Artykuły

Jan Peszek: Nie cierpię bredni

-Chciałbym bardzo, nie kokietując młodego widza, sprowokować go do refleksji. Wprawdzie nie bardzo wierzę, że nagle zacznie interesować się postacią Słowackiego, sięgnie po źródła, ale może pomyśli przynajmniej, że to był człowiek z krwi i kości - mówi Jan Peszek. W rozmowie z Kulturaonline.pl wybitny polski aktor, reżyser, realizujący właśnie we wrocławskim Teatrze Lalek spektakl "Sło" opowie o tym, dlaczego postać Juliusza Słowackiego została zmanipulowana w kulturze, jak można ją przybliżyć młodemu widzowi i dlaczego reżyserowanie jest dla niego równie naturalne jak granie.

"Sło" jest spektaklem opartym na motywach biografii Juliusza Słowackiego. Czy Pan i autor tekstu Mateusz Pakuła wybraliście konkretne wątki? Co Pan rozumie przez motywy i czy ich wykorzystanie nie będzie rodzajem nadużycia, igrania z biografią?

To Mateusz Pakuła napisał tekst, ja zaś go zaakceptowałem i podjąłem się realizacji w teatrze. Nie sądzę jednak, żeby aspiracją autora było zajmowanie się biografią Słowackiego, nawet wybiórczo, choćby ujmując poszczególne wątki i wkładając je w jakiś kontekst. Nie jest to ani biografia, ani analiza twórczości Słowackiego. Pytała pani o nadużycia - owszem, jest to punkt, który mnie osobiście interesuje, także prywatnie... i to nie tylko jako osobę publiczną, której dana została możliwość wypowiadania swoich sądów. Nadużycie, manipulacja towarzyszy naszemu życiu współczesnemu, szczególnie osobom szczególnym, nadzwyczajnym. One z natury swojej wyjątkowości są narażone na różnego rodzaju nadużycia, zwłaszcza pośmiertnie. Są bezbronni, kiedy na ich twórczość rzucają się manipulatorzy. W przypadku Słowackiego manipulatorami byli nie tylko to interpretatorzy, co jest naturalną koleją rzeczy, ale przede wszystkim edytorzy. Nie próbowali zanalizować rzetelnie badanego przedmiotu. Trzeba oczywiście pamiętać, że każda epoka ma swoje zasady, a historia sztuki składa się w gruncie rzeczy z manipulacji. Tekst Pakuły porusza w sposób syntetyczny i "nieprzegadany" ten właśnie problem - przede wszystkim poprzez fakt umiejscowienia Juliusza Słowackiego na levelu gry komputerowej jako dyspozycyjnego pionka. W jednym z fragmentów Pakuła zaznacza: "To jest gra, proszę państwa. W grę gra się w celach rozrywkowych". Ale jeśli ktoś przyjrzy się z boku tej grze, dojdzie do przekonania, że ta "rozrywkowość" wcale nie jest taka oczywista. Słowacki jest jedynym wolnym pionkiem w grze, bo wszyscy inni bohaterowie masowej kultury, jak Człowiek-pająk, Wiedźmin czy Steven Seagal są zajęci, nimi się już gra. Został samotny, słabo komuś znany Słowacki. Gracz, nie mając wyboru, bierze jego.

Jak wygląda gra Słowackim?

Pierwszą sytuacją, którą napotyka w świecie gry jest frustrująca dla poety historia związana z Mickiewiczem. Został poniżony i, mówiąc kolokwialnie, "załatwiony" przez kolegę poetę, który na wstępie powiedział mu, że jego poezja jest "kościołem bez Boga". Mickiewicz wydał osąd, a będąc człowiekiem wpływowym, skazał Słowackiego na enigmatyczność istnienia. I z takim problemem Słowacki zwraca się do gracza - kogoś, kto wcale go nie zna. Potem pojawiają się inni bohaterowie, jak matka poety Salomea Bécu. Problemy autobiograficzne są tylko bodźcem, nie analizujemy ich. Głównym motywem wynikającym z natury gry jest jakiś rodzaj ubezwłasnowolnienia, manipulacji. Chcę, aby spektakl opowiadał o czymś, co wyniosłem z domu. O potrzebie wolności jako elemencie w życiu najważniejszym.

Słowacki jest postacią dla wielu wciąż lekturową. Jak wszyscy wieszcze polscy kojarzy się z gombrowiczowskim stwierdzeniem, że "wielkim poetą był". Jak można go przybliżyć dzisiejszemu widzowi, który może nie wie, że Słowacki bywał w życiu kimś więcej niż figurą woskową z fotografii - przemytnikiem czy bokserem?

Chciałbym uniknąć traktowania tej części osobowości Słowackiego w jakimś sensacyjnym trybie. Znane zainteresowanym czytelnikom problemy jego domniemanego homoseksualizmu czy narkomanii - to wątki, które bardzo łatwo spłaszczyć. Tekst Pakuły nie jest wprawdzie od nich wolny, bo Słowacki zadaje w nim pytanie matce: "Co sądzisz o homoseksualizmie?", ale nie jest to istotny wątek. Pakuła polemizuje także z interpretacjami, z "Księciem Niezłomnym". To będzie prowokacyjny wątek we Wrocławiu, bo legendarny "Książę Niezłomny" Teatru Laboratorium pozostaje nieśmiertelny, nienaruszalny. "Sło" ma konstrukcję kolażu z dwunastu dość energetycznych scen. Chciałbym bardzo, nie kokietując młodego widza, sprowokować go do refleksji. Wprawdzie nie bardzo wierzę, że nagle zacznie interesować się postacią Słowackiego, sięgnie po źródła, ale może pomyśli przynajmniej, że to był człowiek z krwi i kości - i że przez fakt, jakim był człowiekiem można przeczytać inaczej jego twórczość. Kiedy gram w "Odprawie posłów greckich" w Krakowie, obserwuję publiczność. Ta sztuka z założenia musi być tekstem kompletnie niezrozumiałym dla młodzieży, bo jest napisana obcym dla niej językiem. Widzę jednak, że to właśnie młodzież słucha i szuka zrozumienia, jest aktywna, podczas gdy starsi widzowie bywają śmiertelnie znudzeni, zakładając od razu, że to bzdura. Zapominają przy tym, że pokolenia starzejące się mają coraz mniej do powiedzenia, mimo że coraz więcej wiedzą. Coraz więcej do powiedzenia mają młode pokolenia. To jest taka odwrócona logika.

Podoba mi się tytuł "Sło". Nazwisko Słowackiego to wdzięczne odzwierciedlenie jego profesji. Mieści się w nim wyrażenie "słowo".

Nie pytałem autora o genezę tytułu, ale mnie też się podoba. Odczytałem go jako "podzielenie" Słowackiego poprzez niedokończenie jego nazwiska, próbę odtworzenia procederu dzielenia, analizowania, któremu poeta i jego twórczość podlegali wielokrotnie. Nikt nie pytał go o zdanie, a wyrwano mu serce, bo my, obywatele polscy, tego chcieliśmy. To dla mnie chora sytuacja. Jako młody człowiek byłem w Padwie i zobaczyłem ogromną salę z wystawionymi relikwiami św. Antoniego. Była tam jakaś resztka języka w gotyckiej monstrancji, palec, łopatka. Choć rozumiałem ideę, byłem tym wstrząśnięty. Tytuł "Sło" nawiązuje też do współczesnego języka - obecnie bardzo często operujemy hasłami, skrótami, nasz język staje się coraz bardziej ubogi.

Na scenie będzie jedynie dwóch aktorów?

Tak, choć w sztuce pojawia się wiele postaci. W obsadzie przewidziany jest Gracz, który połyka wirusa gry - Słowackiego i w ten sposób wchodzi w interakcje z postaciami, oraz drugi bohater - Facet w czarnym garniturze, który reprezentuje interesy tzw. Ust - kolejnej postaci. Będą także lalki, ale odrzucone, poniżone, zdegradowane, jak "sło" zabrane ze "Słowackiego".

We wrocławskim Teatrze Lalek Pan reżyseruje, ale jest Pan przede wszystkim aktorem. Czy ta zamiana ról nie stanowi problemu?

Zapraszając mnie do Wrocławia dyrektor Roberto Skolmowski powtarzał, że jego marzeniem jest bezustanny trening aktorski teatralnego zespołu. Aktorzy jego zdaniem powinni nieustannie spotykać się z różnego rodzaju ludźmi z dłuższym stażem i doświadczeniem. Dla mnie reżyseria nie jest celem i aspiracją. Nie muszę być reżyserem, by realizować spektakl, bo aktor i tak zawsze jest w dużym stopniu współreżyserem, współkreatorem przedstawienia. Moim zdaniem podział na te specjalizacje w rzeczywistości jest przesunięty. Oczywiście muszę mieć koncepcję, nie cierpię bredni i umiem rozgraniczyć, czy coś jest dobre czy złe. Powtarzam jednak, że najważniejszą, podstawową sprawą jest to, o czym mówię, a dopiero potem, w jaki zrobię to sposób. Pokazuję więc aktorom, co odrzucać, by myśl była przekazywana w sposób ekspansywny, nienatrętny, oszczędny, najprostszy w świecie.

Spektakl "Sło" można zobaczyć 24 października na scenie Teatru Lalek we Wrocławiu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji