Artykuły

Znacznie powyżej oczekiwań

Tym, co rzeczywiście w przedstawieniu wydaje się ważne, jest nieporównywalna z niczym obsada, za sprawą której nawiązuje się między widownią a sceną to, znane wszystkim, szczególne porozumienie - o "High School Musical" w reż. Tomasza Dutkiewicza w Gliwickim Teatrze Muzycznym pisze Hubert Michalak z Nowej Siły Krytycznej.

Gliwicki teatr, dotąd realizujący głównie muzyczne widowiska skierowane dla widzów dorosłych, postawił na młodą widownię. Najnowsza ich produkcja, "High School Musical" jest inscenizacją scenariusza do wielkiego przeboju ze studia Walta Disney'a o tym samym tytule. Film święci triumfy a odtwórcy głównych ról mają swe fankluby w różnych zakątkach globu. Wykonawcom śląskiej premiery można wróżyć podobny sukces - oczywiście na skalę teatralną, nie filmową.

Fabuła spektaklu to przede wszystkim historia przygotowań do castingu, w ramach którego wyłonieni mają być odtwórcy głównych ról w szkolnej produkcji "Julia i Romeo". Wątek ten splata się z delikatnie rozwijającym się uczuciem między parą głównych bohaterów, Gabriellą Montez (Sara Chmiel) i Troyem Boltonem (Mateusz Cieślak). Oczywiście nie może zabraknąć rodzajowych scenek lekcyjnych, przeciwników głównych bohaterów (Sharpay Evans - Wiktoria Trynkiewicz i Ryan Evans - Michał Korzeniowski), kumpli i psiapsiółek. Pewnym zaskoczeniem dla widza nie znającego precyzyjnie scenariusza filmowego może być finał opowieści - wszyscy bowiem czekamy na premierę "Julii i Romea", tymczasem zostajemy z rozstrzygniętym castingiem. Kształt szkolnego spektaklu zostawiono domysłowi widza.

Czy fabuła jest tym, co przyciąga tłumy widzów na pokazy HSM, czy melodyjne piosenki, czy wreszcie znani bohaterowie, których emocje chcemy przeżyć jeszcze raz - nie jest to takie istotne. Tym, co rzeczywiście w przedstawieniu wydaje się ważne jest nieporównywalna z niczym obsada, za sprawą której nawiązuje się miedzy widownią a sceną to, znane wszystkim, szczególne porozumienie.

Trudno uwierzyć, że sześciotygodniowa zaledwie praca zaowocowała tak znakomicie. Scena kipi od nadmiaru energii, nie widać śladu "zużycia" czy zmęczenia młodych wykonawców. Doskonale opanowana forma aktorstwa musicalowego (zawieszona w pół drogi miedzy Stanisławskim a Brechtem) również nie jest im obca. Znakomicie tańczący i śpiewający aktorzy, choć zróżnicowani na frontmenów/solistów i grupę wspierającą, działają jak jeden organizm, wspierani przez orkiestrę GTM. Warto podkreślić też, że wszyscy wykonawcy, oprócz wyrazistości scenicznej byli również znakomicie przygotowani technicznie. W zasadzie nie zdarzył się moment, by śpiewane na scenie słowa były dla widza niezrozumiałe - nawet w dużych scenach chóralnych, tych najtrudniejszych do technicznego opanowania. Przyjemność płynąca z rozumienia tekstu to niezwykła rzadkość na polskiej scenie musicalowej. Tym większy szacunek należy się gliwickim wykonawcom, tym większy wstyd z tej lekcji dla aktorów zawodowych.

Nieuczciwe wydaje się wymienienie któregokolwiek artysty z nazwiska i jednocześnie pominięcie innego. Tworzą zgrany zespół, ich obecność na scenie nosi znamiona lekkości i rzadko spotykanej radości z wykonywanej pracy. Efekt ostateczny, jakim jest pokaz spektaklu, staje się dzięki temu radosną zabawą formą i przekazem wielkich ilości pozytywnej energii. Każdy pełnoletni widz wychodząc z przedstawienia ma pełne prawo poczuć się po prostu staro!

Spora w tym wszystkim zasługa reżysera, który mądrze pokierował zgrają nastolatków, czerpiąc z ich energii inspirację do powstania widowiska tak organicznie splecionego z aktorami, że wydaje się, jakby było ono oparte o ich prywatne doświadczenia.

HSM kierowany jest do młodych widzów, tych zwłaszcza, których dotknęła mania pierwszych części filmowego hitu. Ci też najżywiej reagowali zarówno w trakcie spektaklu, jak i po nim. W żadnym polskim teatrze muzycznym nie widziałem tak licznej grupy fanek czekających przed wyjściem dla aktorów, nie słyszałem tak głośnych pisków, jak te, którymi powitano Mateusza Cieślaka. Wreszcie: nigdzie średnia wieku fanek nie była tak niska. Znakomity chwyt marketingowy GTM, jakim był wybór tego konkretnego tytułu, stał się strzałem w dziesiątkę, zwłaszcza w dalszej perspektywie - może przecież wychowywać dla tej konkretnej placówki przyszłą widownię teatralną, która dzięki HSM dowiaduje się, że "teatr muzyczny" nie oznacza tylko, że "gruba baba śpiewa".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji