Artykuły

"Lekarz bezdomny" w Ognisku

Teatr ZASP w Londynie miał dobry pomysł, że na okładce programu wznowionej właśnie komedii Antoniego Słonimskiego pt. "Lekarz bezdomny" rozrzucił tytuły licznych jego utworów, poczynając od "Sonetów", wydanych w roku 1918, i "Czarnej wiosny" z roku 1919. Unaocznia to współczesnemu widzowi, a zwłaszcza pokoleniu naszych emigracyjnych wnuków imponujący dorobek pisarza na przestrzeni z górą półwiecza. Już to samo musi powodować, że Słonimski zajmuje w naszej literaturze stanowisko wyjątkowe - zarówno w kraju, jak i na obczyźnie. Głosił kiedyś, przed wielu laty, że nie należy do pisarzy, którzy się nadają do nagród i jubileuszów. Los spłatał mu figla. Dziś, po śmierci Marii Dąbrowskiej, nie widzę w naszej literaturze - i to w obu jej wcieleniach: krajowym i emigracyjnym - nazwiska równie powszechnie zaaprobowanego. Gdy przed kilkoma laty przyjechał do Londynu na swój wieczór autorski, sala na jego powitanie wstała

Podobny nastrój panował w "Ognisku" na premierze "Lekarza". Kielanowski (inicjator i reżyser przedstawienia) witając autora przypomniał jego odważne wystąpienia w obronie niezależności kultury (tzw. list 34, protest przeciwko zdjęciu z afisza "Dziadów") - publiczność dała wielkie brawa. Jubileuszowy nastrój dotrwał do końca przedstawienia.

"Lekarz bezdomny", którego prapremiera odbyła się w Teatrze Małym w Warszawie w r. 1930, jest sztuką z tezą. Jak w całej swej twórczości Słonimski głosi w niej hasła humanitaryzmu, broni priorytetu zwyczajnej ludzkiej przyzwoitości nad szumną retoryką tzw. wielkich haseł. Każdy utwór literacki należy brać w kontekście jego czasu. Rok 1930 to był okres narastania burzy. We Włoszech faszyzm znajdował się u szczytu powodzenia - w Niemczech wzbierała brunatna fala. Nie przewidywaliśmy jeszcze że ten potop zaleje cały nasz świat (do spółki z falą czerwoną), ale złowieszcze echa szowinizmu narodowego odzywały się i u nas. Słonimski całe życie walczy z rasizmem, na naszym lokalnym gruncie przyjmującym formę antysemityzmu. Co obecnie może się już wydawać przebrzmiałe i "przezwyciężone", wówczas stanowiło istotne niebezpieczeństwo. Także zatem i ta komedia była w owym czasie aktem społecznego i politycznego zaangażowania. "Lekarz bezdomny", podobnie jak o trzy lata od niego późniejsza "Rodzina", dramatyczny ten temat ukazuje w kształcie komediowym. Jak zwykle u Słonimskiego dialog skrzy się dowcipem. Aktorsko największe pole do popisu dają trzy role: dobrotliwego lichwiarza Dawida (gra go Roman Ratschka), warszawskiego cwaniaka, Florka (Jerzy Jarosz) i tragicznego emigranta rosyjskiego, Triepowa (Andrzej Kamiński). Tego Triepowa pamiętałem z prapremiery. Grał go wtedy genialnie Mariusz Maszyński. Jest najwyższym komplementem dla Andrzeja Kamińskiego z naszego przedstawienia londyńskiego, że mi go przypomniał.

Ratschka, jako lichwiarz Dawid był znakomity: ciepły, opanowany, bez odrobiny szarży, w każdym geście i słowie prawdziwy i przekonywający. Nadużywał natomiast mimiki i gestów "Florek" Jerzego Jarosza. Rola, jak powiedzieliśmy, daje szerokie pole do popisu. Jarosz to bardzo utalentowany aktor. Nieco większy umiar wyszedłby jednak tej roli na korzyść.

Bohdan Urbanowicz grał z godnością i właśnie z umiarem rolę tytułową - i tym wzruszał. Dwaj przeciwstawni, a jednak jakże do siebie w istocie podobni synowie humanitarnego lekarza, nacjonalista Stefan i marksista Jerzy, w wykonaniu Roberta Oleksowicza i Bogusława Kucharka, grali z werwą, ale ich role, zbyt jak mi się wydaje rezonerskie, nie pozwalają na bardziej indywidualną interpretację. Ci parodystycznie przedstawieni przedstawiciele "wielkich idei" muszą być tacy - szablonowi. To nie ludzie, to płyty: wygłaszają nagrane frazesy. Taka jest intencja autora.

Podobnym frazesowiczem (w założeniu) jest również rzekomy znawca sztuki, Mikusz. Grał go w taki właśnie przerysowany sposób Józef Opieński.

Pozostają panie: Teodozya Lisiewicz w komediowo- dramatycznej roli wiernej służącej, ciotki nicponia Florka oraz Danuta Michniewicz, grająca "nowoczesną pannę" (A.D. 1930!) z warszawskiej plutokracji, córkę bufona Mikusza.

Teodozya Lisiewicz stworzyła istną kreację aktorską. Zaimponowała mi zwłaszcza jej maska. To postać, jakby żywcem z cyklu karykatur Kostrzewskiego. Albo - z Bruegla!

Rola, która przypadła Danucie Michniewicz, jest stosunkowo blada. Być kobietą młodą, ładną, a do tego bogatą i - niekochaną, to niewdzięczna rola zarówno w życiu, jak w teatrze. Epizodyczną rólkę policjanta zagrał statecznie Feliks Stawiński. Oprawę sceniczną, jak zawsze staranną, dał Jan Smosarski.

Sądząc po przyjęciu premiery, sztuka ma zapewnioną długą serię przedstawień.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji