Artykuły

Dwie godziny letniości

"Miłość i gniew" w reż. Magdaleny Piekorz w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Czuwał przy długim umieraniu - i to go zgubiło. U źródeł tego zdania, co je o Jimmym - bohaterze "Miłości i gniewu" Johna Osborne'a takim, jaki jest w przedstawieniu Magdaleny Piekorz - ułożyłem, tkwi zdanie inne.

"Urodził się i to go zgubiło". Te słowa Mówiący szepce na otwarcie "Partii solowej" Samuela Becketta. I po kawałku ciszy dodaje: "Skrzywił się w tym upiornym uśmiechu i tak już z nim pozostał". Do lampy naftowej, do mlecznobiałego, kulistego klosza wielkości czaszki mówi to, i jeszcze tylko do siebie. Bo do czego, do kogo innego, skoro już niczego, nikogo innego nie ma?

Jimmy (Błażej Wójcik) czuwał kiedyś przy długim umieraniu ojca - i to go zgubiło. Umieranie? Słowa Jimmy'ego nie zostawiają złudzeń. To było 12 miesięcy czuwania przy gniciu, przy odchodzeniu mięsa od kości, przy blasku łoju na zdychającym czole. Upiorny uśmiech wygiął wargi - to było nieuchronne. Zaczęła się samotność, ten specjalnie ciemny gatunek samotności, która dzień po dniu obraca się w brak litości, gniew, furię, w spojrzenie dla ludzi najbliższych nie do zniesienia, lodowate, na wylot. I podobnie, na kanwie innych traum, tyle że przemilczanych, zgubili się kiedyś ci, co żyją teraz z Jimmym w marnym pokoju na przedmieściach Londynu.

Jego żona Alison (Karolina Kominek), ich przyjaciel Cliff (Tomasz Augustynowicz) i Helena (Natalia Strzelecka), która zostanie z Jimmym, gdy Alison go opuści. Oni więc. Cztery postacie, każda na dnie własnej liczby bardzo pojedynczej. Mijają się. Wbrew pozorom naskórkowym - mimo tkwienia w jednym pokoju, mimo oblewania się wzajem większymi bądź mniejszymi potokami mowy byle jakiej, mimo częstych dotknięć - przez dwie godziny mijać się będą gdzieś między papierosem, fajką, herbatą, prasowaniem koszul, lekturą gazet, koncertem w radiu i żałosnymi kawałkami ciszy... Jak u Czechowa?

Skąd Beckett, Czechow i jeszcze ta Rilkego fraza jako motto w programie przedstawienia: "Miłość to czuwanie nad cudzą samotnością"? Skąd oni, skoro Osborne'a się wystawia? W połowie lat 50. był guru "młodych gniewnych". Jak wszyscy oni - Osborne w pisaniu parał się wściekłym biczowaniem świata za konformizm, mieszczańską hipokryzję, fałsz dewocji codziennej. Czemu więc Piekorz, która w przedstawieniu swym najwyraźniej nie chce tkwić na poziomie społecznie zaangażowanej kontestacji młodzieżowej sprzed pół wieku, jednak została przy literaturze trywialnej chłosty? W istocie marzyła o światach Czechowa, nie Osborne'a - i wpuściła na scenę zdania Osborne'a? Dlaczego? Jaka była przyczyna wybrania przez nią opowieści kiepściutkiej, a nie wielkiej?

Tego nie wiem. Za to wiem, że skończyło się - monotonią. Gdy aktorzy muszą w gardłach mielić papier - mielenie zawsze kończy się monotonią słuchania w sumie dziecinnych rewelacji psychologicznych. Ale jest też kłopot inny, drugie zaniechanie, chyba najmocniej doskwierające. Nazbyt płaska prostota postaci.

Jimmy'ego, Cliffa, Alison i Helenę, a później jeszcze pułkownika Redferna (Feliks Szajnert) - ojca Alison - Piekorz rysuje jedną, szybką, raz na zawsze daną kreską. Jakby jej wystarczał tylko jeden profil, jedna intonacja, jeden stan skupienia. Jeśli Strzelecka jest skrzętnie pod marsem na twarzy skrywaną miłością do Wójcika - to jest taka prawie bez przerwy. Kominek to prawie wyłącznie skromny ból dręczonej żony. Augustynowicz - sama dobroduszność. Wójcik - furia w każdej chwili i na każdy temat. Wprawdzie nie jest tak, że każda z postaci to bez reszty futerał wyłącznie jednej emocji, lecz jest blisko tego. Co więc zostaje?

Jaki efekt, poza monotonią, dają na scenie te dwa zaniechania? Nie ma porażki, ale i brak zwycięstwa. Jest coś pomiędzy. Dwie godziny letniości, dwie godziny intencji, które się w pół kroku zatrzymały. Owszem, bez bólu się to ogląda, bez bólu, za to z żalem małym. Bo gdyby tak Piekorz, nawet zostając przy Osbornie, uplastyczniła postacie, wstrzyknęła im niejednoznaczność - biczowanie świata mogłoby naprawdę zmienić się w czechowowski pokłon złożony światu i jego dziwnościom. Na przykład tej, że mijamy się nieuchronnie, bezpowrotnie, choć przecież jest miłość.

Teatr im. J. Słowackiego. Scena Miniatura. John Osborne "Miłość i gniew". Reżyseria Magdalena Piekorz. Scenografia Katarzyna Sobańska i Marcel Sławiński. Kostiumy Dorota Roqueplo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji