Artykuły

W słońcu

"Dom Bernardy Alba" Lorki na gdańskiej scenie Teatru "Wybrzeże" zaskakuje od pierwszej sceny. Scenografia Mariana Kołodzieja, miast mrocznego, zamkniętego wnętrza - jak można by się spodziewać - ukauzje słoneczną Hiszpanię naszych marzeń. Tytułowy dom Bernardy Alba panuje nad wszystkim, jest mikroświatem. Na dużej scenie rozpościera się jego jadalnia, dziedziniec ze źródłem wody. Potem piękna ozdobna brama zamknie wyjście w świat zewnętrzny. Tło sceny zabudowuje ogromna, oślepiająco biała, wytrawiona słońcem budowla. W akcie pierwszym zwieńcza ją gobelin - koronkowa sieć, piękna ale mocna. Potem błądzimy wzrokiem po odkrytych ornamentach, spłowiałych od światła. W białej skale ukryte są krużganki, schody i przejścia. Czasem widzimy fragment jakiejś skrytej przed naszymi oczami sceny - całujące się siostry, modlącą się Bernardę, Bernardę wchodzącą po schodach, schodzącą, zaczajoną. Obecność Bernardy w sercu domu jest dojmująca, tak dla bohaterek, jak i dla nas.

Ten promienny dom, tak jak obecność słońca na zewnątrz przytłacza bohaterki. Znienacka przypomina się południca - słowiański upiór zjawiający się w samo południe, piękna dziewczyna obecna na obrazach Malczewskiego. Obecność życia za oknami, samo gorące powietrze zdaje się przytłaczać w różny sposób - córki Bernardy. Żar za murami domu obecność mężczyzny; mężczyzn symbolizujących zwykłe życie zbyt prostackie dla mieszkanek domu. To co zwykłe i codzienne, jako zakazane, zyskuje w tym pozornie promiennym domu aurę grzechu, w końcu, dławi jak zmora i zabija.

Stanisław Różewicz dokonuje znamiennej zamiany znaków - jedyną osobą normalną okazuje się nagle Maria Josefa. Słynną rolę obłąkanej staruszki powierzył reżyser niespodziewanie Teresie Kaczyńskiej. Otóż Teresa Kaczyńska choćby, nie wiem jak się starano, nie zagra nawet za pięćdziesiąt lat ani staruszki, ani obłąkanej. Oddychamy zresztą spokojnie, kiedy po zunifikowanym tłumie ubranych na czarno kobiet, nocnych koszmarach wziętych i "Caprichos" Goi, pojawia się promienna drobna postać. Otóż, jest to wariatka bardzo bardzo (...), raczej przywołująca wszystkie poetyckie zwiewne postaci o romantycznej tradycji, niż obłąkana staruszka. Zjawia się w jasnym, malowanym - niby przez przenikające promienie światła - w zielonkawe plamy kostiumie. Jest jedyną kobietą w tym scenicznym domu odprężoną, jedyną wprost wyjawiającą swe pragnienia. Ta szalona rządzi swymi pragnieniami, a nie pozostaje w ich upiornej władzy.

Czymże będzie wobec tego interpretowana w takim otoczeniu Bernarda Alba? Wypraną z uczuć postacią z tragedii podporządkowującą siebie i życie bliskich kultowi formy, nawet za cenę autodestrukcji? Powściągliwa, daleka od rodzajowości kreacja Haliny Winiarskiej, zdaje się skłaniać do tej hipotezy. Winiarska zagrała kobietę spiętą zimną furią, próbującą, dociągnąć życie swoje i domu nie i tyle do obłędnych nakazów otoczenia, co do własnej wizji wyższości, obowiązku bycia ponad zwykłym życiem. Forma prawie arystokratyczna, jaką ciągle próbuje sklecić, wymyka jej się. Ona sama zdradza momenty słabości - to szczątki zdławionych uczuć ludzkich; wyciągnięta ręka, którą nie umie już dotknąć matki, powściągane gesty litości-czułości wobec córek. Wszystko to jest równie dla niej krępujące, jak szarpanie wciąż dławiącego kołnierzyka sukni. Wreszcie zdaje się odnajdywać upragnioną idealną formę - czystej wielkiej tragedii w obliczu nieszczęścia, i choć początkowo ze zwierzęcym krzykiem cofa się tyłem przed trupem córki, to szybko triumfuje w ostatecznym krzyku rozpaczy. Wreszcie może panować nad prawdziwym wielkim bólem. Prawdziwe nieszczęście zdaje się wreszcie sprawą naprawdę własną, ludzką tej kobiety.

Rola antypatyczna i niepokojąca.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji