Artykuły

Hamlet o sobie

Rozmowa z Danielem Olbrychskim.

- Dość rozpowszechnione jest mniemanie, że rola Hamleta jest jakoby marzeniem każdego młodego aktora. Jest w tym mniemaniu oczywiście wiele "poezji", ale...

- Nigdy nie miałem ról-marzeń. Myśląc o teatrze, chciałem po prostu grać i do dziś tyle samo satysfakcji sprawiają mi nawet niewielkie epizody, co ogromne role. Ale teraz, kiedy rzeczywistość, można powiedzieć, wyprzedziła moje marzenia, wiem, że Hamlet jest rolą, o której powinno się marzyć. W niej, jak w żadnej innej, aktor znajduje okazję do najpełniejszego wyrażenia siebie, do sięgania granic swych możliwości. Jednocześnie kryje się w tej roli niebezpieczeństwo porażki może boleśniejszej niż w innych, ale stawka warta jest ryzyka.

Rola Hamleta, również jak żadna inna, daje możliwość sprawdzenia siły oddziaływania osobowości samego aktora. Dziś nie wystarczy już technika aktorska, choćby doskonała. Publiczność ogląda w telewizji, na ekranach kin prawdziwych bohaterów współczesności, osobowości silne, dominujące. Tego samego żąda od aktora i szczególnie ostrej kontroli poddaje wszystkie "sztuczki" techniki aktorskiej. Jeśli z aktora teatralnego nie promieniuje autentyczna siła osobowości - wnikliwy widz bez trudu zauważy wszystkie słabości. W tym też leży odmienność aktorstwa teatralnego i filmowego, gdzie technika krótkich ujęć w gruncie rzeczy bardziej przeszkadza niż pomaga prawdziwemu aktorowi. To, co stanowi istotną pomoc dla amatora, gdyż umożliwia granie krótkich etiud na zadany temat, nawet bez znajomości ogólnej koncepcji, aktorowi przeszkadza w koncentracji. Myślę, że nigdy nie udałoby mi się zagrać sceny rozmowy z Matką w Hamlecie tak samo - jak robię to w teatrze - szczerze, że aż piana leci mi z ust, gdyby realizowana była w technice krótkich ujęć filmowych. Uważam, że Adam Hanuszkiewicz jest wspaniałym nauczycielem aktorstwa teatralnego w dobie filmu i telewizji, kiedy przed aktorem staje nieustannie sprawa przestawiania się na odmienne techniki gry.

- Kiedy już padło nazwisko Adama Hanuszkiewicza, może wróćmy jeszcze do samego początku, czyli do momentu otrzymania przez Pana propozycji zagrania Hamleta. Czy wahał się Pan?

- Nie było czasu na wahania, na lęk. Zanim zdążyłem otworzyć usta, Hanuszkiewicz powiedział: Teraz nic nie mów, martwić się będziemy później. Potem powiedział mi jeszcze Hanuszkiewicz, że powierzyłby mi Hamleta nawet bez poprzednio granej roli Gucia w Ślubach panieńskich, a przecież to właśnie Gucio był dla mnie szkołą teatralnego aktorstwa. Była to rola też jakby na wyrost, byłem przecież debiutantem, i była dla mnie jedną wielką szkołą. Uczyłem się grania w teatrze do premiery, uczyłem się i później, cały czas, kiedy graliśmy Śluby. Gucio był dla mnie ogromną pomocą, jako ABC teatru.

Pomógł mi także Krajobraz po bitwie. Pierwszy raz przypadła mi rola człowieka tak bardzo wewnętrznie skomplikowanego, targanego tyloma wątpliwościami. Aby zagrać dobrze, wiarygodnie Tadeusza z Krajobrazu, musiałem głęboko zastanowić się nad samym sobą. Rozterki Borowskiego nieoczekiwanie stały się ułatwieniem dla zrozumienia rozterek Hamleta.

Niegdyś grano Hamleta tak, jakby jego problemy były najważniejszymi problemami całej ludzkości. Dziś wiemy już, że to nie jest dokładnie tak. Problemy Hamleta pozostały jednak i pozostaną problemami człowieka młodego, niedoświadczonego, wchodzącego w życie, poszukującego swego miejsca w świecie. Dlatego publiczność, i ja sam, chcemy oglądać w teatrze Hamleta młodego. Myślę, że obecnie gdyby te same słowa wypowiadał ktoś starszy, dojrzalszy, brzmiałyby może już nie tak serio, na miarę naszej epoki.

Hamlet wcale nie jest tym najmądrzejszym, jest to tylko po prostu bardzo wrażliwy, bardzo inteligentny młody człowiek. Jego mądrość nie ma nic wspólnego z mądrością Fausta. Jest to jakby mądrość bez doświadczenia, być może nawet nieco pozbawiona przesłanek racjonalnych. Hamlet nie jest oschłym racjonalistą. Poświęca się poszukiwaniu prawdy, a to nie jest czynność racjonalna, u Hamleta jest to potrzeba wewnętrzna, nie zawsze rozumowo umotywowana. Nawet jego decyzje są nie zawsze decyzjami racjonalnymi, czasem rządzi nim wyłącznie emocja. Mamy tego dowód w postaci chwilowych tylko wyrzutów sumienia po zabójstwie Poloniusza czy Rosenkrantza i Guildensterna. Są to wyrzuty po zbrodni w afekcie, a nie popełnionej z premedytacją. W tych - i nie tylko w tych - wypadkach Hamlet działa w porywach. Dla Hamleta myślenie jest sprawą zmysłową, nie oderwaną od istnienia fizycznego. Nie jest on filozofem w tradycyjnym rozumieniu, to znaczy człowiekiem, poświęcającym życie na myślenie. Przecież w monologu "Być albo nie być..." stwierdza właśnie to: że nadmiar myślenia, nadmiar refleksji jest przyczyną rozdarć i konfliktów, których nie doświadczają ci, co myślą mniej intensywnie. I myślę, że dla współczesnego widza byłoby wręcz obraźliwe "granie" tego całego procesu myślenia, bo to przecież zwykle sugeruje, że się jest od tego widza mądrzejszym, że widzowi trzeba wszystko tłumaczyć. A to przecież nieprawda w stosunku do współczesnego Hamleta i współczesnego widza. Dlatego prawdziwie współczesne przedstawienie Hamleta musi być utrzymane w niezwykle szybkim tempie, Hamlet nie ma prawa myśleć wolniej niż widz, byłby wtedy nudny.

Łapię się na tym, że sam zaczynam dawać recepty na współczesnego Hamleta. A przecież mówimy o Hamlecie, jaki istnieje w wyobraźni widzów i w imaginacji aktorów, którzy go grali albo myślą zagrać. Ale wróćmy do tematu.

Inaczej jest z "samotnymi" monologami. Pozwalają one ukazywać cały proces myślenia, rodzenia się myśli. Jest to odmiana uczciwości wobec widza, trzeba grać tak, jakby było to rzeczywiście pierwsze zetknięcie z problemem. Przecież dla każdego chyba widza teatralnego słowa "Być albo nie być..." to jest jakby sygnał wywoławczy czegoś, co zna bardzo dobrze, nie spodziewa się już usłyszeć po tych słowach czegoś nowego. A przecież widzowie słuchają tych słów, kiedy wypowiadam je tak, jakby i dla mnie były czymś nowym. I czerpię ogromną satysfakcję z faktu, że widzowie słuchają tych słów, że odbierają je spontanicznie.

Równie wielką satysfakcją, już w czasie pracy nad Hamletem było to, że Adam Hanuszkiewicz postanowił pokazać Hamleta przeze mnie, bez przełamywania wrodzonych predyspozycji mojej osobowości, za pomocą prowokowania moich własnych reakcji i jedynie ewentualnego korygowania ich według ogólnej koncepcji. Nigdy też nie poradziłbym sobie z rolą bez tych partnerów, których przeznaczył mi Hanuszkiewicz. Ogromnie też podoba mi się odmienność metod, stosowanych przez Hanuszkiewicza w stosunku do różnych sztuk. Prawdę rzekłszy, trochę się bałem, że do Szekspira będzie chciał zastosować tę samą formułę co do Słowackiego. Inscenizacja Kordiana podobała mi się, ale czułem, że jest to pomysł nie na każdą dramaturgię. Wiedziałem, że Szekspir, a specjalnie Hamlet wymaga innego podejścia, znalezienia nowej formuły. Ale okazało się, że Szekspira zaatakował Hanuszkiewicz od frontu. Hamlet nie jest to figura retoryczna, rezonerska, jej niepokoje rodzą się z napięć i konfliktów zmysłowych, później dopiero intelektualnych. Szekspir w Hamlecie to biologia, fizjologia niemal, a jednocześnie głęboko ludzkie wady, niepokoje i próby zdania sobie sprawy ze świata i siebie samego.

- Mówi Pan wiele o współpracy z Adamem Hanuszkiewiczem. Z drugiej strony wiadomo, że najczęściej pracuje Pan z Andrzejem Wajdą. Obaj ci twórcy to silne, dominujące osobowości, z pewnością także bardzo różne. Co może Pan powiedzieć o krzyżowaniu się wpływów tak wybitnych osobowości w psychice aktora?

- Wajda i Hanuszkiewicz to ludzie, z którymi najbardziej lubię pracować, z pierwszym w filmie, z drugim w teatrze. Mają oni jedną rzecz wspólną, szalenie dla mnie istotną: najważniejsze jest dla nich wydobycie indywidualności aktora, a nie narzucanie indywidualności własnej. Dziś Hanuszkiewicz skłania się coraz bardziej ku poglądowi, że reżyser jest bardziej inspiratorem aniżeli dyktatorem dla aktora. Różnica zaś jest taka, że Hanuszkiewicz, jako aktor, jest w stanie wiele ułatwić aktorowi od strony technicznej, podrzucić wiele technicznych ułatwień. Inaczej u Wajdy. Aktor bez techniki ma zadanie trudniejsze. Tutaj braki techniki nadrobić może tylko maestria reżyserii i techniki filmowej. W teatrze taka rzecz się nie uda, żaden reżyser nie przekroczy bariery indywidualności aktorskiej. Zarówno u Wajdy, jak u Hanuszkiewicza "ostanie się" tylko aktor z silną osobowością własną. Jeśli jej nie posiada, osobowości obu reżyserów są tak silne, że mogą go całkowicie zagłuszyć.

Wydaje mi się, że nie jest to przypadek, że Hanuszkiewicz zaangażował właśnie mnie, aktora Wajdy. Wydaje mi się, że daje się po prostu odczuć owa wspólnota koncepcji w pracy z aktorem. To, czego nauczyłem się od Wajdy w dotychczasowej pracy, wykorzystałem w teatrze. Z kolei doświadczenia teatralne pomogą mi "zwrócić" Wajdzie dług, który u niego zaciągnąłem.

- Jak Pan ocenia relacje pomiędzy pańskimi rolami teatralnymi, oczywiście przede wszystkim Hamletem, a przyszłymi rolami filmowymi?

- Wydaje mi się, że role teatralne to bezcenne doświadczenie dla aktora filmowego. Dają swobodę i śmiałość "ostrej gry", zmuszają do maksymalnej koncentracji co wiecczór. Później, w filmie, osiąga się przez to zdolność do natychmiastowej koncentracji przed kamerą. Myślę, że granie Hamleta, oby jak najdłuższe, będzie dla mnie wielką szkołą aktorstwa. Nie chodzi tylko o technikę, ale także o treści. Problemy szekspirowskie szalenie wzbogacają każdego aktora. Powrót od Hamleta do ról filmowych to powrót z ogromnym skarbem. Myślę, że nie w każdym teatrze można się nauczyć tak wiele z punktu widzenia przydatności tej wiedzy dla aktorstwa filmowego. Chodzi tu o to, co proponuje Hanuszkiewicz: ostrość, brak udawania, nie kunszt sensu stricto aktorski, ale budowanie roli na osobowości i intensywności przeżycia - a to są bezcenne doświadczenia dla filmu. Nie jest to przypadek, że u Hanuszkiewicza gra tylu już znanych i potencjalnych aktorów filmowych. Nic dziwnego, że film zwraca uwagę na aktorów Hanuszkiewicza, skoro w jego teatrze uczą się oni techniki niemalże filmowego aktorstwa.

Myślę, że tak samo mógłbym grać Hamleta w telewizji, albo w filmie. Zaakceptowała mnie publiczność teatralna - tak mi się przynajmniej wydaje - i nie bałbym się konfrontacji tej roli z publicznością filmową.

- Wśród szerokiej publiczności zdobył Pan sobie popularność przede wszystkim rolami kostiumowymi, w których dokonywał Pan konnych wyczynów i prezentował swoją sprawność fizyczną. Czy sądzi Pan, że teraz, po roli w Krajobrazie po bitwie, a przede wszystkim po Hamlecie, istnieje powrót do tego typu ról?

- Jeżeli chodzi o role kostiumowe, to chętnie powróciłbym do Rafała z Popiołów. Wiele się nauczyłem od czasu tamtej roli i myślę, że dziś potrafiłbym ją zagrać lepiej, w sposób bardziej dojrzały. Ale z drugiej strony uważam, że nie ma już dla mnie powrotu do ról, o jakich Pan wspominał. Każdy rok życia wzbogaca aktora, i myślę, że najlepiej byłoby grać role współmierne do wieku. Na przykład gdybym miał dziś zagrać Boksera, zagrałbym boksera wychodzącego poza wiek wyczynowy, boksera starzejącego się i może to byłoby nawet ciekawsze. Marzę, abym mógł realizować w pracy aktorskiej swoją osobowość i swoją filozofię życiową, tak jak udawało się to wielkim aktorom amerykańskim. Na szczęście, nie mogę narzekać na brak tego typu ról, jak choćby Krajobraz czy Hamlet. Byłbym szczęśliwy, gdyby tak szło dalej. Myślę, że każdego roku będę miał do powiedzenia coś innego, nowego. Przecież co roku człowiek się zmienia. Nie zawsze na lepsze, ale się zmienia, co roku jest inny - chciałbym opowiedzieć o tych zmianach swoimi rolami.

Jeśli będą nadal napływały i nadal dawały mi możliwość po temu, będę się dalej ścigał z sobą samym i mijającym czasem. Mój Hamlet będzie się zmieniał w takim samym tempie, jak ja sam i jak zmieniają się czasy i publiczność.

Może jakiś poeta chciałby napisać wiersz, na przykład z czasów okupacji, z takiego samego punktu widzenia, jakby to zrobił wtedy. Ale jest to niemożliwe, może tylko stworzyć coś całkiem nowego, bo nie można powrócić do takiego samego stanu ducha. To samo jest przecież w aktorstwie. Dlaczego odbierać aktorowi możliwość stwarzania postaci ciągle na nowo? Przecież zawód aktora to także zawód twórczy. Przecież nawet to, co Panu teraz mówię, na pewno wczoraj powiedziałbym całkiem inaczej, a jeszcze inaczej jutro.

- Zawód aktora. Mówi się o Panu, że jest Pan pracowity. A jak Pan sam ocenia znaczenie takich terminów jak: "zawód", "pracowitość" w aktorstwie?

- Jeśli rzeczywiście potrafię pracować, to dlatego, aby udowodnić samemu sobie, że słusznie wybrałem ten zawód. Nie jestem o tym przekonany. Może w innej dziedzinie życia byłbym bardziej przydatny, osiągnąłbym więcej? Do końca też nie wiem, czy jest to w pełni zawód dla mężczyzny. Walczę o to, aby nie czuć pogardy dla samego siebie, jako mężczyzna. Pracuję, aby tego uniknąć. Poza tym nietrudno jest być pracowitym, kiedy się gra Hamleta. To kwestia odpowiedzialności. Nie ma aktora, który nie rzuciłby wszystkiego, żeby w tej roli sięgnąć do ideału. Czuję, że jest moim obowiązkiem robić wszystko, aby znaleźć się jak najbliżej tego ideału, aby nie zawieść zaufania.

Czuję się potrzebny, kiedy widzę słuchającą widownię, kiedy później dostaję listy. I staram się sprostać tej odpowiedzialności. Tylko w pełni wewnętrznego zaangażowania w jakąś sprawę można osiągnąć coś, godnego szacunku dla samego siebie. Toteż na przykład grając trzy role na raz czuję się tak, jakbym oszukiwał widza, bo nie można zaangażować się w pełni w trzy różne sprawy. Toteż staram się unikać takich sytuacji, aby nie sprawiać zawodu, ale w naszych warunkach jest to bardzo trudne.

- W rozmowie z pewnym młodym aktorem usłyszałem, że granie Hamleta zaraz na początku drogi to samobójstwo aktorskie, bo do czego dążyć później? Co Pan sądzi o takim stanowisku?

- Być może Hamlet jest to ta najatrakcyjniejsza rola. Ale myślę, że kiedyś będę mógł powiedzieć więcej i inaczej nawet w epizodycznej rólce. Porównując role Rafała i Tadeusza z Krajobrazu po bitwie widzę, że, zdołałem wypowiedzieć się pełniej w roli na pozór mniej atrakcyjnej. Może to samo będzie w przyszłości w teatrze.

Hamlet nie był moją rolą z marzeń i dlatego marzyć nie przestałem. Zawsze myślę że następna rola będzie lepsza od poprzedniej. A satysfakcja? Odczuwam ją w niemniejszym stopniu, kiedy przez moment gram w Kordianie, jak przez dwie godziny Hamleta. Może znajdę kiedyś rolę, w której powiem coś całkiem nowego w ciągu pięciu minut? James Dean w Olbrzymie w jednej scenie osiągnął tyle, ile niejeden nie zdołał, grając w piętnastu filmach. Na to nie ma żadnej reguły i ciągle myślę, że w następnych rolach sięgnę dalej. Poza tym mam nadzieję obcować z Hamletem jakiś czas i stale odkrywać go na nowo.

Miałem w życiu niezwykłe szczęście, trafiając na Wajdę i Hanuszkiewicza. Myślę, że bez nich mój zawód nie dałby mi tylu satysfakcji i tylu możliwości realizowania siebie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji