Artykuły

Jubileuszowa "gałązka"

Jubileusze są czasem wspomnień. Ostatni jubilat Zygmunt Nowakowski sam utrzymuje że jubileusze stanowią doskonałą sposobność do mówienia nie o jubilatach ale o sobie. Nasamprzód z tej beczki.

Z "Gałązką rozmarynu" łączy mnie związek, powiedziałbym, akuszerski. Wraz z Bolesławem Gorczyńskim i Leonem Pomirowskim należałem do zespołu który w r. 1937 zakwalifikował tę sztukę do grania w warszawskim Teatrze Polskim; z tej trójki ja jeden ostałem się na świecie: Gorczyńskiego zabiła wojna, Pomirowskiego zakatowali Niemcy. Mówiąc prawdę, niewiele było w tym przypadku do kwalifikowania. Nie musieliśmy wysilać naszej przenikliwości by rozpoznać że "Gałązka" jest zgęszczoną esencją teatru, nie potrzebowaliśmy uzdolnień wieszczych by jej przepowiedzieć długie życie i wielkie powodzenie (na pierwszy rzut trzy miesiące z ogonem). Gorczyński, uroczy żołądkowiec, jedzący tylko omlety, stary wyga teatralny i ponad miarę zapomniany, także przez siebie samego, autor sceniczny, wywrócił ją podszewką do góry, obmacał szwy, wyłapał uchybienia kroju i nierówności ściegów, ale pierwszy orzekł: "Grać i to zaraz".

Z powodu "Gałązki" rozpocząłem z Nowakowskim korespondencję, w podobnym stylu prowadzoną do dzisiaj - poprosiłem go o przedpremierowy artykuł do "Teatru", który wtedy prowadziłem. Dał się prosić jak kobieta - taki jego styl, nic bez próśb, zaklinań i certowania się na cztery strony. Ale to co przysłał ze swego krakowskiego partykularza było sympatyczne, pełne skromności i rozdygotane tremą, tym ogniem trawiącym i rozkosznym niszczycielskim i twórczym, którym każdego wieczoru płoną kulisy, paldamenty, deski sceny i dusze aktorów. Jeśli dobrze pamiętam, autoreferat o "Gałązce" kończył się słowami: "W imię Ojca...". Z tymi słowami rzucają się w przepaść oświetlonej, tysiącami patrzących oczu brukowanej sceny nawet najczarniejsi bezbożnicy, kolekcjonerzy wszystkich grzechów głównych.

Byłem oczywiście na prapremierze "Gałązki". Jeszcze dziś słyszę ton głosu Guli Buczyńskiej jako poczciwego ; ciotczyska ze Stanisławowa, widzę wspaniałe dekoracje do trzeciego aktu i gdy zamknę powieki, ruszają się pod nimi świetliste strzępy obrazów. Przedstawienie warszawskie, przygotowane przez Aleksandra Węgierkę (także nie ma go już wśród żywych), było majstersztykiem, ustaliło kanon przyjęty przez niemal dziesiątek inscenizacji w całej Polsce. Węgierko wziął sztukę i publiczność natarciem frontalnym, brawurową szarżą; zaraz pierwszym obrazem w Oleandrach. Scena Teatru Polskiego wyglądała jak odsłonięty mechanizm olbrzymiego zegara, wypełniało ją kilkunastu, kilkudziesięciu ludzi trójwymiarowych, barwnych, zabawnych, wprawionych w nieustanny ruch, swobodny a celowy, przelewała się przez jej brzegi, szła na widownię niewstrzymaną powodzią intensywna, gorąca słoneczność.

Na to dziewicze przedstawienie "Gałązki" los wybrał mi szczególnego towarzysza, ściślej mówiąc nie los, ale sekretarz połączonych teatrów Eugeniusz Świerczewski, strzyga z wieży Notre-Dame, skrzyżowanie krogulca z lisem-krótkowidzem, uśmiechające się wąskimi ustami i nerwowo chwytające świat w pajęcze palce, Świerczewski tedy jakimś nieobliczalnym kaprysem przeznaczył mi na towarzysza Jarosława Iwaszkiewicza, w tym czasie już autora sztuk o Chopinie i Puszkinie. Zapamiętałem jego obecność po prawej swojej stronie, ponieważ zachowywał się ostentacyjnie. Przedstawiciel valeryzmu i gide'yzmu na Polskę, cieszył się tym widowiskiem jak uczniak. Śmiał się, klaskał w potężne łapska i donośnym stentorem robił zachwycone uwagi. Pierwszy raz z jego ust usłyszałem że "Gałązka", to nowy "Kościuszko pod Racławicami".

Widziałem sztukę Nowakowskiego jeszcze kilka razy i w kilku miejscach. Zapamiętałem najlepiej z teatru wileńskiego na Pohulance. Był to pewnie rok 1938. Choć świadomość nie puszczała lęków przez próg, coś mnie drążyło, coś pchało do spłoszonych, niedopowiedzianych pożegnań. Pojechałem do Wilna, na kilka miesięcy przed wybuchem wojny byłem w Bystrzycy i w Wiśle. Teatr wileński prowadził wtedy współ-lwowianin, kolega ze studiów uniwersyteckich, co-doktorant, Leopold Kielanowski. W gościnie u niego przesiedziałem całą noc na próbie generalnej "Gałązki" (kto się nie tarzał w tej rozpuście, niewiele wie o narkozie teatru). Widzę jeszcze wysoką, smukłą, jasnowłosą, choć raczej przeciętną aktorkę, która grała Sławę, gęsty ogień lecący w czwartym obrazie przez całą szerokość dużej sceny. Słyszę ciągle palbę karabinową, huk teatralnych armat, wstrząsający ścianami u teatru na zapowiedź że niedługo wstrząśnie się od niego cała Polska.

Poprzez inscenizatora to wileńskie z przedstawienie "Gałązki rozmarynu" wróciło w jej londyńskim, jubileuszowym wcieleniu.

Jeśli do jakiejś sztuki można zastosować teorię i terminologię Jules Romainsa, to właśnie do "Gałązki". Jest to sztuka "unanimistyczna", sztuka o zbiorowym bohaterze i duszy zbiorowej, o grupie ludzkiej, którą porusza ten sam dech, uciska ta sama dola, której świecą te same światła przewodnie. W "Gałązce" Nowakowskiego tą grupą jest jeden pluton I Brygady legionowej, jego dzieje od Oleandrów do postoju nad Nidą na wiosnę 1915.

Już w takim wyborze był akt przekory i odwagi u pisarza, który wyrósł w cieniu Wyspiańskiego i Rostworowskiego, wychował się w Krakowie, bo przecież w tym Krakowie po raz pierwszy na wielką skalę choć w jeszcze kalekim, niedoskonałym kształcie ucieleśnił się polski dramat romantyczny, z tego Krakowa wywodzi się Leon Schiller i polski teatr monumentalny.

Przekorny również i nieortodoksyjny jest stosunek do wybranego tematu. "Gałązka" nie jest sztuką panegiryczną czy brązowniczą. Nie ma w niej nikogo z ludzi znanych, nikogo z tych których wrażliwym ołówkiem uwiecznił Leopold Gottlieb. Nie pada w niej ani razu nazwisko Piłsudskiego, choć jest on w niej wszechobecny, jest ową "una anima" przedstawionej grupy ludzkiej. Szczyt tej powściągliwości i dyskrecji stanowi finał sztuki, w którym salut wyprężonego na baczność plutonu i piosenka śpiewana przez wiejskie bachory o "komendancie w siwym stroju" mówi o jego obecności w przeżyciu osób sztuki i widzów, o jego obecności w historii. Robi to wymowniej i skuteczniej niżby zrobiła trywialna materializacja sceniczna.

Ta sztuka o ludziach szarych, zwykłych, przeciętnych, takich sobie, nie jest też sztuką z pretensjami do psychologii głębinowej. Takie sondy udają się w teatrze rzadko, nie nadaje się do nich zbyt bliska historia i zbyt wielka ilość obiektów. Postaci "Gałązki" są obrysowane grubym konturem, założone jaskrawym kolorem, ale wyposażono je w tajemniczą energię, obdarzono łaską scenicznego życia. Wszystkie - choć obsada liczy z pięćdziesiąt osób! We wszystkich pięćdziesięciu dochodzi do głosu wiara pisarza w człowieka, jego głębokie przeświadczenie że człowiek jest z gruntu dobry, że człowiek ogarnięty płomieniem wielkiej idei może być śmieszny, słaby, ułomny, nie może być naprawdę zły.

Przy takich założeniach t.zw. akcja, t.zw. intryga, wątek treściowy mają drugorzędne znaczenie. "Gałązkę" trudno nazwać dramatem w ścisłym znaczeniu tego słowa. Jest to raczej opowieść dramatyczna; autor określał ją jako panoramę sceniczną. Jest w niej trochę nieco wytartych klisz, trochę pomysłów nieco lekkomyślnych, trochę naiwności i przesądów klasowych. Juhas, amant sztuki, mógłby z powodzeniem nie wyciągać ukrytego w zanadrzu dyplomu doktorskiego, Sława bez obawy mezaliansu mogłaby wyjść za "prostego" (jak świeca) górala. Odpuszczamy autorowi tę niewinną słabość tym łatwiej że w tej postaci złożył literacki hołd swemu góralskiemu pochodzeniu, rasie ludzkiej do której należy.

Wszystkie braki z tego zakresu opłaca teatralność utworu. Bardzo blado pamiętam dwie wcześniejsze sztuki Nowakowskiego: "Tajemniczy pan" (1924) i "Puchar wędrowny" (1926), grany w historycznej pamięci Teatrze im. Bogusławskiego w Warszawie. Egzaminowany z nich z trudem odpowiedziałbym na trójkę z minusem. Ale jestem pewny że "Gałązka" góruje nad tamtymi, starszymi, scenicznością. Skupiło się w niej doświadczenie aktora, reżysera (głośna inscenizacja "Krakowiaków i górali" którzy są protoplastami ostatniego utworu) i - dyrektora teatru. Dyrektor sceny krakowskiej, przez kilka lat z rzędu, miał nietuzinkowe ambicje, ale miał zwyczajne dyrektorskie zgryzoty: a czy się spodoba rajcom miejskim i kapryśnej publiczności, czy rajcy nie będą psioczyli a zwyczajni widzowie czy przyjdą, czy kasa nie zaświeci pustkami. "Gałązkę rozmarynu" napisał pisarz już rozwiedziony z teatrem, ale jego doświadczenia noszący głęboko w kościach jak angielski reumatyzm, napisał ją wzięty felietonista zbierający co tydzień "szmerki" z widowni rozciągniętej przez cały Kraków i całą Polskę. Ta sztuka miała zamknąć gęby mądrzącym się rajcom, zagarnąć najszersze kręgi publiczności i zapełnić kasy.

Jak z reguły każda sztuka autora-aktora, także i "Gałązka" ma nadciśnienie krwi. Parcie teatralności jest w niej chwilami aż nadmierne, napiętrzenie efektów już zbyt rozrzutne, zabieganie o widza zbyt gorliwe. Prowadzi to do nadużycia efektów melodramatycznych w akcie IV: powtarza się tu w podobnych okolicznościach jedna śmierć po drugiej, syn spotyka się z ojcem walczącym po wrogiej stronie, schodzą się Polacy noszący trzy rodzaje mundurów, i t.d. Jest to trochę za wiele na wstydliwość uczuć, która powoli, w ograniczonej mierze, staje się cnotą, nie tylko angielską ale i polską. Za to ostre poczucie efektu teatralnego sprawia że każdy akt ma swoje zamknięcie, akord końcowy taki jak kolęda śpiewana nad trupem zmarłego kolegi i wracająca niby echo z innych okopów w tym najbardziej melodramatycznym akcie, jak "Etiuda rewolucyjna" kończąca akt III czy wspomniane już zamknięcie sztuki. Pisał to człowiek teatru, ktoś kto sam stał na scenie, ktoś kto na sobie doświadczył że akt jest całością zamkniętą, która musi mieć pointę lub przynajmniej kropkę jak skończone zdanie.

Największą siłą "Gałązki" jest osobliwa mieszanina uśmiechu i wzruszenia, żartu i patosu, kpiny i żarliwości, stanowiąca istotę pisarstwa Nowakowskiego i tajemnicę jego powodzenia. Ten podwójny prąd leci przez sztukę wartkim, skrzydlatym, szumiącym lotem, który ma tylko młodość i wspomnienie młodości, coś co nas poruszyło do samego dna i pozostało tam na dnie jak niegasnące zachwycenie.

"Gałązkę rozmarynu" zagrano w Londynie na tegoroczny dzień aktora, który był jednocześnie jubileuszem 45-lecia pracy teatralnej i 40-lecia pracy pisarskiej Nowakowskiego. To przedstawienie, jak poprzednie tego rodzaju, przypominało seans spirytustyczny, wywoływanie ducha teatru emigracyjnego którego nie ma, przynajmniej w dziedzinie dramatu. Nie wypada jubileuszowej recenzji zaprawiać goryczą wspominków ale tak jest, na przekór temu że sam Nowakowski na uroczystości patetycznie dziękował wykonawcom za uratowanie teatru. O poecie ktoś powiedział że poetą się nie jest ale się bywa. O teatrze na odwrót można powiedzieć że teatr nie bywa lecz albo jest albo go nie ma, bo teatr, to ciągłość wysiłku, uprawy, atmosfery, tradycji.

"Cudów nie ma - mówi w "Gałązce" kapelan-złote serce. - To jest są, ale"... Ale trzeba chcieć, trzeba dobrej woli, ofiarności, samozaparcia. Jubileuszowe przedstawienie "Gałązki" należy do kategorii takich naturalnych cudów kosztownych ale leżących w granicach ludzkiej możliwości. To co zobaczyliśmy w "Scali" nie było rzecz oczywista doskonałe, ale było dokonaniem niezwyczajnym.

"Gałązka" stanowi partyturę sceniczną bardzo ponętną i jednocześnie wyjątkowo trudną. Reżyser ma tu pole do działania, bo sztuka jest napisana na wyrost (sam autor stwierdza że trzeba ją skrócić o jedną trzecią). Ale musi wprawić w ruch ogromną machinę złożoną z wielu trybów, wymagającą wielkiego napędu, precyzyjnej obsługi. Jest to sztuka "ensemble"owa. Stoi ona nie solistą ale zespołem. Nie ma w niej pierwszych i drugich ról, wszystkie są pierwsze lub drugie, ale jedna w drugą są do zagrania. Wymaga zbiorowej odpowiedzialności.

Zrozumieli to wykonawcy i dali ze siebie duży wysiłek. Wysiłek tym bardziej godny podziwu że próbowali wieczorami, często po pracy fizycznej, że na przepaściście olbrzymiej scenie "Scali" mieli tylko jedną próbę tuż przed widowiskiem. Skrępowani w dwu pierwszych obrazach, w trzecim odzyskali pełną swobodę, mimo że ten obraz w dużej części wypełnia raczej epicki niż dramatyczny epizod czytania pamiętnika dającego charakterystykę bezpośrednią postaci sztuki. I dwa ostatnie zagrali "con brio".

W obsadzie blisko 40-osobowej oglądaliśmy obok siebie dwa pokolenia: Kiersnowskiego ojca i syna, dwu Butscherów. Było w niej kilkoro wychowanków studium teatralnego i sporo amatorów - przedstawienie firmowane przez organizację zawodową miało charakter symboliczny jako przejście od teatru zawodowego do teatru amatorskiego. Niektórzy z wykonawców grali po dwie role.

Trudno jest przepisać olbrzymi afisz. Poza pochwałą obejmującą wszystkich trzeba wspomnieć p. Mireckiego (zamaszysty, cięty, pulsujący temperamentem "kantek" krakowski Brzytwa) i p. Krajewskiego (dorodny, szlachetny, młodzieńczy Juhas) , który na to przedstawienie przyjechał z Monachium, reprezentował tamtejszą grupę aktorów, codziennym trudem służącą Krajowi (w nawiasie warto zanotować że w grupie monachijskiej p. Modrzeński objawił się jako talent radiowy najwyższej klasy). Kapitalną postać austriackiego feldmarszałka stworzył stary i wiecznie młody Lawiński. Małe role charakterystyczne starannie zagrali pp. Rewkowski i Kostrzewski. Z wielką ofiarnością i siłą przekonania postać pechowca "Iskry" odtworzył młody poeta i dramatopisarz p. Chudzyński. "Gałązka" jest sztuką par excellence męską, role kobiece są mniej ważne lub bledsze, jak stanowczo przesłodzona Sława. Wśród nich ciotka p. Oleńskiej wyróżniała się ciepłem i żywiołową siłą komiczną.

Lwią część zasługi ponosi reżyser sztuki p. Kielanowski. Umiejętnie skrócił tekst usuwając z niego epizody i osoby luźno związane ze sceniczną opowieścią o bezimiennym plutonie. Zróżnicował pojedyncze postaci, tchnął w całość ducha, umiejętnie rozłożył tonacje nastrojowe. Rzecz jasna że ta inscenizacja nie mogła się równać z węgierkowską czy z jego własną, wileńską: od razu pierwszy i akt musiał być ograniczony w składzie osobowym i w napięciu ruchu. Ale przedstawienie w Londynie miało przyjemną świeżość, młodzieńczy rytm, humor i sentyment.

W ujęciu reżysera sztuka i jej akcja była dalekim, pogodnym wspomnieniem, czymś od czego odgrodziły nas sprawy inne często straszliwe, jeszcze nie podjęte przez sztukę i nie uniesione przez nią ponad nurt czasu. Ten dystans zaznaczył też świetny dekorator p. Orłowicz stałą ramą dekoracyjną przedstawiającą jakby strzęp karty z kalendarza. Rama spełniała też zadanie ściśle użytkowe: zmniejszała przestrzeń olbrzymiej sceny i pozostawiała do plastycznego zagospodarowania tylko ograniczony jej wycinek. Ten wziernik w odległy czas i odległe dzieje dekorator umiał zapełnić dekoracjami o zmiennej gamie kolorów, o zmiennej skali nastrojowej, o dobitnej sugestii realistycznej. Najszczęśliwsze wydają mi się dekoracje do obrazu III z upiornie postrzępionym szkieletem wiatraka i czarująco pogodny pejzaż w obrazie końcowym.

Laik na ogół nie myśli o tym jak i skąd bierze się to na co patrzy. W każdych warunkach przyjmuje wszystko za rzecz naturalną tak jak ludzie tępi biorą za rzecz naturalną cud istnienia świata. Ktoś kto chociaż raz zabłądził w labirynt kulis, garderób, magazynów i pracowni wie ile w tym wszystkim jest myśli, zabiegów, anonimowego trudu. W "Gałązce" trzeba było ubrać wszystkich od stóp do głów: od bucików z wysokimi cholewkami które nosi Sława, do maciejówek. Otóż maciejówki! Patrząc na nie i porównywając je z intensywnym zapisem młodej pamięci, nie mogłem się opędzić wrażeniu, że są inne, zbyt sute, fałdziste, zawadiackie. To jest miarą jak trudno na obcej ziemi odtworzyć szczegół, zdawałoby się tak drobny, tak pospolity, tak jeszcze niedawny. To jest także odwróconą miarą nabożnego, gorliwego wysiłku włożonego w cielesny, materialny kształt sztuki.

Na uroczysty dzień swego twórcy "Gałązka rozmarynu" rozkwitła pięknie i wzruszająco. Wolno przypuszczać że jest to dobry znak i trwały sprawdzian. Wawrzyny nawet rosnące na Kapitolu często więdną, ta gałązka skromnego rozmarynu, na która padło światło bezimiennej żołnierskiej piosenki, zostanie - kwitnąca i świeża.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji