Artykuły

Romans brukowy z Formą

Tadeusz Kępiński wspomina, te młody Gombrowicz był znawcą Trędowatej, interesował się Dołęgą-Mostowiczem, a nade wszystko rozczytywał się w Iwonce Germana i w powieściach Zarzyckiej. "Aż pewnego dania zaczął mówić, że dobrze by było napisać powieść o młodej dziewczynie, lecz inaczej. Z jednej strony powinna być co się zowie grafomańska, a z drugiej - musi być znacznie bardziej wyrafinowana."

Pomysł ten powstał w roku 1928, powieść narodziła się znacznie później. Napisał ją już Gombrowicz - autor Iwony, księżniczki Burgunda i Ferdydurke. Druk Opętanych na łamach prasy codziennej przerwała wojna. Zaś dokończenie powieści ogłoszono dopiero niedawno na łamach Argumentów.

Rzecz ciekawa, iż z tej genealogii brukowej powieści Gombrowicza teatr nasz wyciągnął wnioski. Przeczytał bowiem Opętanych w perspektywie innych utworów. Nie tylko najbliższych im czasem powstania, jak Iwona czy Ferdydurke, ale także opowiadań, Operetki czy Pornografii. Wprawdzie poprzez ten,zabieg nie odkrył, jak sobie życzyła Maria Janion, "sekretów pisarstwa Gombrowicza", ale odsłonił niejedno jego żywe wiązanie. W literackiej szmirze, w historii niszczącego, sadomasochistycznego związku dobrze urodzonej panny i plebejusza dostrzegł wątki, motywy i problemy typowe dla dojrzałej twórczości autora Dziennika. M.in. klasyczną opozycję młodość-dojrzałość, wyższość-niższość, ideę "kościoła międzyludzkiego", fascynację dwoistością świata i natury ludzkiej, a także - Złem.

Przy czym nobilitacji tej, w ślad za krytyką literacką, dokonał jeden właściwie reżyser i adaptator. Po raz pierwszy Tadeusz Minc przygotował Opętanych we wrocławskim Teatrze Polskim (1981), po raz drugi w warszawskim Teatrze Narodowym (1982), a obecnie - na Scenie Kameralnej w Sopocie. Wszystkie te przedstawienia łączy wspólny kierunek interpretacji tekstu, jego "podwyższenie" ku dojrzałej problematyce twórczości Gombrowicza, choć różnią się one rozwiązaniami szczegółowymi i rozłożeniem akcentów. I może nie byłoby większego sensu odnotowywać tę trzecią z kolei wersję, gdyby nie jedna sprawa.

Otóż dla mnie przedstawienie w Sopocie jest przykładem umiejętności reżyserskich zanikających na naszych scenach. Tadeusz Minc należy do tej generacji ludzi teatru, którzy za podstawę swojego fachu, i chyba nawet za warunek jego uprawiania, uważają pracę z aktorem. Z każdym aktorem w obsadzie przedstawienia. Strach pomyśleć, jak wyglądać by mogła powieść gotycka Gombrowicza w rękach reżysera pozbawionego tej umiejętności, a także smaku, kultury i poczucia miary. Tymczasem, pod kierunkiem Minca, aktorzy sopockiego spektaklu realizują karkołomne zadania, choć nie wszyscy z równym powodzeniem.

Pastisz powieści brukowej zaznaczają w emocjach postaci wyraźnie przerysowanych. Egzystencjalną problematykę Gombrowicza - z motywem sobowtóra - aktorzy przekazują w rozbudowanej partyturze gestycznej i ruchowej (uznanie dla pracy Wojciecha Misiuro). Lecz dopiero zderzenie obu tych warstw działań, ich wzajemne przenikanie i dopełnianie się tworzy całość ról. Brawurowo chwilami realizuje te zasadę para głównych wykonawców, Dorota Kolak i Jacek Mikołajczak. W ich interpretacji pomiędzy Mają Ochołowska a Leszczukiem rozgrywa się już nie pojedynek osobowości czy płci, ale ponura, swoista psychomachia na śmierć i życie. Podobać się też może kilku innych wykonawców, zwłaszcza Joanna Bogacka w epizodzie Markizy di Mildi. I nie do nich, lecz do reżysera zgłosić trzeba wątpliwość - czy aby pastisz Gombrowicza podszyty Formą wymaga takiej celebry słów, póz i gestów, która spowalnia rytm spektaklu i rodzi dłużyzny (nieznośne).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji