Artykuły

"Warszawianka" w Teatrze na Wyspie

Godną najwyższych pochwał inicjatywę wykazali organizatorzy życia kulturalnego stolicy, ustanawiając obyczaj, aby w okresie letnim, kiedy pogoda dopisuje i wieczory w mają swe uroki, niektóre przedstawienia teatralne pokazywać na scenie pod gołym niebem. - Mamy przecież taki obiekt w Warszawie, opromieniony najświetniejszą ze świetnych tradycją, i długie lata w ogóle nie wykorzystany. Mowa o stanisławowskim jeszcze Teatrze na Wyspie w uroczych o tej porze roku, Łazienkach. I tak - przypomnę - sezon tegoroczny otworzyły dwa przedstawienia "importowane" za pośrednictwem oraz w ramach Teatru Rzeczypospolitej, stając się z miejsca "przebojami" upalnych wieczorów. "Adriannę Lecoruvreur" Scribe'a i "Mieszczanina szlachcicem" Moliera pokazał łódzki Teatr im. Stefana Jaracza, prowadzony przez dyr. Bogdana Hussakowskiego. I trzeba przyznać, że - sądząc po odbiorze obu spektakli - obie te propozycje okazały się istnymi perełkami. Stylowość miejsca prezentacji współgrała wspaniale ze stylowością samego materiału literackiego, w obu wypadkach należącego już do szacownego lamusa historii światowego dramatu. (Toutes proportions gardees, rzecz jasna, i bez wrzucania do jednego worka genialnego komediopisarza, i - cieszącego się ogromnym powodzeniem - autora łzawych melodramatów, w tzw. guście epoki).

Po tamtych dwu spektaklach, które w okresie kanikuły stały się, jeszcze raz powtórzę, prawdziwą gratką dla warszawian, nie rozpieszczanych latem nadmiarem ofert kulturalnych, przyszła kolej na prezentację, placówki, działającej już w samej stolicy. "Warszawiankę" Stanisława Wyspiańskiego" w reż. Ludwika Rene, pokazał Teatr Rozmaitości, którego dyrekcję objął niedawno, jak wiadomo, Ignacy Gogolewski.

Dyrektor Gogolewski otworzył swoje w siedzibie na Marszałkowskiej panowanie "Ewą" Jerzego Szaniawskiego. I trzeba stwierdzić, że - poza inwencją repertuarową jaką wykazały Rozmaitości sięgając po sztukę znakomitego autora, rzadko przecie wystawianą - nie był to początek zanadto błyskotliwy. Tandetne dekoracje, nierówna gra zespołu aktorskiego, reżyser "sam" Gogolewski - cokowiek rozproszony pomiędzy obowiązkami bynajmniej nie dającymi łatwo się pogodzić (ceniony aktor, nagrał też rolę jednego z protagonistów), wszystko to nie złożyło się na sukces absolutny.. Dyrektor Gogolewski, jak widać wyciąga wnioski z tamtego pierwszego niepowodzenia. I role reżyserskie powierzył w swoim teatrze innym.

W "Warszawiance" Gogolewski gra kontrowersyjną postać Chłopickiego. I trzeba powiedzieć, że gra ją wspaniale. Dzięki jego kreacji (jak gdyby nieco osłabionej, jeżeli idzie o ekspresję na rozległej plenerowej scenie, gdzie aktorzy muszą mówić do mikrofonów, ażeby tekst dochodził w pełni do widowni), ten oryginalny esej na temat przyczyn deski powstania listopadowego, jedynego, zdaniem historyków, XIX-wiecznego zrywu Polaków, jaki miał szanse na zwycięstwo - ten esej więc, powtórzę, nabiera tonów gorących. Wciąga nas, jak dyskusja na tematy, które są nam zawsze drogie, bliskie, niezmiennie jątrzące. Historia jest przecie wieczną nauczycielką życia. I do truizmów należy powtarzanie, ile zawdzięcza jej nasza współczesna narodowa świadomość.

Że problem klęski Listopada nękał wyobraźnię Wyspiańskiego, który już we wczesnej młodości uczył się patriotycznej pieśni, ułożonej przez Kazimierza Delavigne do muzyki Karola Kurpińskiego na wieczorkach Leontyny Bochenek, uczącej krakowską młodzież hymnów narodowych - niech świadczy fakt, że dojrzały już autor powracał do tematu aż trzykrotnie. Po jednoaktówce, którą oglądaliśmy na wyspie - i którą teatry bardzo często łączą z innym utworem Wyspiańskiego - napisał on "Lelewela", i wreszcie "Noc listopadową''. Otóż tu właśnie, w tym krótkim rapsodzie, z syntetycznie zarysowanymi postaciami - będącymi nie tyle pełnymi kreacjami bohaterów co symbolami postaw wobec zwycięstwa i klęski, życia i śmierci - dochodzą do głosu wszystkie obsesje Polaków. Jak się tu okazuje, obsesje nie wygasające. I którym aż do r. 1918 daty odzyskania przez Polskę niepodległości - historia dawała aż nadto wymowny powód. Zabarwia on goryczą refleksje Wyspiańskiego nad naszymi odwiecznymi wadami, takimi jak marzycielstwo bajroniczne zafascynowanie i męczeństwem, jak kunktatorstwo i skłócenie wewnętrzne. To przecież one tak długo oddalały jutrzenkę wolności. I - jak właśnie stało się w wypadku listopadowego zrywu, którego szanse zaprzepaścili sami jego dowódcy - wtrącały coraz głębiej naród w kompleks niewydarzeńca Europy.

Rzecz jasna, "Warszawianka" nie mogła być - i nie była bynajmniej w zamiarze samego jej autora - jakimś obiektywnym rejestrem historycznych okoliczności, które się przyczyniły najpierw do wybuchu powstania, następnie zaś jego upadku. Prawdę, jak zwykle w takich wypadkach skomplikowaną, i aż do dziś będącą przedmiotem sporu fachowców (a także publicystów, coraz to nowych generacji) zresztą, ażeby wspomnieć głośną książkę Tomasza Łubieńskiego "Bić się czy nie bić", (z końca lat 70-ych) Wyspiański, autor "Warszawianki", pozostawia historykom. Czy rzeczywiście były szanse na zwycięstwo?... Zdolny strateg wojskowy, były żołnierz Napoleona, przez krótki czas dyrektor powstania, generał Chłopicki, udaje się sądzić, od samego początku, że był to zryw szaleńczy. A jednak - zgodnie z prawdą historyczną - w "Warszawiance" Chłopicki przystępuje do powstania. Dowodzi w krytycznej chwili bitwą pod Olszynką Grochowską, krytyczną dla dalszych losów powstania, i której zwycięstwo zaprzepaścił jego jeszcze bardziej kunktatorsko nastawiony wobec przeciwnika następca, generał Skrzynecki, (Ciężko ranny w obie nogi, Chłopicki musiał wycofać się z walki). Akcja "Warszawianki", nie bez powodu umieszczona przez autora właśnie w dniu, kiedy rozgrywa się decydująca bitwa, obnaża mechanizmy narodowej psychologii niejako od wewnątrz. Postać Generała, bynajmniej nie ukazanego w pełnej glorii jego rzekomo nieposzlakowanego charakteru (Wyspiański sugeruje iż Chłopicki posłał na pewną śmierć swojego adiutanta, narzeczonego Marii, którą jest jako mężczyzna oczarowany) jest jednocześnie pogłębiona przez widoczne u tego męża stanu poczucie odpowiedzialności za losy narodu. I przez ostre widzenie narodowych wad, od warstw najniższych po najwyższe. Na ich czoło wybija się małpie naśladowanie obcych mód, i jakiś brak autentyczności.

Te właśnie cechy Chłopickiego, jego dalekowzroczną przenikliwość, wybija w swojej interpretacji Ignacy Gogolewski. Zapewne dzięki prawdziwości, z jaką brzmią - kiedyś i teraz - trafia widzom do przekonania ta aktorska kreacja. Aby niejako rozszerzyć diapazon wewnątrznarodowej dyskusji, jakiej stajemy się świadkami, reżyser przedstawienia włącza do tekstu "Warszawianki" fragmenty sceny V. z "Nocy Listopadowej". Scena ta dzieje się właśnie w Teatrze Rozmaitości, gdzie odnalazł Generała podporucznik Dobrowolski, rzucając się ku Chłopickiemu z błaganiem aby ten objął wreszcie dowództwo powstania). Trzeba powiedzieć, że ten wielopoziomowy znaczeniowo zabieg, w plenerowym przedstawieniu został pewnie zubożony o jedno ze swoich, przyznajmy: dla wymowy całości niezbyt istotnych znaczeń. Nie widziałam "Warszawianki" w siedzibie Rozmaitości 1986 więc nie mogę przeprowadzić porównania.

W sumie, spektaklu rozwijającego się "muzycznie", w rytmie narastającej patriotycznej pieśni, słuchało się w przepięknych warszawskich Łazienkach z napięciem. Z uwagą. Stanisławowski kontekst - z całą jego żywą do dziś w wyobraźni legendą - stanowił - ze sprawami o jakich traktowało przedstawienie - "dźwięczny" i pełen wymowy kontrast... Na podkreślenie zasługuje wyrównaną gra całego zespołu, w którym - poza Gogolewskim w roli Chłopickiego - wybijali się: Halina Chrobak (Maria), Maria Kalinowska (Anna) i Irena Laskowska (Matka).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji