Artykuły

Stół i gitara

"Zemsta" w reż. Krzysztofa Jasińskiego w Teatrze STU w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Gdym w wysoce profesjonalnym periodyku teatralnym "Didaskalia" przeczytał, że w gdańskim teatrze Wybrzeże reżyser Monika Pęcikiewicz kazała jednemu z bohaterów swej prywatnej wersji "Wujaszka Wani" Antoniego Czechowa wyrecytować wstrząsającą myśl: "Powiedziała piz... du... nie możemy siedzieć w kupie" - sam sobie smętnie szepnąłem: cóż, tej zimy już pewnie nie sypnie, gdyż tej zimy nie tylko Pęcikiewicz, ale również Bóg zwariował dokumentnie i postanowił krainę naszą w styczniu zmiażdżyć równikowym upałem.

Szepnąłem tak, bo niby co się w tym roku u nas wyprawiało tuż po sylwestrze? Śmiało można było po Krakowie śmigać w samych tylko krótkich gaciach! A jeśli Bogu strzeliło do głowy coś równie niepoczytalnego, co Pęcikiewicz strzeliło w Gdańsku? Jeśli Najwyższy pójdzie na całość i w środku zimy zafunduje nam krakowski karnawał w Rio? Spocona samba zamiast futer, dymiące skóry w miejsce odmrożonych kinoli, na nadwiślańskich bulwarach - złote piaski Copacabany, a nie pustynia zlodowaciałych źdźbeł w kolorze psiego moczu... Co wtedy? Co czynić przyjdzie, gdy się okaże, że właśnie tak piramidalne popyrtanie zagościło w głowie Boga?

Niestety, szanowna Pęcikiewicz i ty, młody nasz planktonie reżyserski, który w coś od zawsze nienagannego - choćby w Czechowa bądź Szekspira - wielbisz wciskać jakąś studzienną bzdurę własnego chowu, niestety dla was - Boga i tym razem nie popyrtało. Bóg znów nie stanął po waszej stronie, znów was opuścił na rzecz normalności. W piątek o 18.00 sypnęło, że aż miło. Brnąłem przez świeże zaspy, brnąłem do teatru Scena STU na premierę "Zemsty" Aleksandra Fredry i odszczekiwałem tamten bluźnierczy mój szept. Jest tak, jak stoi nakazane zimie - mianowicie zimno jest, śnieg jest i człek marznie. Jest po bożemu, a nie jak się byle komu podoba.

Znów jest zimą tak, jak zimą ma być. Zimą jest z zimą tak, jak zawsze ma być z klasyką, gdy ktoś w teatrze klasykę na warsztat bierze. Otóż - dobra jest zima bez głupich cudów i dobra jest klasyka bez głupich cudów. Jeśli zaś komuś - choćby pani Pęcikiewicz - albo zima, albo styl Czechowa się nie podoba, to niechaj nie zimę i Czechowa, lecz kraj i literaturę zmieni. Amen.

Przygody moje z Pęcikiewicz, Bogiem i zimą opisałem z detalami, bo tutaj właśnie tkwi sedno tej wielce kojącej "Zemsty", co ją - o, ironio - Krzysztof Jasiński wyreżyserował. Wtrącam tutaj ironię, bo przecież Jasiński, nie zaś nieopierzona Pęcikiewicz, jako stary awangardzista teatralny miał prawo Fredrze dopisać bzdury porównywalne, a nawet potężniejsze niż ta wiekopomna fraza, którą Pęcikiewicz lekką rąsią Czechowowi dosmarowała w Gdańsku. Ba, w imię swych awangardowych zasług i ku czci miłościwie nam panującej nowoczesności scenicznej Jasiński mógł był z Fredry nieogarnionego idiotę zrobić. Dlaczego mu nie wyszło?

Krytyk Drewniak nawołuje, by "Makbeta" wystawiać w celu zaprezentowania nam snów Putina, ponieważ uważa, że nic nas tak bardzo nie interesuje jak sny Putina. Dlaczego Jasiński nie wystawił "Zemsty" po to, byśmy poznali sny Leppera? Czy dlatego nie, że o tych snach Drewniak akurat milczy? Dlaczego wystawiając "Zemstę", postanowił wystawić "tylko" ten genialnie zapisany sen Fredry? Sen, co go wszyscy na wylot znamy, więc streszczanie go sensu nie ma. Sen o tych trochę tandetnych, trochę sentymentalnych i trochę bombastycznych namiętnościach naszych. O burzach w szklance wody, o wojnach na kanwie dziury w murze, o krwawych jatkach na kanwie wadliwie ulokowanych uczuć. Słowem - sen o realnej naszej pasji czynienia kolosalnych wideł z iście pchlej igły.

Dlaczego Jasińskiemu ten genialnie zapisany sen w zupełności wystarcza? Bo tak jak Bóg w sprawie zimy - tak Jasiński nie zdurniał w sprawie Fredry. Ukłonił się hrabiemu, ukłonił się tamtej, krystalicznej polszczyźnie, wziął do galopu aktorów, co by głośno, wyraźnie i bez męki podawali genialność fraz, dla krawców nabył najświetniejsze bławaty, żeby kostiumy postaci same w sobie były wyśmienitymi smakołykami, wreszcie poskładał to wszystko w dwie godziny kojące, dwie godziny śmiechu, dwie godziny odpoczynku dla widza.

No i dwie godziny aktorstwa lekko przyprószonego patyną, aktorstwa, które pozwala rzec to, co ongiś o Czechowie cudownie enigmatycznie rzekł Flaszen - że mianowicie Fredrę trzeba grać tak, jak Fredrę grać należy, albo lepiej go nie tykać w ogóle. Jeśli kto woli, Fredrę trzeba grać bez nowoczesnego cudowania, czyli z grubsza tak, jak wszyscy podopieczni Jasińskiego. Wszyscy, choć nie sposób nie wymienić znów błyskotliwej Beaty Rybotyckiej w roli Podstoliny. No i postać pierwsza w tej inscenizacji - zdumiewająco subtelny, bez klasycznego sztafażu kabaretowych fajerwerków, rzekłbym - celnie "cienki" w swych gestach i intonacjach Papkin w wydaniu Łukasza Rybarskiego.

Słowem - zwyczajne, dobre dzieje, wynikające ze słuchania przykazań. Bóg przykazał, że jak jest zima, to ma być śnieg oraz mróz. I pięknie jest, gdy sam Bóg tego nie zmienia. A Fredro w didaskaliach przykazał, że mają być krzesła, stoły i gitara angielska na ścianie. I mądrze jest, gdy Jasiński słucha hrabiego. Zima w Krakowie, poezja w teatrze Scena STU, bzdury zaś - w Gdańsku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji