Artykuły

Nikt już nie ceruje skarpet

- Może Meryl Streep nie musi chodzić na castingi... Ja muszę. I nie narzekam. To naturalna próba sprawdzenia umiejętności i chemii między aktorami. Nawet podczas castingu, który nie kończy się sukcesem, zdarzają się spotkania mające znaczenie w przyszłości - mówi aktorka JOANNA BRODZIK.

Z Joanną Brodzik [na zdjęciu] rozmawia Jacek Cieślak:

Rz: Rodziła pani w szpitalu synów bliźniaków, Janka i Franka, a przed oknem stali producenci seriali z propozycjami kontraktów. Chcieli panią namówić na szybkie wznowienie kariery. Tak właśnie było?

- Najmocniej przepraszam, ale co pan opowiada?

Mówię to, co wydaje mi się, niestety, wysoce prawdopodobne. Nieustannie słyszę o mamach, które robią w karierze krótką przerwę na poród, a zaraz potem dostają laptopa i pracują korespondencyjnie, z dzieckiem przy piersi. Zniknęła pani z ekranu w zenicie kariery. Nie nękano pani propozycjami powrotu na plan?

- Historie o producentach koczujących przed szpitalem są bardzo malownicze. Jednak rzeczywistość wyglądała inaczej. Dostawałam propozycje, ale pozostawiono mi przestrzeń. Mam wrażenie, że uszanowano mój wybór.

Naprawdę zostawili pani wolną rękę?

- Każda mama ją ma. Chciałam spędzić pierwsze miesiące z dziećmi. Jak postanowiłam - tak zrobiłam. Skupiłam się na wychowywaniu synów w stu procentach. Zwłaszcza że los obdarował mnie podwójnie! Sama sobie udzieliłam urlopu macierzyńskiego i wróciłam do pracy, kiedy uznałam, że jestem do tego gotowa.

Pani telefon milczał przez rok?

- Zadzwonił w odpowiednim momencie. Pojawił się projekt serialu "Dom nad rozlewiskiem", rola Małgosi. Zaproponowano mi przyjście na zdjęcia próbne.

Myślałem, że po tylu sukcesach ma pani carte blanche na główne role.

- Może Meryl Streep nie musi chodzić na castingi... Ja muszę. I nie narzekam. To naturalna próba sprawdzenia umiejętności i chemii między aktorami. Nawet podczas castingu, który nie kończy się sukcesem, zdarzają się spotkania mające znaczenie w przyszłości.

Kiedy prześledzi się pani role, można pomyśleć, że w telewizyjnych serialach była pani ambasadorem swoich rówieśników, mówiła o ich problemach. "Kasia i Tomek", a potem "Magda. M" pokazały Polaków po politycznym przełomie, niepewnych wartości rodziny, decydujących się na bycie singlem, podporządkowujących wszystko karierze. W ostateczności żyjących w przelotnych związkach.

- Jak to bywa z serialami, są pewnym uproszczeniem, ale jeśli chodzi o pokazanie mentalności młodych ludzi - tak, akurat te dwa seriale stały się portretem pokolenia. Dużej części mojego pokolenia.

A miała pani świadomość, że serialowe role oddziaływały na rówieśników, a zwłaszcza na tę zagubioną część pani pokolenia, która na serio brała medialne wzorce?

- Jeśli ktoś nie widzi różnicy między światem kreowanym w telewizyjnym serialu a własnym losem i kopiuje cudze zachowania w skali jeden do jednego, powinien się nad sobą poważnie zastanowić albo skorzystać z pomocy specjalistów. Trudno mi brać odpowiedzialność za wybory innych ludzi. Przypominam sobie, że na początku emisji "Kasi i Tomka" serial spotykał się z krytycznymi opiniami. Napisano cały artykuł o tym, jak bardzo szkodliwy może być jego wpływ, bo promuje nieprawdziwy obraz życia.

Argumentowano, że Polacy nie chodzą na kursy językowe i nie wyjeżdżają za granicę, tylko borykają się z bezrobociem i jedzą kaszankę. Wszyscy! Uważam, że warto było zagrać w "Kasi i Tomku" choćby z tego powodu, żeby pokazać ludzi pokroju moich przyjaciół w Zielonej Górze i jej okolic, żyjących w tak zwanych małych miasteczkach jak inni Europejczycy. Seriale, w których grałam, nie wykreowały nowego Polaka. Ale na pewno dały szansę pokazania, że nie wszyscy mają wąsy i noszą źle dobrane swetry z tureckiego bazaru.

Jednak rzeczywistość nie jest taka różowa jak w produkcjach TVN i ekranizacjach powieści Grocholi.

- To oczywiste. Ale kto by chciał oglądać wyłącznie filmy będące dokumentalnym odwzorowaniem życia? Kino nie ma najmniejszego obowiązku portretowania rzeczywistości. Jego naczelnym zadaniem jest pozwolić widzom o niej zapomnieć. Pomarzyć. Pokrzepić się.

To jest nowy model tworzenia ku pokrzepieniu serc!

- Kino i telewizja to rozrywka.

Ale "Jasnych niebieskich okien" Bogusława Lindy, gdzie zagrała pani chorą na raka krawcową z małego miasteczka, tak by pani chyba nie zakwalifikowała?

- To zupełnie inna historia. Zresztą również, mimo że oparta na prawdziwej historii, będąca owocem wyobraźni scenarzystów i pomysłodawczyni Beaty Kawki. Miała dawać widzom do myślenia, poruszać i wzruszać, co zauważono zresztą na festiwalu filmowym w Madrycie.

W Madrycie zobaczyli kawałek Polski. A jak pani na nią patrzy - na coraz wyższe standardy życia w dużych miastach i biedę, która kłuje w oczy w mniejszych ośrodkach i na wsi?

- Kryzys na pewno "trzepnął" moje pokolenie, które próbuje dogonić swoje marzenia o dobrej jakości życia i ma w związku z tym do spłacenia kredyt np. we frankach szwajcarskich. Ale mimo wszystko, nie dotknął nas tak bardzo jak naszych rówieśników w Ameryce. Dobrze przysłużyła się nam większa ostrożność i mniej rozbudzona chęć konsumpcji. Myślę, że nie chcemy rezygnować z wyższych standardów i marzeń o normalnym, spokojnym życiu. I damy sobie radę, ale jest inny problem. W miasteczku, z którego pochodzę, bezrobocie sięgające 70 procent nie bierze się stąd, że brakuje miejsc pracy. Znam ludzi, którzy bardzo chcą ją dać, jednak nie ma chętnych. Bezrobotni obrażają się na rzeczywistość, kiedy nie spełnia ich potrzeb natychmiast. Wolą wegetować. Nie chce im się przekwalifikować, dokształcić, a nawet posprzątać w domu, wokół siebie. Nie dbają o porządek i ład, bez którego trudno zacząć cokolwiek. To najbardziej denerwuje mnie w Polsce. Tego się najbardziej w Polsce wstydzę. Bylejakości. Wielu Polakom nie zależy na ich własnym życiu! Miałam nadzieję, że pokolenie dwudziestolatków wyzwoli się z polskiego chocholego tańca, zapanuje nad genem bylejakości. Mają paszporty, możliwości, wystarczy chcieć. Niestety, za mało się zmienia. U nas nigdy nie będzie tak, że jak ktoś zobaczy pomalowany płot u sąsiada - swój pomaluje jeszcze ładniej. Raczej oskarży sąsiada o złodziejstwo, a nocą płot zniszczy...

Kiedy książka "Dom nad rozlewiskiem" trafiła w pani ręce?

- Po premierze pierwszego tomu. Pomyślałam wtedy, że w polskiej literaturze rzadko się zdarza historia napisana z taką szczerością, stanowiąca zachętę, żeby jeszcze raz spróbować poukładać swoje życie na nowo. Dlatego kupowałam ją na prezent dla bliskich mi kobiet, gdy wydawało mi się, że jej potrzebują. Miałam też przyjemność poznać autorkę Małgorzatę Kalicińską w redakcji pisma "Bluszcz". Potem poprosiła mnie, żebym napisała kilka zdań na tylną część okładki trzeciego tomu sagi. Kiedy dostałam zaproszenie na zdjęcia próbne, pomyślałam, że jestem gotowa do powrotu na plan. I że to jest to, na co czekałam.

Jak grało się pani z Małgorzatą Braunek, która jest pani filmową mamą?

- Znałam dawne, głośne role Małgosi i wiedziałam, że zdecydowała się przez paręnaście lat nie brać udziału w żadnym filmie. Wycofała się z zawodu, bo chciała odzyskać panowanie nad własnym życiem. Spotkanie miało dla mnie duże znaczenie również dlatego, że Małgosia jest buddyjskim nauczycielem i mistrzem zen. Ciekawiło mnie, jak to będzie rzutować na naszą pracę. Okazała się "królową krasnoludków" - najukochańszą, najcieplejszą babką, jaką udało mi się ostatnio spotkać. A to przełożyło się na relacje na planie. Nigdy wcześniej w pracy nie widziałam tylu wzruszonych facetów. Stali za kamerami, za mikrofonami i płakali. To dowód na to, że "Dom nad rozlewiskiem" jest historią nie tylko dla kobiet. Fajni ludzie spotkali się przy tym serialu. Wyjechaliśmy na Mazury, gdzie spędziłam dwa miesiące. Kręciliśmy w miejscu, gdzie nie działają telefony komórkowe i nie ma Internetu. Czuliśmy się zdani tylko na siebie, na naszą historię. Mam wrażenie, że to widać na ekranie.

Książka jest bardziej serio, film został zrobiony z dystansem.

- Adaptacja książki na ekran rządzi się swoimi prawami. A dystans i poczucie humoru sprawiają, że perypetie bohaterów stają się widzom jeszcze bliższe.

Zagrała pani osobę starszą od siebie i zderzyła z doświadczeniami, które nie są pani udziałem. Małgosię wyrzucają z pracy, rzuca ją mąż.

- To równie dobrze mogłoby mnie dotyczyć. Mam grubo po trzydziestce...

Postarzono panią na planie.

- I z dużą ciekawością brałam udział w tej filmowej podróży w przyszłość. Czekam na rozwój wypadków. Nie boję się przemijania urody i wejścia w wiek dojrzały. Wiem, że każdy następny etap życia będzie miał swój blask.

Czy wśród pani rówieśniczek dużo jest osób, które, tak jak bohaterka filmu, tracą pracę, zostają same i muszą zacząć wszystko od nowa?

- Starałam się wykorzystać ich doświadczenia. Od tego zaczęłam pracę nad rolą. Myślę, że powodzenie powieści, czyli sprzedaż 600 tysięcy egzemplarzy, potwierdza, iż problemów, jakie spotkały Małgosię, nie brakuje. Dlatego dobrze, że jest książka, która w trudnych chwilach daje siły do odrodzenia.

Petr Zelenka powiedział z typową dla siebie czeską ironią, że związki naszych rodziców cementowało to, że nie mieli się gdzie wyprowadzić. Teraz nie ma takich problemów, dlatego rodziny się rozpadają.

- Nikt już nie ceruje skarpet, nie przyszywa guzików.

Co chce pani przez to powiedzieć?

- Dziś ludzie angażują za mało energii w ratowanie i naprawienie tego, co popsuli - poczynając od ubrań, a kończąc na związkach. To mocno nas zubaża. Być może trzydzieści lat temu kłopoty lokalowe powodowały, że małżonkowie nie mogąc się rozstać, próbowali naprawić złe relacje. Teraz coraz mniej jest par zadających sobie trud przejścia przez kryzys razem. Kiedy się zaczyna, uciekają od siebie, wiążą się z nowymi partnerami. A to nie jest rozwiązanie problemów, tylko odsunięcie ich w przyszłość. Warto walczyć o miłość. Stawianie sobie trudnych zadań ma sens. Także układanie się ze swoimi rodzicami. Wybaczenie im rodzicielskich błędów. Opiekowanie się nimi, gdy są starzy. To sprawy, nad którymi trzeba się pochylić. Tylko takie życie daje satysfakcję. Ja w każdym razie w to wierzę.

Jeśli ktoś próbował przewidzieć kolejne pani decyzje życiowe na podstawie serialowych ról - musiało go spotkać duże zaskoczenie. Grając singielki planowała pani stworzenie rodziny?

- Moje role nie są odzwierciedleniem moich postaw i poglądów w stu procentach! Byłam singielką, ale spotkałam człowieka, z którym chcę dzielić życie. Poczułam się na tyle dojrzała i świadoma, by zostać mamą.

Europa walczy z niżem demograficznym, stwarza zachęty finansowe do macierzyństwa, a u nas nie pomyślano nawet o tym, żeby osobę tak popularną jak pani zaangażować do kampanii prorodzinnej!

- Nigdy w życiu nie zdecydowałabym się na to, żeby narzucać ludziom prywatny model życia. Bycie rodzicem jest tak trudnym zadaniem, że powinno być owocem świadomej decyzji. I tak przynajmniej raz w tygodniu żałuje się końca niezależności... Osobiście mogę powiedzieć, że gdyby nie moi synowie, nie dostałabym szansy na bycie dojrzalszym, bardziej świadomym, a w rezultacie lepszym człowiekiem. Dzieci są naszymi największymi nauczycielami. Naszą najwspanialszą przygodą w życiu. Ale to mój pogląd.

Skąd u pani taka odpowiedzialność?

- Taki jest mój wybór. Fajnie być odpowiedzialnym. Ze wszystkich możliwości - wybieram odpowiedzialność. Tydzień temu skończyłam zdjęcia do "Domu nad rozlewiskiem" i planuję teraz pobyć z dziećmi, bo są w takim momencie życia, którego nie chcę przegapić. A potem znowu trochę popracuję.

Joanna Brodzik

Triumfalnie powróciła z urlopu macierzyńskiego, po raz kolejny zwracając na siebie uwagę milionów telewidzów - tym razem rolą w serialu TVP "Dom na rozlewiskiem" według książkowego bestsellera Małgorzaty Kalicińskiej. Przez ostatni czas całkowicie zrezygnowała z filmu i zajęła się wychowaniem synów bliźniaków. Wcześniej stała się jedną z najpopularniejszych aktorek telewizyjnych i uosobieniem seksapilu. W "Kasi i Tomku" ujmowała tolerancją dla wad kobiecych i męskich. W "Magdzie M." pokazała blaski i cienie życia singli. Dramatyczną rolę stworzyła w filmie fabularnym Bogusława Lindy "Jasne błękitne okna".

Urodziła się w 1973 roku w Krośnie Odrzańskim. W 1996 roku ukończyła Akademię Teatralną w Warszawie. Zanim trafiła na ekran i na plan, pracowała w programach telewizyjnych jak "Kurier sensacji", "Decyzja należy do ciebie". Po tym, jak odniosła sukces, prowadziła własne: "Dookoła siebie" oraz "Ona, czyli ja". Występowała w serialach "Graczykowie", "Więzy krwi", "Świat według Kiepskich", "Klan", "Gwiezdny pirat". Jest jedną z najlepiej opłacanych polskich aktorek.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji