Artykuły

Anny Polony alfabet niealfabetyczny

Próba opisania Anny Polony od A do Z z góry skazana jest na niepowodzenie. W Polsce Gazecie Krakowskiej ANNY POLONY alfabet niealfabetyczny

Wtłoczenie jednej z najbardziej intrygujących krakowskich aktorek w jakiekolwiek ramy mija się z celem bo i tak jej temperament rozsadzi każdy misternie zbudowany plan. Dlatego już po pierwszych minutach naszego spotkania w kawiani Loża wiedziałam, że na prowadzony po bożemu wywiad nie mam co liczyć. Dostałam za to garść uroczych plotek i opowieść o najważniejszych ludziach w życiu Anny Polony. No i jeszcze ogromną porcję tiramisu, którą - nie zważając na kalorie - połknęłam wspólnie z przepadającą za słodyczami aktorką

Mama to była osoba, która kochała mnie najbardziej na świecie. Urodziła mnie jako kobieta dojrzała, bo miała już czterdzieści parę lat, a w tamtych czasach panie w tym wieku raczej nie zachodziły w ciążę. Mojej mamie się to przydarzyło i pewnie się tego wstydziła, tym bardziej że miała już dorosłe dzieci. Dlatego na spacery w wózku woziła mnie moja siostra. Mama miała mnóstwo wdzięku. Mimo tego, że nie lubiła klejenia się, przytulania, to biło z niej ciepło i troska. Acz wychowywała mnie surowo, na przyzwoitą, wstydliwą panienkę. To, że wylądowałam w szkole aktorskiej było dla niej z jednej strony satysfakcją, bo bardzo lubiła teatr, ale z drugiej strony zwyczajnie się o mnie martwiła. No i miała rację. Wprawdzie przez jakiś czas starałam się sprostać jej wymaganiom, ale już na pierwszym roku rozminęłam się z jej wyobrażeniem o mnie. Zaczęłam kurzyć papierosy, wracałam późno do domu, zadawałam się z bohemą, bywałam w Piwnicy pod Baranami. No i zrobiłam się bezczelna.

Ojciec przed wojną miał w Krakowie zakład introligatorski. Nie miałam szczęścia go poznać, bo urodziłam się kilka miesięcy po jego śmierci na chorobę naczyniową. Jednak co nieco po nim odziedziczyłam, na przykład gwałtowny charakter. Podobno łatwo popadał w gniew i mnie się to też często zdarza. Poza tym przejęłam po nim powierzchowność, której nie lubię. Dlaczego? Bo mi się nie podoba.

Marek Walczewski. Były mąż. Mama początkowo go zaakceptowała. Nieporozumienia zaczęły się później, kiedy zamieszkaliśmy razem. Ja się wtedy uspokoiłam, byłam grzeczną żoną, prałam, sprzątałam... Tylko nie gotowałam, bo to robiła zawsze mama. Ale za to mój mąż po pewnym czasie zaczął pokazywać, co potrafi. On kochał nocne biesiady, gości, dla których wyciągał wszystko z lodówki, co z takim trudem udawało nam się wtedy zdobyć. Graliśmy razem w Starym Teatrze, ale w pewnym momencie on postanowił przenieść się do Warszawy. Ja tego nie chciałam, bo mi dobrze było w Krakowie. Tu był Konrad Swinarski, tu robiłam karierę. No i w życiu Marka pojawiła się inna kobieta. Ale nie bardzo lubię mówić o moim małżeństwie, bo ono było nieudane. Najlepszym dowodem na to jest fakt, że się rozwiedliśmy.

Konrad Swinarski. Moje totalne zauroczenie. Wszystko mnie w Kondziu pociągało. Przeogromny talent, jego uroda, inteligencja, poczucie humoru, tajemnica, którą w sobie nosił, nawet ta jego dwoistość. Konrad był częstym gościem u mnie w domu. Moja mama za nim przepadała. Planował nawet, żebyśmy razem zamieszkali, także z moją mamą. Ale w końcu się rozmyślił. Powiedział mi kiedyś "Wiesz, z mamą to raczej nie, bo za mamą pójdzie cała twoja liczna rodzina. A tego to już nie zniosę". No i miał rację, bo pewnie by tak było. Konrad był dla mnie bardzo ważną osobą w życiu artystycznym. Dzięki niemu zagrałam najwspanialsze moje role. On sobie mnie upodobał. Pierwszy raz zobaczył mnie w Teatrze im. Słowackiego, gdzie akurat grałam pokojówkę w "Królowej przedmieścia". Miałam zagrać u niego w "Operze za trzy grosze", ale do realizacji w końcu nie doszło. Później przyjechał do Krakowa, kiedy byłam już w Starym Teatrze. Tam zobaczył mnie w sztuce "Ktoś nowy" w reżyserii Jerzego Jarockiego. Wiem, że wtedy mu się nie spodobałam, choć to było dobre przedstawienie. Ale on bardzo krytycznie patrzył na moje działania u innych reżyserów. Mimo tego zdecydował się obsadzić mnie w swojej sztuce, niestety znowu jako służącą. Kiedy to usłyszałam, to się wściekłam. W końcu nie po to przyszłam do Starego Teatru, żeby dalej grać pokojówki. Zaczęłam podskakiwać, ale dyrektor Hübner poskromił mnie i kazał dowiedzieć się najpierw, co reżyser ma mi do zaoferowania.

Na pierwszą próbę czekałam w pokoju koordynacji pracy artystycznej. Stałam tam przed lustrem i poprawiałam fryzurę. Ale nagle odwróciłam siei zobaczyłam go opartego o kontuar. Spojrzeliśmy na siebie i to pierwsze spojrzenie zadecydowało o moim zauroczeniu. Jego piękne oczy przewierciły mnie na wylot. Poczułam się zniewolona. Poszłam na próbę i już nawet zapomniałam o tej nieszczęsnej służącej. A tu Kondzio zaczyna wszystkim tłumaczyć, że w przedstawieniu są dwie wielkie role kobiece, w tym oczywiście moja. Chciał tym zaspokoić moją ambicję, ale już wtedy nie musiał tego robić. Zresztą ta rola stała się moim pierwszym wielkim sukcesem, dzięki przepięknemu songowi, który kończył to przedstawienie. Później była "Nieboska komedia", która wywołała wielki szum w Krakowie, no i moja rola Orcia. Ja w młodości miałam urodę takiego chłopca, żaczka, który stoi naplacu Mariackim. To się pewnie bardzo podobało we mnie Konradowi. Zresztą Konrad zawsze umiał wybrać sztukę, w której była dla mnie rola. Nigdy już

nikt tak wspaniale mnie nie obsadzał. Zginał w wypadku samolotowym pod Damaszkiem.

Elżbieta Karkoszka. Marzyła mi się rola Hermii w "Śnie nocy letniej". Ale Konrad dał ją Eli Karkoszce. A ja miałam grać Helenę. Jak można się domyślić, znienawidziłam przez to Elę. Jestem gwałtowna, nie umiem ukrywać emocji. Od razu wyrzucam wszystko z siebie, co jest dość przykre dla otoczenia. Ona przez to zniosła ode mnie wiele nieprzyjemności. Na dodatek ktoś mi jeszcze doniósł, że dyrektor teatru mówił, iż "Karkoszka to jest siekiera na Polony". No to się zaczęło. Byłam tak wściekła, że Konrad, by mnie uspokoić napisał mi na egzemplarzu, iż Helena jest najpiękniejszą postacią w sztuce. Gdy to zobaczyłam, to kazałam mu jeszcze dopisać, że kocha Hanię". Zrobił to, bo wiedział, że tylko tak uspokoi tego potwora, jaki tkwił we mnie. W innym wypadku rozniosłabym chyba teatr. Jeszcze przed premierą przeprosiłam Elę za moje zachowanie i nawet zaprzyjaźniłyśmy się. Ale to wszystko to nie była tylko moja wina. Konrad miał taką metodę pracy że jeśli było mu to potrzebne, to sam podpuszczał przeciwko sobie aktorów. Wtedy myśmy się kłócili i nawet nieświadomie przenosiliśmy emocje na scenę. A jemu przecież o to chodziło. Potrafił wejść do bufetu i widząc Elę, głośno pytał, "Czy jest tu ta moja ulubiona aktorka Hanka Polony?". Eli pewnie to też nie smakowało. Był kochanym, cudownym potworem, który to wszystko oczywiście robił dla sztuki.

Żuk Opalski ma wiele wspólnych cech z Konradem. Posiada ogromną ilość wdzięku. Zawsze wszystkim mówiłam, że Żuk jest moim narzeczonym. No i niektórzy nawet się na to nabierali. Ostatnio bardzo zbliżyliśmy się do siebie. Bo wcześniej okropnie mnie denerwował. Wypisywał w gazetach brutalne rzeczy o artystach, a przecież sam jest artystą. Zresztą ja tak mam z moimi przyjaciółmi, że popadam z nimi w stany długotrwałych konfliktów. Żuka nawet kiedyś chyba trochę pobiłam, ale jednak musiałam to zrobić delikatnie, bo on jest taki kruchy. Kiedy razem reżyserujemy, to ja się awanturuję, a on się przeważnie uśmiecha. Bo Żuk tak naprawdę jest bardzo cierpliwym człowiekiem. Zresztą odczułam to, kiedy pokłóciliśmy się. On cierpliwie to wszystko przeczekał, pogodziliśmy się i dalej pracujemy razem. Z biegiem czasu zrozumieliśmy, na czym polegają mechanizmy rządzące realnym światem, określiliśmy nasze gusty i stosunek do sztuki. Dlatego nasze spory się wyciszyły i patrzymy teraz na wszystko z pewnym dystansem. Coraz łatwiej nam się porozumieć.

Borys Lankosz.

Mieszkam obecnie na dalekim Kurdwanowie, ponieważ z centrum grzecznie mnie wyproszono. To znaczy właściciele mieszkania zażyczyli sobie, żebym się wyprowadziła. Do teatru muszę dość daleko dojeżdżać, dlatego wieczorami spieszę się do domu. Tak też było po przedstawieniu "Król umiera, czyli ceremonie". Jak zwykle czekała już na mnie zamówiona taksówka. Wychodzę z teatru, a tu na ulicy stoi młody człowiek. Przedstawia mi się, mówi, że będzie robił film i chciałby mi dać scenariusz do przeczytania. Od razu powiedziałam nie, bo film mnie wogóle nie interesuje. No, chyba że jest to główna rola. On na to, że to nie jest niestety główna rola, ale ubłagał mnie w końcu, żebym rzuciła okiem na ten scenariusz. W ciemnych światłach ulicy zobaczyłam uśmiech tego człowieka. Tak jak u Konrada zauroczyły mnie oczy, tak u Borysa zrobił na mnie wrażenie jego uśmiech. Zadzwonił do mnie po jakimś czasie i zgodziłam się z nim spotkać. No i zamiast rozmawiać o roli i o filmie zaczęliśmy plotkować na temat Krakowa, wspólnych znajomych. Następnym razem zobaczyliśmy się już na planie "Rewersu". Gdy pani zobaczy ten film, zrozumie pani, dlaczego chciałabym jeszcze trochę popracować z takimi reżyserami.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji