Artykuły

Ten zawód przeklinam i błogosławię - każdego dnia

- W życiu grałem już praktycznie wszystko - i dell'arte, i farsy, i komedie, i dramaty. Czasu więc nie zmarnowałem, ale mam niedosyt. Jest parę ról, których się potwornie boję, ale chciałby się z nimi zmierzyć. Chciałbym zagrać na przykład "Karierę Artura Ui" Brechta - mówi MARIUSZ MICHALSKI, aktor Teatru im. Sewruka w Elblągu, obchodzący 25-lecie pracy na scenie.

Zagrał blisko sto ról na deskach polskich teatrów. Z racji wyglądu (potężny, wysoki, z niskim głosem) reżyserzy chętnie widzieli go w bohaterskich wydaniach - machał więc szpadą, zabijał. Jednak, jak sam przyznaje, nie to mu w duszy gra. Mariusz Michalski, aktor Teatru im. Aleksandra Sewruka obchodzi 25-lecie pracy artystycznej. Na Dużej Scenie gra właśnie swoją jubileuszową rolę - Wojewodę [na zdjęciu] w "Mazepie" Juliusza Słowackiego.

Agata Janik: 25 lat na scenie to dużo czy mało? Aktor Michalski pokazał już widzowi wszystko?

Mariusz Michalski: No skąd, przecież to dopiero debiut (śmiech). To prawie setna moja rola, ale najsmaczniejsze jeszcze przede mną.

Kiedyś stary mistrz wyjaśnił mi pewną prawdę profesji aktora. Żeby zrobić jakąś rolę to musisz w każdej z nich znaleźć coś swojego - mówił. Role, które zrobisz przez całe życie składają się na dużą wypowiedź o tobie samym. I to jest aktorstwo. Każdy spektakl jest o czym innym, staramy się być inni. Natomiast elementy ról są nasze, intymne i kochane. Jeszcze mi paru elementów brakuje.

Chciałbym zagrać, choć tego repertuaru się już niestety nie gra, w "Żeglarzu" Szaniawskiego, a także Peachuma w "Operze za trzy grosze". Bardziej moje wnętrze do tego przystaje.

Z racji charakterystycznego wyglądu jest Pan obsadzany w rolach męskich, bohaterskich, czasem groźnych

M.M: Zaczęło się dawno temu od mojego konfliktu z dyrektorem teatru w Lublinie Ignacym Gogolewskim. Ja byłem młody, taki bardziej "moja głębia mnie przygnębia". A on twierdził, że z takimi warunkami fizycznymi to muszę bohaterskich grać. Próżno przekonywałem, że ja nie mam takiej duszy. Dyrektor Gogolewski twierdził, że widz mnie takiego chce oglądać, a dusza nieważna.

I zagrałem Twardzisza w "Janie Macieju Karolu Wścieklicy" - mnie się w duszy co innego rwało, a on [Ignacy Gogolewski - red.], że to nie ważne.

Często zdarzało się, że biegałem po scenie z szablą i zabijałem. Potrafię być potworem, na jakiego wyglądam, ale nienawidzę przemocy.

Zdarzało się i tak, że w teatrze wcale nie byłem największy. Zapotrzebowanie było na innego Michalskiego i wtedy nie zabijałem, nie udawałem twardziela, bo, na Boga, taki nie jestem. Grałem i tchórzy, i małe dzieci i Jezusa Chrystusa - i to dwukrotnie.

Z dużą radością zagrałem w elbląskim teatrze Selsdona w "Czego nie widać". Bardzo się cieszyłem z tej roli, bo mi odpowiadała. Dużo radości miałem grając w "Scenach miłosnych dla dorosłych", gdzie mogłem zaprezentować widzowi kilku Mariuszów Michalskich.

A woli Pan grać w komedii czy w dramacie? Sztuce klasycznej czy współczesnej?

M.M.: Ja patrzę na materiał, na tekst, nie na gatunek. W życiu grałem już praktycznie wszystko - i dell'arte, i farsy, i komedie, i dramaty. Czasu więc nie zmarnowałem (śmiech), ale mam niedosyt. Jest parę ról, których się potwornie boję, ale chciałby się z nimi zmierzyć. Chciałbym zagrać na przykład "Karierę Artura Ui" Brechta. To są role, które mnie napawają strachem, ale wyzwanie bym podjął. Bardzo lubię walkę.

We współczesnym teatrze jest coraz więcej sztuk realistycznych, często szokujących, prowokacyjnych, brutalnych. Czy lubi Pan taki teatr?

M.M.: To co się wyczynia teraz to zgroza. Owszem idzie to w kierunku poszukiwań, ale k i ch w pierwszym rzędzie, prucie flaków to nie moja estetyka. Moja jest zbliżona do tego, co prezentuje teatr w Legnicy. Śledzę to, co się tam dzieje. Są to nowoczesne rzeczy, ale w moim guście.

Wszystko się zmienia, idzie do przodu. Kiedyś grało się przecież inaczej. Obserwował Pan wielkich ludzi teatru przy pracy

M.M.: Profesor Wojciech Siemion, Tadeusz Łomnicki, Aleksandra Śląska, Zofia Mrozowska, Andrzej Szczepkowski, Jan Świderski, Ignacy Gogolewski. Miałem z nimi długie przeżycia. To był jednak przypadek, bo oni uczyli w Warszawie, gdzie studiowałem. O każdym mógłbym rzucić garść anegdot, ale trzymam to na inny czas.

Ukoronowaniem 25 lat na scenie jest rola Wojewody w "Mazepie" Juliusza Słowackiego w reż. Wiaczesława Żiły. I znowu rola "po warunkach"

M.M.: Traktuję tę rolę bardzo osobiście. Jej sens jest mój i chciałbym żeby taki został. Co mnie fascynuje w Wojewodzie to przede wszystkim prawość - okrutna i tragiczna, ale prawość. On pojmuje pewne rzeczy tak, jak ja: żona to moja żona i koniec, moje to moje. Nie ma dwuznaczności. Niestety, tacy ludzie są na świecie skazani na pożarcie przez "termity". Większość ludzi bowiem w niczym nie przypomina szlachetnego słowa "człowiek". Przykre? Ale prawdziwe.

Uważa się Pan za człowieka z zasadami?

M.M.: Nigdy nie zdradziłem przyjaciela, nie podniosłem ręki na kobietę, nie kopnąłem leżącego. Jest trochę rzeczy, których nie zrobiłem i mam nadzieję nigdy nie zrobię. Jestem szczęśliwy, kiedy wokół mnie ludzi jest jak najmniej. Mam mało przyjaciół, ale za to wspaniałych. Ja się trudno zaprzyjaźniam, ale to dla mnie słowo największe. Uważam, że nawet związki między kobietą i mężczyzną powinny zaczynać się od przyjaźni, bo, gdy inne uczucia wygasają, ona zawsze zostanie.

Samotnik?

M.M.: Tak, ale we dwoje. Tłumy mnie męczą.

A gdzie aktor Michalski odpoczywa od świata i "termitów"?

M.M.: Mam swoją oazę, gdzie rosną moje lilie, róże, gdzie siadam przy oczku wodnym ze szklaneczką dżinu z tonikiem i odpoczywam. Lubię też chwycić za siekierę albo drzewo posadzić.

Taki człowiek z lasu?

M.M.: Zawsze byłem dziki, nawet moi rodzice mówili, że nie nadaję się dla świata. Jest niewielu ludzi, z którymi rozmowa mnie ciekawi. Jak mam się nudzić to wolę wziąć książkę. Ubóstwiam czytać. Mam bardzo dużą bibliografię, ponad 8 tysięcy tytułów. Niektóre przeczytałem wiele razy, na przykład "Quo vadis" siedem razy, Trylogię ze 12 czy 13 razy. Bardzo to lubię.

Czy po tylu latach spędzonych na scenie ma Pan poczucie, że wybrał dobrą drogę?

M.M.: Fatalnie wybrałem drogę życiową (śmiech), ale ponownie znowu wybrałbym tą samą. Codziennie przeklinam ten zawód i codziennie go błogosławię. Nie chciałbym przestać grać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji