same wzory. Ma ich - tak jak kart w pasjansie - niewiele. Nic więc nie jest uzależnione od samego człowieka. Inna sztuka - grana zresztą w tej chwili w Warszawie: "Niewiele brakowało" tego samego autora mówi: Fakt, że historia stale się powtarza, jest winą człowieka, tego że on się nie zmienia. Winna jest temu ludzka niepoprawność.

ZANIM pośród tylu wieloznaczności i symbolicznych nawarstwień znajdziemy odpowiedź, jaką daje na to pytanie sztuka Becketta, trzeba najpierw rozstrzygnąć inne. Mianowicie: po co i na jakiej glebie powstają takie sztuki jak "Czekając na Godota"? Czy tylko po to, aby zaepatować zblazowanego widza? Nie - zrodził je bunt. Bunt przeciw światu, który przekreśla racje rozumu, przeciw życiu, które przytłacza okrucieństwem przypadkowości i ugniata ślepo, na miazgę jednostkowe losy ludzkie. To nie tylko bunt anarchizującego indywidualizmu, skrajnego subiektywizmu, nie tylko ukazywanie "immanentnego" zła życia. To także pragnienie ocalenia człowieczeństwa człowieka w naszych zmechanizowanych, zautomatyzowanych, zawisłych na skraju zagłady czasach. To także protest na brak, niedosyt w życiu treści, którymi by się karmił współczesny człowiek, aby móc osiągnąć pełnię subiektywnego, jednostkowego istnienia. Nie mówmy o ahumanizmie sztuki egzy tencjalistycznej, zrodziła ją właśnie dehumanizacja współczesnego świata. Lęk przed zatratą człowieka - jako osobnej, wolnej świadomości.

Bohaterowie Sartre'a, Camusa i Becketta odczuwają. życie jako głęboką niesprawiedliwość i krzywdę. Obdarzono ich "nagim" istnieniem, a nie dano wszystkiego innego, co im się "należy". Świadomość tego rodzi rozpacz i nienawiść, do świata takiego , "jakim on jest".

Na deskach Teatru Współczesnego miotają się bezradnie cztery zabawne ezłowieczki, stworzone myślą irlandzkiego pisarza. Miotają się w klatce bezsensowego istnienia i niosą nam swe posłannictwo. Pomagają widowni (powtarzając za Sartre'em) "uwolnić się od samego siebie, spojrzeć na siebie, osądzić się".

"To jest prawda całkiem prosta i całkiem jasna, nieco głupia, lecz trudna do odkrycia i ciężka do zniesienia: ludzie umierają i nie są szczęśliwi" - mówi Caligula Camusa. Jego doradca Helikon odpowiada: "ta prawda nie przeszkadza nikomu zjeść obiadu". Otóż to: pisarze egzystencjalistyczni - a pomiędzy nimi i Beokett - pragną zmusić widza, by między zjadaniem śniadania, obiadu i kolacji pomyślał i o zasadniczych sprawach życia. Aby nie starał się sztucznie przekonywać siebie co dzień, utwierdzać w iluzji dobrego samopoczucia jak Gogo i Didi: "Jestem rad" - "ja też"-"jesteśmy radzi". Aby się nie przyzwyczaił do życia takiego, jakim ono jest. Nie dał się wciągnąć w krąg Wielkiego Pozoru. Matka z dramatu Camusa "Nieporozumienie" mówi : "Tak już żyłam i robiłam to z przyzwyczajenia. A przyżwyczajenie równa się śmierci".

Stąd, z niezgody na ową uległość, z jaką ludzie wchodzą sami w jarzmo ślepego istnienia - rodzi się u pisarzy egzystencjalistycznych - pogarda. Caligula na pytanie: jakie uczucie jeszcze odczuwasz (wobec ludzi) odpowiada: "pogardę". To samo mówi Marta z "Nieporozumienia". Tę samą pogardę ciska na głowy widzów Beckett.

Temu, że życie jest takie, jakie jest - winni są sami ludzie. Ich inercja, paraliż woli, brak świadomości. Ciężar winy przygniata (obojętne, czy wiedzą oni o tym, czy nie) wszystkich bohaterów Sarrre'a czy Becketta, Marcela czy Camusa.

DRAMAT Goga i Didi zadręczających się stałą pogonią za jakimkolwiek utwierdzeniem się, oczekiwaniem na absolut, który ich wyzwoli z klatki, w jakiej się znajdują, nada sens ich istnieniu - to dramat całej ludzkości. Każde pokolenie otrzymuje (w "Godocie" przynosi je biały chłopiec) Dobrą Nowinę. Obietnicę. To, że się ona nie spełnia - jest winą oczekujących.

"Aby się ocalić, trzeba działać" - mówi Camus. Trzeba mieć aktywny stosunek do rzeczywistości. Nie wystarczy powiedzieć - jak Gogo - chłopcu: "powiedz, żeś nas widział..."

Dramat Becketta jest wielką metaforą ludzkiego losu. Kiedy bohaterowie sztuki zastanawiają się, czy ich przeżycia są prawdziwe jedno tkowo, czy to są tylko ich przeżycia - stwierdzają w pewnej chwili: czy to było, czy nie to i tak jest wszystko jedno. To nie ma znaczenia. Nie ma znaczenia - bo jest tylko scenerią. Ma znaczenie tylko ogólny, ostateczny sens tej wstrząsającej sztuki: każdy człowiek jest odpowiedzialny. Jest odpowiedzialny za własną egzystencję, musi się z niej rozliczyć, jest odpowiedzialny i za życie w ogóle.

Filozofowie, pisarze egzystencjalistyczni ukazują je jako czarny koszmar, jako piekło na ziemi. Ukazuje je tak i Beckett. Ich dzieła nie mogą zawierać w sobie żadnych treści optymistycznych. To jest konsekwentne. Wątpią bowiem oni w człowieka. Postulują swą filozofię egzystencji autentycznej nie bardzo wierząc, żeby człowiek potrafił z niej skorzystać, by ocalić się chociaż cząstkowo. By ocalić chociaż swą godność i świadomość swego człowieczeństwa.

Ta filozofia jest dla nas nie do przyjęcia. Jest bowiem nieprawdziwa w swych ostatecznych wnioskach. Jest błędna jako ostateczny, podsumowujący osąd człowieka.

Ale dramatu Becketta nie można skwitować słowami: nonsens, koszmar, absurd. Nie można przejść nad nim "do porządku". W czasach, w jakich żyjemy, "zwykły" sens często już nie wystarcza. Trzeba więc doń dochodzić poprzez bezsens. Bohaterowie Becketta poprzestają na nim. Oni bowiem nie mają do czego dążyć, do czego się stawać. Nie znają celu, a więc i nie mogą schwytać sensu swego istnienia. Czekają na Godota biernie i tępo - i sami są winni temu, że nie przychodzi. Bo Godot też czeka. Najdłużej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji