Artykuły

Nowa ofiara epidemii werteryzmu

"Werter" w reż. Michała Borczucha w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Łukasz Drewniak w Dzienniku Gazecie Prawnej, dodatku Kultura.

"Werter" z Narodowego Starego Teatru w Krakowie w korespondencji teatralnej, czyli co by było, gdyby recenzenci chcieli być niepoprawnymi romantykami

List pierwszy

Przyjaciółko moja najmilsza! Poszedłem wczoraj do teatru i znów wszystkich kocham! Całowałem po rękach sympatycznego reżysera Borczucha w podzięce za to, że zwrócił uwagę na tą niepozorną, zapomnianą przez wielu książkę. Niepozorną - hola, przecież tylu zakochanych mężczyzn umarło po jej lekturze! Zapomnianą? Ejże, przecież jeszcze nie tak dawno, w liceum, kiedy ja miałem 16 lat, a ty chodziłaś do kina z tym okropnym wysokim kolegą, samorodnym talentem koszykarskim, czytaliśmy ją razem, płacząc i tuląc się do siebie w najokropniejszej z rozpaczy. Romantyzm - straszna rzecz. Ale jak tu nie być romantycznym! "Ciepienia młodego Wertera" czyta się naprawdę serio wtedy, kiedy samemu jest się młodym. Nawet taki gigant, klasyk i poetycki bóg olimpijski jak Geothe dwojga imion był kiedyś młody. Borczuch też jest bardzo młody i wie, że musi pokazać swojego Wertera teraz i tutaj. Ach, ileż głębokich myśli przychodzi mi do głowy po tym przedstawieniu!

List drugi

Wiem, że to będzie nas boleć, przyjaciółko moja, ale wiedz, że Borczuch dobrze zrobił, wycinając z powieści wszelką czułostkowość i sentymentalizm. A to, co zostało, wydrwił, zapośredniczył, obłożył prawdziwym lodem i prawdziwą ziemią. Werter (kocham Krzysztofa Zarzeckiego w tej roli!) jest bosy, nosi brudną białą koszulę i spodnie wywrócone na lewą stronę. Pamiętasz, ja też nieraz wychodziłem od ciebie tak ubrany!? Zarzecki, ironiczny w swoich monologach wygłaszanych w obecności pianisty (Roman Gancarczyk w na pół niemej roli Wilhelma, adresata listów bohatera), nie miłość stwarza, jeno bawi się swoją potrzebą zakochania. Niby kpi z siebie jako romantyka, ale dostrzega także podstawowy dylemat młodych wszystkich epok: co kochać bardziej, kobietę czy przyrodę? Kobieta jest piękna, ale natura jeszcze piękniejsza. Nie zapominaj o tym przyjaciółko moja, nie zapominaj.

List trzeci

Przyjaciółko moja, nie wierzysz mi, kiedy piszę, że płaczę na widok Wertera mówiącego z ziemią na twarzy? Jak cierpię, kiedy Lotta wysypuje mu na włosy gliniastą polepę? Przecież przeżyliśmy coś podobnego, dlatego potem ściąłem swoje długie loki! Wybranka scenicznego Wertera jest współczesną dziewczyną, taką, co lubi wiejskie dyskoteki. Wyszła za inżyniera intelektualistę (zachwycająco rozsądny Krzysztof Zawadzki!) bywa głupiutka i prościutka, ale czy nie można kochać głupiej kobietki? Można. Nie, nie przyjaciółko moja, nie chodzi tu o ciebie, ty jesteś ideałem, ale wiesz przecież, że zaznałem innych kobiet zanim ciebie spotkałem. Tak, to Marta Ojrzyńska gra Lottę. To znaczy pierwszą Lottę, bo potem pojawiają się dwie inne, starsze, bardziej dojrzałe, niepewne swoich romantycznych atutów. Ojrzyńska jest w tej roli absolutnie genialna i za to ją kocham. Zdałem sobie sprawę, że w ogóle nie pamiętam, jak brzmi jej głos. Znam na pamięć wszystkie grymasy jej twarzy, melodię jej rąk, mogę narysować na kartce papieru jej niepowtarzalny sceniczny krok, ale zawsze ilekroć się odezwie, zaskakuje mnie barwa jej głosu. Widać Ojrzyńska jest dziełem skończonym jako aktorka, nawet jeśli nie otwiera ust. Nie bądź zazdrosna, o umiłowana!

List czwarty

Boska, posłuchaj! Borczuch, którego kocham, mówi nam celnie o tym, jak komplikujemy to, co naturalne. Najpierw opowiada o Werterze lekko. Mota miłosny trójkąt, szkicuje zabawne portrety prowincjuszy zamieszkujących okolicę, którą bohater wybrał na swoją ostatnią przystań. A potem historia mrocznieje. Okazuje się, że intryga miłosna nie jest ważna. Miłość zawsze coś zasłania. Na przykład dewastację środowiska naturalnego. Niszczymy nie tylko siebie, schnąc z nieodwzajemnionego uczucia, nasze zatrute dusze trują także dziewiczą przyrodę.

List piąty

Już wiem, o umiłowana, gdzie jest nasz Raj Utracony! W kluczowej scenie przedstawienia Borczuch wyświetla na ekranie za plecami aktorów film, na którym, dzieci bawią się beztrosko na krakowskiej łące. W tle wielkie dymiące kominy elektrociepłowni Łęg. Długo kontemplujemy ten obraz, zdążyłem nawet dostrzec, że widać mój dom - tak, tak stoi dokładnie między wieżowcem Błękitkiem a pierwszym kominem. I wtedy reżyser każe maszynistom zerwać ekran, zniszczyć fałszywą krainę niewinności. Oczom widzów ukazuje się wybebeszone wnętrze teatru, który dopiero co nas okłamywał miłością i pięknem przyrody. Czyżby koniec wszelkich iluzji? Nie, bo Borczuch na śmierć jednej iluzji przyprowadza następną, jeszcze cudowniejszą!

List szósty

Ach! Żebyś i ty to ujrzała, przyjaciółko moja! Jak nad głowami aktorów pojawia się wielka azbestowa chmura, jeden z najpiękniejszych obiektów, jakie widziałem w teatrze! Taka wata cukrowa opuszczająca się z nieba. Niby

lekka, leciusieńka, a jednak trochę za gęsta jak na prawdziwą chmurę. Opalizująca włóknami, zdumiewa harmonią zastygłej na wieki piany. Jakże piękne są toksyczne dzieła rąk ludzkich, jak niezwykłe pominiki po nas zostaną! Nieludzkie i nienaturalne, a jednak godnie zastępujące naturę. Można umrzeć ze szczęścia. Kocham Karolinę Borkowską, największą polską scenografkę!

Z zeznań świadka ob. Gancarczyka Romana złożonych w krakowskiej prokuraturze dzień po zdarzeniu:

"Zupełnie nie wiem, jak to się stało. Pan Drewniak musiał jakoś wedrzeć się niepostrzeżenie na scenę. W trakcie wykonywanej w finale przez kolegę Zarzeckiego pieśni Schuberta dostrzegłem, co robi krytyk i zadrżałem. Pan Drewniak szamotał się pośrodku przestrzeni gry; nie wiedział, czy rzucić się najpierw na koleżankę Ojrzyńską, czy odepchnąć Zarzeckiego od mikrofonu. Domniemuję, że pan Drewniak chciał albo pokazać Zarzeckiemu, jak się powinno śpiewać, albo poprosić aktorkę o chwilę rozmowy. W każdym razie krzyczał; "Lotto! Nie gub Wertera! Wróć do niego! Ocalcie razem Park Narodowy". Nie, nie wiem, jaki park narodowy miał na myśli. Może beskidzki? I wtedy urwała się nam azbestowa chmura. Ona wcale nie jest lekka, panie prokuratorze. Czy będziemy grali dalej spektakl? Myślę, że jesteśmy to winni panu Drewniakowi".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji