Artykuły

Mała historia PRL-u bez apokalipsy

"Mała apokalipsa" w reż. Lecha Raczaka w Teatrze im. Fredry w Gnieźnie. Pisze Stefan Drajewski w Polsce Głosie Wielkopolskim.

Pierwszy raz "Małą apokalipsę" Tadeusza Konwickiego czytałem w czasach, kiedy rozgrywa się akcja powieści. Czułem się wtedy, jakbym uczestniczył w wydarzeniach, w których biorą udział jej bohaterowie. To wszystko albo zdarzało się naprawdę, albo mogło się zdarzyć. Nawet największy absurd wydawał się jak najbardziej prawdopodobny i możliwy.

Lech Raczak w swojej adaptacji pozostaje niewolniczo wiemy Konwickiemu. On (Wojciech Kalinowski) przyjmuje rolę zaplanowaną przez kolegów z opozycji. Spali się wieczorem przed Salą Kongresową, kiedy będą z niej wychodzić uczestnicy zjazdu PZPR. On jest pisarzem, który wycofał się z pisania kilka lat wcześniej , ponieważ stracił poczucie sensu tego zajęcia. Pisze co najwyżej w swojej głowie. Ale dla środowiska, dla społeczeństwa jest ciągle kimś ważnym, z którego postawą należy i wypada się liczyć. Zanim jednak dojdzie do aktu samospalenia On odbędzie wędrówkę po mieście niczym po kręgach dantejskiego piekła. W tej wędrówce albo jak kto woli ostatniej drodze na Golgotę, spotka ludzi, którzy to piekło stworzyli i tworzą nadal.

Na gnieźnieńskiej scenie przejmująco-groźne symboliczne miasto-piekło stworzył Piotr Tetlak, wykorzystując zwykle zakryty kanał orkiestry i ledwie kilka sprzętów z kolumną obcą w tym otoczeniu, tak samo jak obcy jest ciągle Pałac Kultury w centrum Warszawy. I stała się rzecz bardzo dziwna. Chociaż scenografia niczego nie odtwarza, nie odwzorowuje, na scenie oglądamy sceny żywcem przeniesione lub zapamiętane z PRL-u.

Rodzi się pytanie, czy ktoś, kto nie doświadczył, nie pamięta PRL-u, będzie odczytywał ten spektakl podobnie jak my, którzy w tamtym świecie żyliśmy? Czy zrozumie absurdalność świata opisywanego przez Konwickiego? Czy odczuje katastrofizm sytuacji, w jakiej znaleźli się bohaterowie, a zwłaszcza On? Obawiam się, że nie, że potraktują ten spektakl jak kartkę historii. Dosłownie. Absurdalność i katastrofizm gdzieś uleciały. Została dobrze opowiedziana przez aktorów fabuła.

Gnieźnieńskie przedstawienie Raczaka wpisuje się w pewną linię ideową reżysera, którą wyznaczają "Proces" (Teatr Polski, 1983), "Mała apokalipsa" (Teatr Ósmego Dnia -1985), "Dziady" (Teatr im H. Modrzejewskiej w Legnicy, 2007)-

Wydaje się, że Raczak musiał wystawić "Małą apokalipsę" jeszcze raz, bo chciał się zmierzyć (zwłaszcza po "Dziadach", w których postać Konrada gra pięciu aktorów) z bohaterem romantycznym. Wojciech Kalinowski podczas ostatniej drogi po mieście przypomina właśnie takiego podstarzałego, zmęczonego Konrada z "Dzia dów", który ciągle czuje się odpowiedzialny za "millijony", z drugiej zaś strony ma świadomość osaczenia, braku wyjścia jak bohater Kafki.

Kalinowski buduje swoją postać ze zmęczenia, bólu, cierpienia...i wypitej wódki. Niestety, w świecie przedstawionym nikt nie chce w nim dostrzec romantycznego bohatera. On umiera wśród manekinów PRL-u.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji