Artykuły

Kraków nie wierzy w młodych ludzi?

Krakowscy urzędnicy myślą: damy młodym palec, to wezmą całą rękę, damy im miejsce, to przyjdą, żeby to miejsce utrzymać. A potem przyjdą, żeby budować im repertuar - mówi dyrektor Teatru Nowego

Iga Dzieciuchowicz: Od trzech lat jest Pan dyrektorem pierwszego w Krakowie prywatnego Teatru Nowego. Kraków to miasto przyjazne dla młodych artystów?

Piotr Sieklucki: Kraków jako bardzo stare miasto jest jednak chyba bardziej przychylny artystom starym niż młodym. Teatr Nowy jest tego świetnym przykładem. Przy remoncie i urządzaniu miejsca nie prosiliśmy miasta o jakiekolwiek pieniądze, wsparcie, dopiero przy budowaniu repertuaru zwróciliśmy się o pomoc. Było to szalenie trudne i wymagało chyba ze stu spotkań z urzędnikami. Tak więc stereotyp, że Kraków to miasto pod każdym względem stare, to prawda - nie tylko w sensie architektonicznym czy duchowym, ale też w sposobie traktowania młodych, nowych działań artystycznych (...) w Krakowie łatwo nie jest. Gdyby nie wsparcie z zewnątrz, czyli spoza kasy budżetu miasta, to teatr utrzymywałby się tyle, ile nam dawali na samym początku - pół roku. Bez wsparcia instytucji, fundacji, bez Ministerstwa Kultury, bez firm prywatnych, prywatnego sponsoringu i mecenasów nie dalibyśmy rady.

Dlaczego miasto nie pomaga młodym artystom?

- My prosimy, szukamy większego miejsca, potrzebna nam większa, druga scena, bo mamy teraz więcej możliwości, ale miasto nie chce tego zrozumieć. Pełnomocnik prezydenta Krakowa do spraw kultury Filip Berkowicz w jakimś wywiadzie powiedział, że najłatwiej jest przychodzić i prosić o pieniądze. Tylko dlaczego urzędnicy Krakowa nie są w stanie zaufać i zawierzyć młodym ludziom, uwierzyć w to, że jednak sobie poradzą. Wydaje mi się, że krakowscy urzędnicy myślą: damy im palec, to wezmą całą rękę, damy im miejsce, to przyjdą, żeby to miejsce utrzymać, a potem przyjdą, żeby budować im repertuar. Myślą, że trzeba będzie nieustannie łożyć pieniądze, nie wierzą w potencjał młodych ludzi. Czy trudno zawierzyć młodym artystom, że jeśli z początku im się pomoże, to oni i tak dadzą sobie radę! Miasto nie chce dzielić się też swym potencjałem administracyjnym, co nic nie kosztuje! Przy jubileuszu Edwarda Lindego-Lubaszenki, który realizowaliśmy w tym roku, próbowałem skontaktować się z dyrektorką Krakowskiego Biura Festiwalowego. Zaznaczyłem w rozmowie, że spotkanie nie będzie dotyczyło pieniędzy, bo te już znalazłem. Chodziło mi o minimalną współpracę, o np. udostępnienie nam na parę dni powierzchni reklamowych, które miasto ma, a których udostępnienie nie byłoby związane z kosztem (...) Usłyszałem w słuchawce, że pani dyrektor nie jest zainteresowana współpracą! Dlaczego?! Byłem potraktowany jak petent, a nie jak partner! Poradziliśmy sobie sami, był u nas Adam Michnik, była Joanna Senyszyn, wojewoda, marszałek, prezydent, kilku posłów i senatorów i znakomitych artystów. Kuriozalne jest to, że od trzech lat istnienia Teatru Nowego nie odwiedził nas ani dyrektor wydziału kultury, ani pełnomocnik prezydenta. Nieustannie jesteśmy skazani na to, że startujemy z pozycji żebraka (...) Miasto myśli, że nowe jest po prostu niepotrzebne. Naprawdę nie powstają młode inicjatywy, nie mówię o teatrach, ale o szalonych grupach artystycznych, o galeriach, nie powstają środowiska, które debatują na temat kondycji współczesnej sztuki. Coś miasto daje, ale nieustannie są to wyproszone środki. Miesiąc temu dostaliśmy zaproszenie na festiwal do Moskwy. Strona rosyjska, niestety, nie płaciła za bilety. Jako że Kraków i Moskwa to miasta partnerskie, zwróciliśmy się do naszego miasta o wsparcie w wysokości, uwaga, pięciu biletów PKP , by dostać się na festiwal, który otwierał nam nowe możliwości współpracy. Miasto odmówiło. W konsekwencji każdy artysta zapłacił za siebie! A my godnie reprezentowaliśmy krakowski Teatr! Choć z przygodami

Miejsce na Teatr Nowy podarowała Wam osoba prywatna. Podobno ekipa remontowa postawiła salę teatralną w cztery tygodnie...

- Gdyby nie przypadek i moja przyjaźń z Januszem Marchwińskim, to ten teatr by nie istniał. Nie byłoby naszej grupy, która zadebiutowała parę lat temu w Alchemii spektaklem "Griga", gdzie kryliśmy się w jakiejś maleńkiej przestrzeni trzy na trzy metry. Ta grupa by się szybciutko rozpadła, z prostej przyczyny - nie mielibyśmy miejsca. Wtedy mieliśmy jeszcze status studenta, więc tym bardziej nikt z nami nie rozmawiał. Podejrzewam, że bardzo szybko byśmy się poddali. Na szczęście pojawił się Janusz, który nam oddał to miejsce i powiedział: róbcie co chcecie. Miasto mogłoby postąpić w podobny sposób: miejsce, 10 tysięcy na remont i sobie radźcie. I młodzi ludzie poradziliby sobie! Odrobinę wiary!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji