Artykuły

Nowa twarz kasiarza

- Nie lubię takiego aktorstwa, w którym wszystko trzeba zagrać - każdy gest każde słowo. Teraz niestety jest taka tendencja, myślę że przez telewizję - mówi JAN MACHULSKI.

Renata Moroz: - Porozmawiajmy o klanie Machulskich. Czuje się pan jak capo di tutti capi?

Jan Machulski: - (śmiech) Nigdy tak nie było, bym czuł się jak - "szef wszystkich szefów". Wszyscy byliśmy na równych prawach. Od dziecka byliśmy z Julkiem po imieniu, nigdy nikt z nas nie rządził. Nawet podczas przestawiania mebli dyskutowaliśmy jak to teraz będzie w mieszkaniu, gdzie co postawimy. Ustalaliśmy także wspólnie plan wakacji, gdzie, kiedy jak etc. I nie było capo di tutti capi, który by decydował, czy narzucał rozwiązanie.

- Ale ja miałam na myśli środowisko aktorsko-reżyserskie. Nazwisko Machulscy jest w nim chyba znaczące?

- No jest. Ale jak się nam udał "Vabank", to mówili Julkowi - "Tatuś ci pomógł"! itp. Na całym świecie cieszą się, że Douglasów jest tylu, czy Fondów - począwszy od ojca Henrego przez Jane i Petera po Bridget, a tutaj? Cóż, jakoś tej radości nie było. Z dystansem na nas patrzyli.

- Od kilku aktorów, często pokazujących się w telewizji słyszałam opowieści - jak to zdawali do szkoły aktorskiej, a panie sekretarki przyjmując podanie, pytaty - a z konsultacji u Machulskiego to pani/pan korzystał? Jak odpowiadali, że nie, to miały dziwną minę, która mówiła - "to będziesz miała/miał ciężko".

- Ja nikomu nie udzielam konsultacji! Przewodniczącemu komisji nie wolno robić takich rzeczy - to jest karalne. Zresztą taki zapis widnieje w umowie, którą podpisują wykładowcy Pewnie panie sekretarki miały na myśli ognisko teatralne, które prowadzimy razem z Haliną. Kilku dobrych aktorów z niego wyszło, chociażby Figura, Jungowska czy Adamczyk. Jeśli chce mi pani zasugerować, że jestem wpływowym człowiekiem, to odpowiem na to tak - nigdy nie uważałem się i nie uważam za wpływowego człowieka. Ja mam swój świat, swoje środowisko. Nie chadzałem po bankietach, nie bywałem na salonach. Po prostu nie było mi to potrzebne. Nigdy nie czekałem na telefony z propozycjami. By być niezależnym skończyłem także reżyserię. Jak nie podobał mi się teatr, w którym wówczas grałem, to założyliśmy z Haliną własny teatr. Inny nowy witający widzów przed teatrem, z dyskusjami po spektaklach. Dzieciaki z ogniska też w nim grywały Zorganizowaliśmy także konkurs pt. Szukamy polskiego Szekspira. Niektóre ze sztuk wystawialiśmy potem w Teatrze Ochoty. Zawsze szukałem nowych inicjatyw; szukałem by nie zastygnąć. Teraz prowadzimy z Haliną trzyletnią szkołę aktorską. Pierwsi nasi studenci właśnie opuszczają progi szkoły część z nich już dostało angaż w teatrach. Jak pani widzi, ciągle jestem w ruchu i tworzę. Piszę sztuki, reżyseruję i naprawdę na myśl mi nie przychodzi, żeby myśleć o sobie jako wpływowej osobie. Ja po prostu żyję, gram i działam.

- Tyle w panu energii i krzepy - tylko pozazdrościć. To efekt siłowni, joggingu, a może innej modnej formy dbania o kondycję?

- Ale mi tu pani teraz dołożyła! Jaka siłownia? Przecież bym się zamęczył. Albo jogging? Jeszcze gorsze. Nie mógłbym. Ja wyżywam się w graniu na scenie czy planie filmowym. Cały czas jestem na nogach, więc mam trening. Ale dziedzina pt. sport nie jest mi obca. Onegdaj grałem w piłkę, w łódzkim klubie uprawiałem szermierkę, biegałem na 10 tysięcy metrów, boksowałem. I to z sukcesami. Teraz nie podbudowuję się ćwiczeniami. Jestem jaki jestem i nie muszę mieć dużych mięśni do grania na scenie.

- A co zostało z tego pięknego, romantycznego chłopaka - bohatera filmu Konwickiego Ostatni dzień lata?

- Dusza, proszę pani została. Ja dalej jestem jak mały dzieciak pomimo tych moich 77 lat. Umiem się jeszcze cieszyć jak dziecko, umiem radować jak coś mi się uda, równie mocno, a może nawet bardziej raduję się, gdy moi studenci odniosą sukces, gdy wspólnie z Haliną wymyślimy coś nowego. Dobrze też mi na duszy jak ludzie mówią, że czytali moje książki. Ze cztery już napisałem, ot chociażby "Chłopak z Hollyłódź", "Zawód aktor". Ostatnio napisałem książkę opowiadającą o tym - co Machulski po tylu latach na scenie [50 - dop. red.] zamierza jeszcze robić.

- No właśnie, czym nas teraz pan zaskoczy?

- Napisałem scenariusz filmowy Wie pani tak sobie myślałem czy ludzie jeszcze na mnie pójdą do kina, nie na Kwintę z "Vabanku" ale innego Machulskiego. No i wymyśliłem komisarza Mata - ostatniego szeryfa, który chce zlikwidować bandziorów te mafie które zakorzeniły się po małych miasteczkach. Komisarz jeździ na wózku inwalidzkim, ale jest pełen nadziei, że uda mu się podjąć walkę z tymi wszystkimi bandziorami, którzy robią co chcą, używają sobie jak mogą. Handlują narkotykami, uprawiają hazard itd. Rządzi nimi Kniaź. Czy uda się komisarzowi? O i taki scenariusz sobie napisałem. Potrzeba mi na jego realizację dwa i pół miliona złotych. Milion już mam, szukam sponsorów na brakującą kwotę.

- Juliusz Machulski będzie reżyserował?

- Ależ skąd. Nie ma takiego układu, że ja coś napiszę, zagram, a synek mi to wyreżyseruje. Nawet przy "Vabanku" długo się zastanawialiśmy, czy to ja mam zagrać Kwintę? Domyślaliśmy się, że od razu na nas skoczą i będą komentować - O! Tatuś gra, a synek reżyseruje. W końcu zdecydowaliśmy, że zagram, bo doszliśmy do wniosku, że nawet jak się nie uda, to i tak będą mówić - "nawet tatuś mu nie pomógł". Wie pani, to nasze środowisko do najmilszych nie należy. Reasumując Julek nie będzie reżyserował. Rozmawiałem z Żamojdą, który zapalił się do tego scenariusza.

- Nie drażni pana, że pomimo kilkudziesięciu znakomitych ról filmowych i teatralnych, dopiero Kwinto, czyli rola w "Vabanku" przyniosła panu popularność?

- To tak zawsze jest. Marlon Brando został odkryty dla świata dopiero po "Ojcu chrzestnym". A przecież zagrał dziesiątki doskonałych ról. A Al Pacino? To samo, a pamiętamy go przede wszystkim z "Zapachu Kobiety" i "Ojca chrzestnego", a Dustin Hoffman? Zaistniał w ludzkiej pamięci po "Tootsie". Ze mną było to samo. Co z tego, że zagrałem w "Ostatnim dniu lata", "Sublokatorze", "Rzeczypospolitej babskiej" itd., ale zaskoczyłem dopiero po "Vabanku". Nie wiem, może dlatego ze pojawiła się nowa twarz Machulskiego.

- Co jest takiego w Marlonie Brando, że tak często w wywiadach przywołuje pan jego nazwisko?

- Osobowość. To był obok Jamesa Deana, Paula Newmana, reprezentant pokolenia aktorów, które wprowadziło na ekran taką niedbałość w mówieniu, genialną oszczędność. I to jest to - minimum środków, a maksimum wyraża. Nie lubię takiego aktorstwa, w którym wszystko trzeba zagrać - każdy gest każde słowo. Teraz niestety jest taka tendencja, myślę że przez telewizję. Nawet najwięksi nasi aktorzy grając np. Szekspira, zachowują się tak, jakby brali udział w programie "Big Brother". Nie wiem, czy to ta telewizja ich rozkojarzyła, czy co? Grają na 500 wolt, a nie 120 wolt. A w teatrze naprawdę wystarczy na 120.

- To pan stworzył w Łodzi Aleję Gwiazd. Pozazdrościł pan amerykańskim gwiazdom?

- Uczucie zazdrości jest mi obce. Jak któremuś z kolegów coś się uda, to rzucam mu się na szyję i gratuluję. Wielokrotnie spacerowałem po Hollywood i po tym ich bulwarze gwiazd. Wtedy myślałem - nasza Łódź, też ma bulwar, ma też znakomitą szkolę filmową, tylko taka jakaś smutna jest. Może warto by było ją rozweselić, żeby z powrotem żyła, żeby świeciła w Polsce, żeby się zmobilizowała. No i wymyśliłem aleję. Udało się, szum się zrobił i w samej Łodzi i w całym kraju. W hotelu Grand są też pokoje do wynajęcia. Niecodzienne bo ozdobione fotosami znakomitych polskich aktorów. Można zamieszkać w apartamencie np. Beaty Tysztóewicz albo Olbrychskiego. Co prawda taki pokój jest droższy o 60 złotych, ale za to - jaki w nim nastrój, jaki wystrój! Gdy otwieraliśmy aleję, zjechali się wielcy, ich rodziny przyjaciele. Zaczęło się coś dziać. Gdyby nie ta aleja nie mieliby pretekstu do odwiedzenia Łodzi.

- Setki ról na koncie, kilka książek, deszcz nagród. Czego jeszcze od życia oczekuje Jan Machulski?

- Żebym zaczął się cieszyć i chwalić tym, że jestem Polakiem. Żebym się nie musiał wstydzić szubrawców, którzy próbują nami manipulować i wmawiać nam, że robią to dla narodu, dla państwa. Muszę pani powiedzieć, że te wszystkie afery bardzo mnie zawstydzają. Gdyby nie było Jana Pawia H, czy Jana Nowaka-Jeziorańskiego, to zabrakłoby temu krajowi autorytetów. Niestety ten ostatni już odszedł. Ja mam poczucie, że jestem coś Polsce winny. Staram się więc jak najwięcej pracować z dziećmi i młodzieżą i oprócz sztuki aktorskiej wpajać im zasady moralne etyczne, robić wszystko by wyrośli na porządnych, uczciwych ludzi.

- Dziękuję za rozmowę.

Jan Machulski [na zdjęciu]

- urodził się 3 lipca 1928 w Łodzi

- ukończył (w 1954) Państwową Wyższą Szkołę Aktorską w Łodzi, a w 1971 Państwową Wyższą Szkołę Teatralną w Warszawie.

- zagrał ok. 70 ról teatralnych oraz ok. 50 ról filmowych. Na dużym ekranie zadebiutował w 1954 w obrazie "Pokolenie". Największą popularność przyniosła mu rola kasiarza Henryka Kwinty w dwóch częściach "Vabanku" wyreżyserowanych przez jego syna, Juliusza.

- Dwukrotnie byt dziekanem Wydziału Aktorskiego Łódzkiej Szkoły Filmowej. Wychował ponad stu aktorów.

- Jest pomysłodawcą łódzkiej Alei Stawy na Piotrkowskiej, w której od 1998 r. ma swoją gwiazdę.

- Mieszka w Warszawie.

- Hobby - wyjazdy do ciepłych krajów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji