Artykuły

Nic o nikim

To spektakl, o którym niezwykle trudno powiedzieć cokolwiek więcej ponadto, że niewątpliwie był - o "Duetach" w reż. Zbigniewa Nurkowskiego w Teatrze Ludowym w Krakowie pisze Hubert Michalak z Nowej Siły Krytycznej.

Niewielka sala Sceny Pod Ratuszem jest stworzona dla kameralnych przedstawień, zwłaszcza takich, które dadzą się obejrzeć wieczorem, między kolacją a spacerem po starym mieście. Chyba taką funkcję ma pełnić najmłodsze dziecko Teatru Ludowego. To spektakl, o którym niezwykle trudno powiedzieć cokolwiek więcej ponadto, że niewątpliwie był. Owszem, zdarzają się błyskotliwe riposty w tekście Petera Quiltera, pojawiają się modyfikujące ciało aktorów kostiumy czy przebłyski świeżości w grze pary aktorów (Tadeusz P. Łomnicki i Maja Barełkowska-Cyrwus) ale i absurdalnie długie zmiany scenografii. Wszystkie te "plusy i minusy" jednak podejrzanie łatwo ulatują z pamięci.

Sztuka - sztuczka, chciałoby się rzec - to dwugodzinna prezentacja czterech samowystarczalnych (tzn. niepowiązanych fabularnie) scen napisanych na parę aktorów w średnim wieku. Przed oczyma widzów pojawiają się nieznajomi, którzy umówili się na randkę poznawszy się na czacie, para aktorów po przejściach, nietypowi bo zaprzyjaźnieni z sobą rozwodnicy spędzający ostatnie dni związku w ciepłych krajach oraz panna młoda, która w ramionach brata wypłakuje oczy tuż przed samą ceremonią ślubną. Historie, nawet, jeśli zaczynają się intrygująco (jak ta z zaprzyjaźnionymi ze sobą małżonkami będącymi tuż przed rozwodem), nieuchronnie zmierzają do banalnego rozwiązania. Wszystko już gdzieś widzieliśmy, klisze językowe i sytuacyjne są tu nieznośnie obecne - a podaje się je widzowi jakby były głębokimi, dopiero co odkrytymi prawdami o świecie. Prowadzi to do dość smutnej konstatacji, że "Duety" to spektakl o miłości, ale mówiący o niej w taki sposób, że nie bardzo chce się tego słuchać.

Za nieatrakcyjnym tekstem trop w trop podąża średniej klasy aktorstwo. Wykonawcy, jakby wiedząc, że gwiazd w oparciu o "Duety" nie sięgną, spuszczają z tonu i budują poszczególne role w oparciu o jeden-dwa gesty, miny, grymasy. Postaci niby udają, że mają bogate życie wewnętrzne, ale to udawanie jest na tyle bliskie kabotyństwa, że nie sposób w nie uwierzyć. Wykonawcom nie pomógł reżyser spektaklu, który najwyraźniej postawił sobie za cel maksymalnie ograniczyć własne ingerencje. Stąd wiele scen jest, owszem, fachowo "ustawionych", aktorzy nie zasłaniają siebie nawzajem, wypowiadają tekst głośno i wyraźnie, ale polotu artystycznego w tym wszystkim nie ma. Jest jedynie odrabianie lekcji. Do tego w tym szkolnym wypracowaniu pojawia się sporej wielkości kleks - zmiany przestrzeni. Mimo niewielkiej przestrzeni Sceny pod Ratuszem Nurkowski wraz ze scenografką, Elżbietą Krywszą, postanowili maksymalnie urozmaicić i zróżnicować kolejne przestrzenie, wprowadzili więc wysokie, lekkie konstrukcje z metalu i plastiku, które w zależności od potrzeb można łączyć lub rozdzielać, mogą stać się drzwiami lub ścianą itp. W połowie każdego z dwóch aktów dwaj techniczni z namaszczeniem te ściany przesuwają, coś wnoszą, cos wynoszą, przestawiają kwiat czy ławkę. Zmiany dekoracji trwają niemożliwie długo i, choć uprzyjemnia je cieknący z głośników wokal Anny Marii Jopek, nieznośnie zgrzytają w całej tkance przedstawienia.

Przedstawienie nie zostawia widza z refleksją, nie skłania do przemyśleń czy refleksji, nie jest śmieszne (!), nie dostaje mu wdzięku czy aktorstwa. Trudno powiedzieć, po co powstało. Reklamowane było jako dopełnienie dyptyku "Wszystko o kobietach" i "Wszystko o mężczyznach", spektakli od lat z powodzeniem granych w sali pod wieżą Ratusza. Wydaje się zatem, że "Duety" mogłyby mieć podtytuł "Wszystko o wszystkich". Czyli nic o nikim.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji