Artykuły

Tortury z tektury

Heiner Muller, który w swoim sztukach realizował idee teatru okrucieństwa, nie przewidział, że jego utwór może stać się torturą także dla publiczności.

Gdyby nie nazwisko reżysera, można by pomyśleć, że "Quartett" ("Kwartet") Mullera wystawiony w Teatrze Staromiejskim to debiut, szkolny eksperyment. Ale sztukę reżyserował sam Roman Kordziński, obok Grzegorzewskiego i Prusa jeden z najgłośniejszych "młodych zdolnych" reżyserów, którzy debiutowali na przełomie lat 60. i 70. Twórca, który kiedyś inscenizował Słowackiego, nie znalazł skutecznego sposobu na krótki tekst dla dwóch aktorów.

Muller przeniósł w przyszłość najgłośniejszą parę kochanków XVIII wieku: markizę Merteuil wicehrabiego Valmont z "Niebezpiecznych związków" Pierre'a Chordelosa de Laclosa. Kazał im prowadzić perwersyjną konwersację na gruzach starego świata, w bunkrze po III wojnie światowej. Dwoje podstarzałych zalotników czas przed śmiercią skraca sobie niebezpieczną grą w miłość, w której oboje wcielają się w bohaterów swych dawnych romansów Wzajemnie się przy tym demaskują, bo nic nie da się ukryć w obliczu zagłady.

Muller odczytał powieść de Laclosa jako rzecz o śmierci świata zdegenerowanych uczuć. "Jestem umierającym podręcznikiem konwersacji" - kwituje na końcu Valmont. Mógłby to powtórzyć pod koniec XX wieku.

Kordziński razem z autorką scenografii Izabelą Konarzewską zamknął markizę i wicehrabiego w ciasnym sześcianie wielkości kiosku, którego ściany składają się z kawałków tektury i strzępów folii. Liczba sytuacji jest tu ograniczona: ona w kącie, on na środku, on na środku, ona w kącie, oboje na środku albo oboje w kącie - po krótkim czasie możliwości wyczerpują się.

Zamknięcie nie ma jednak skutków dramaturgicznych, aktorzy mimo ciasnoty nie nawiązują kontaktu. Obserwujemy dwa osobne monodramy wygłaszane do publiczności, z których monodram Joachima Lamży jest zdecydowanie ciekawszy. Lamża znalazł sposób na tasiemcowe monologi, z których zbudowany jest "Kwartet". Mówi tonem drwiącym, trochę ironicznym i postać zmęczonego rozkoszą libertyna staje się wiarygodna. Markiza Merteuil Ewy Szykulskiej przeżywa, zdaje się, nieustające szczytowanie i przy tak dużej dawce westchnień doprawdy ciężko śledzić tekst.

Oprócz tektury i folii zagładę świata ma sugerować kosmiczna, trzeszcząca muzyka oraz migające czerwone światło alarmowe. Te dość stereotypowe symbole katastrofy nie są w stanie kogokolwiek przekonać, że bohaterom rzeczywiście grozi coś więcej niż ubrudzenie się w śmieciach. Nie ma śmierci, nie ma miłości, nie ma prawdziwej sytuacji, są udawane uniesienia Szykulskiej i drwiący ton Lamży. Kiedy aktorzy w finale zaciągali foliową kurtynę przypominającą nieco zasłonę z łazienki, czułem ulgę, że nie będę asystował wicehrabiemu i markizie w ich ostatniej drodze. Jeżeli reżyser chciał, żeby i publiczność odczuła psychologiczne tortury, którymi dręczą się bohaterowie "Kwartetu", to zamiar się powiódł.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji