Artykuły

Wyrżnięte z gumiaka

"Werter" w reż. Michała Borczucha w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Jedni widzowie mówią, że było to po prostu świeże krowie łajno. Drudzy, subtelniejsi, przekonują, że kontemplowaliśmy niezręczny efekt kłopotów trawiennych jakiejś dziczyzny, jelenia bądź łosia. Są i tacy, którzy twierdzą, iż w niemej roli beretu wystąpił nieudany kompost z lipowych liści. Słowem - kontrowersja. Sceniczne dzieło "Werter", na motywach prozy Johanna Wolfganga Goethego przez Michała Borczucha stworzone, jest tajemnicą, intrygującym tańcem przemilczeń, subtelnym szyfrem intelektualnym. Gdzie szukać odpowiedzi? Do jakiego deszyfranta dzwonić?

Znikąd pomocy. Oto od pasa w górę goły aktor Krzysztof Zarzecki wygłasza wstrząsający monolog, którego treścią jest duchowy dygot Zarzeckiego. W połowie jego oracji wkracza aktor Bogdan Brzyski. Stąpa z wielką kupą mazi w łapach, dekoruje nią głowę dygoczącego, a resztki na oczy mu kładzie (całkiem tak, jak w salonach piękności powieki dam plastrami zielonego ogórka się przykrywa) i na gołym torsie rozsmarowuje gestem pełnym czułości. Tak się w finale pierwszego, bez mała dwie godziny trwającego aktu, tajemnica Borczucha prezentuje. Nie będę skromny - rozwiązałem zagadkę.

Otóż, to nie krowie łajno, nie efekt kłopotów trawiennych łosia, ani też nieudany kompost z lipowych liści. To ziemia orna po deszczach. Tak. Gustowny beret Zarzeckiego zrobiony jest z około dwóch kilogramów rozmiękłej ojcowizny starego Boryny. Nie chce być inaczej. Echa nie tylko "Chłopów", ale i "Antka", zwłaszcza zaś "Janka Muzykanta", od początku wiszą nad "Werterem" Borczucha. Spójrzmy choćby na samego Zarzeckiego w roli tytułowej.

Wątlutki, bladawy, w lichej koszulinie, portkach na lewą stronę wdzianych i oczywiście bosy - kim jest taki Werter? Pastuszkiem niechybnie. Pastuszkiem Krzysiem, co gąski zgubił na łąkach pod Skierniewicami. Stąd smutek na buzi, stąd dygot, zacinanie się i bredzenie od rzeczy. Podobno pastuszek sięga po zdania Goethego, lecz ja bym się w tej sprawie nie upierał. Nie wystarczy gadać słowa Goethego, by mówić sensy Goethego. Jeśli się wie, że gdy się do chałupy wróci bez drobiu, to tatulo za kłonicę chwycą i z dupy wióry pójdą - nie tylko Goethe głupi jest. Wtedy wszystko głupie.

Cóż, Goethe u Borczucha nie ma sensu, za to sens ma sznurkowy dywan na scenie. Dzięki niemu bosy pastuszek kataru nie dostanie. I rzeczywiście - wszystko, by do chałupy nie wracać, Krzyś z suchym nosem czyni. A to u profesora śpiewu, niejakiego Wilhelma (Roman Gancarczyk), lekcję piania pieśni Franciszka Schuberta weźmie. A to ze śmietanką towarzyską polskiej wsi bez nazwy - z domorosłym inżynierem Albertem (Krzysztof Zawadzki) w babskim przyodziewku, z przedśmiertnie czołgającą się Panią M. (Ewa Kolasińska), z wsiowym fetniakiem Henrykiem (Bogdan Brzyski), oraz z Panem M. (Zygmunt Józefczak), czyli starym Gzymsikiem w kraciastym kaszkiecie - ontologiczno-epistemologiczne konfabulacje podejmie. A to wreszcie Lotę do pochopności nakłaniać zacznie. I tak dwie i pół godziny "Wertera" Borczucha, lotnego niczym gęś - zlatują jakoś.

Nie dziwny się pastuszkowi Krzysiowi - wszystko lepsze od kłonicy tatula. Nawet ta, oczopląs powodująca, dziwność, że Lota nie jest jedna, a trzy. Obrodziło! Tak, trzy są Loty - Marta Ojrzyńska, Iwona Budner i Małgorzata Zawadzka. A każda - jak jedna sklepowa, snująca się z nudów, bo towaru nie dowieźli... I to już wszystko.

Z grubsza w takiej klasy cierpienie rustykalno-przaśno-filcowo-wsiowo-żniwne obróciły się u Borczucha cierpienia bohatera Goethego. Takie też są u niego gorycz, cierpkość, ironia oryginału - jak wyrżnięte z gumiaka. I lekkie lekkością pnia monstrualnego, co go dygoczący Krzyś wlecze w scenie finałowej, by jedną z pieśni "Podróży zimowej" Schuberta, bodaj "Wronę", odśpiewać. I co?

Fałszuje, bose biedaczysko. Fałszuje jakby owym pniem był i jest to wyczerpujące streszczenie całości. Nie dziwmy się. Ktoś dywan zwinął! Nie da się piać czysto, gdy stópki kostnieją. A poza tym - każdy tenor wie, że jeszcze nikt, kto drób zgubił, nie podołał frazom Schuberta. Nie dziwmy się więc pastuszkowi, zaś ty, tatulo - odpuść! My się zrzucimy, gęsi odkupimy, dwie kury i kozę dorzucimy - jeno nie tłucz Krzysia! Oszczędź poczciwy teatrzyk wiejski. Amen.

Scenografia Katarzyna Borkowska. Muzyka Daniel Pigoński.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji