Artykuły

Profesor i diabeł

Jest stara opowieść o cnotliwym mędrcu i diable. Zły duch kusił mędrca kobietą, złotem, doczesną chwałą - daremnie! Próbował go osłabić nieszczęściami - cnota mędrca i to wytrzymała. Patrzcie przecież na chytrość szatana: pokonał mędrca cnotą. Ukazał mu ideał życia doskonałego, wolnego od zła, daleki od brudu i gwaru codzienności. Mędrzec uwierzył, że jest bardziej wolny niż może być wolny człowiek żywy. Przestał być mędrcem. Cnotą zamienił na to, co teraz nazywamy teorią czystych rąk. Na premierę "Niemców" w roku 1961 patrzymy inaczej niż 12 lat temu. To sztuka o problemie niemieckim, ale także na tle Rzeszy Hitlera sztuka o granicach wolności. Diabeł lubi efekty. Uśpił mądrość złudą spokojnego sumienia, ale po to, by bardziej boleśnie wypadło obudzenie. Niezależny, wolny uczony profesor Sonnenbruch jest bezradnym więźniem stosunków, społecznych uwarunkowań i szatańskich sztuczek.

Dwanaście lat minęło od pierwszego wystawienia "NIEMCÓW" Leona Kruczkowskiego w krakowskim Starym Teatrze i od stołecznej premiery w Teatrze Współczesnym. Obecne przedstawienie w Teatrze Narodowym sumuje po swojemu ćwierć już setki polskich premier, nie ominęło też doświadczeń ostatnich premier "NIEMCÓW" w radiu i telewizji. Na kilka punktów różniących widowisko w reżyserii Józefa Wyszomirskiego od pierwszych wystawień Dąbrowskiego i Axera warto zwrócić uwagę. Brak epilogu, w którym losy rodziny Sonnenbruchów zostały dopowiedziane, życiorysy i ewolucje ideowe przedłużone w sytuacji Niemiec powojennych. Teraz sztuka kończy się w momencie decydującej rozmowy liberalnego profesora z rewolucjonistą Petersem. Reszta zostawiona naszej domyślności. Dalej, w wersji obecnej rozmowa ta nie ma owej tak w wystawieniach pierwszych denerwującej, realistycznej dosłowności: zbieg z obozu, z policją na dobrym tropie za plecami, oraz profesor zagrożony obecnością tego "przestępcy" w domu odwalali w hallu willi profesora potężny kawał dyskusji ideologicznej. Mówili o dobrym i złym sumieniu, widzowie zaś (o potęgo realistycznego złudzenia!) myśleli o sytuacji najmniej sprzyjającej takiej wymianie poglądów. Teraz inaczej. Nie ma hallu i willi, dwie boczne ściany i przestrzeń, "straszna niemiecka noc". Ściany są neutralną raczej pozostałością po mało fascynujących dekoracjach poprzednich, wiielka rozmowa Sonnenbrucha z Petersem odrywa się od realności dosłownej, jest nocnym pojedynkiem dwu postaw... a może tylko rozmową Sonnenbrucha ze swym sumieniem? W każdym razie Jan Kreczmmar (Sonnenbruch) jest tu w centrum naszej uwagi, jego rozpaczliwa obrona własnego niezaangażowania, dramat jego klęski - Mieczysław Milecki (Peters) wynurza się z mroku i w mrok niemieckiej nocy się zapadnie, jak wysłannik prawdy, jak poseł diabelskiego wątpienia w moralny luksus profesorskiej swobody. Najpierw były sceny z terenu "niemieckiej Europy", po tym przygotowaniu mieliśmy właściwą akcję, przerwaną przez zbiega z obozu jubileuszową uroczystość różne reakcje członków rodziny na ten sytuacyjny szok - zbieg jest chwilowo przynajmniej, uratowanym szok objawił prawdziwe twarze wszystkich obecnych i teraz następuje problemowe ogniwo utworu, starcie postaw, wspomniana przed chwilą nocna rozmowa gdzieś w więziennej pustce trzeciego Reichu, gdzieś w zakamarkach sumienia niezależnego intelektualisty.

W takim słusznym jak sądzą dramatycznym zwęźleniu ideowym przeszkadzać może coś zupełnie innego niż w wersji tradycyjnej, gdzie to z trudem trawiliśmy obszerny wykład poglądów w hallu przed chwilą penetrowanej przez gestapo willi. Teraz, kiedy ten fragment utworu jest zamknięciem i kluczem do całości, kiedy dla ideowego boju przysposobiono sytuacyjne pole, to tak "podniesionego" w moralnym i intelektualnym znaczeniu tekstu ledwie starcza obu protagonistom: profesorowi i rewolucjoniście. Im obu chcielibyśmy z sali dorzucić argumentów, ich obu wzbogacić o porcję doświadczeń historii najnowszej. Tragizm ich obu wydaje się nam blady, nieujawniony serio, retoryczny.

W swym dramacie Leon Kruczkowski przeciwstawiał się czysto emocjonalnej wizji plakatowego, "szczekającego Niemca". Podjął próbę obiektywizacji problemu niemieckiego, przedstawianego zwykle (z jakże zrozumiałych względów!) w literaturze powojennej w postaci "obrazu raczej diabolicznego niż realistycznego". Esesman Willi i polityczny więzień Peters są w sztuce Kruczkowskiego krańcowymi biegunami niemieckiej rzeczywistości z czasów Hitlera. Między nimi są zwyczajni, pracowici, rodzinni, cierpiący od wojny i posłusznie dla wojny pracujący ludzie... posłuszny faszyzmowi naród. Jeżeli kluczowa rozmowa profesora z Petersem ma zamknąć ideową klamrą realną sytuację narodu prowadzonego przez faszyzm na wielką wojnę i wielką klęskę, to przygotowanie tej rozmowy, jej punkt wyjścia w całym poprzedzającym ją dramacie musi być konkretny, przekonujący prawdą, mówiąc kategoriami stylu - realistyczny.

Ogólna koncepcja widowiska, pod którą podpisał się Józef Wyszomirski, jest prosta i przejrzysta. Ale jej szczegółowe przeprowadzenie entuzjazmu nie budzi, przeciwnie. Realistyczne, konkretne przygotowanie finalnego dialogu postaw w wielu punktach zawodzi. Plakatowi są urzędnicy policji, Alicja Bobrowska pokazowo niechętnie wchodzi w rolę i bieliznę esesmańskiej metresy (chwalebna niezręczność!), i wreszcie M. Kalenik jako Willi, jako Willi oficer SS, który zdecydowanie nie wiedział, co robić z czarnym mundurem, rolą, tekstem, rękami i problemem niemieckim. Zofia Tymowska jako Berta, żona profesora, grała skrupulatnie na jednej, pangermańskiej nucie, postawa monolit lepiej w sumie przystawała do postaci Liesel (Joanna Walterówna), acz i tu scena wybuchu histerycznego budzić może pewne zastrzeżenia. Ruth, która tyle wzbudziła refleksji i znaków zapytania, nie jest tym razem tajemnicza. To młoda, bardzo dobrze zbudowana dziewczyna (Hanna Zembrzuska), mało jej straszne gestapo i psychologiczne komplikacje. Tadeusz Bartosik nadał roli Hoppego poczciwą bezradność, demonicznego Schulza gra Kazimierz Wichniarz, zawianego patriotę Jurysia gra Włodzimierz Kmicik, Igor Śmiałowski jako major reprezentuje rzadką w Wehrmachcie specjalność, mianowicie kawalerię jeżeli trafnie odczytałem jego ruchy. Janusz Ziejewski i Grażyna Staniszewska występują w rolach typowych Francuzów. Jasne są założenia tego przedstawienia, sensowne i rozumne - i jakże mało wykończenia szczegółu, jak wiele momentów zimnych, odstręczających. Dwa ostatnie epitety z czystym sercem zastosujmy i do oprawy plastycznej.

[data publikacji artykułu nieznana]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji