Artykuły

Lekarz Bezdomny

W polskim teatrze emigracyjnym w Londynie, kierowanym przez Leopolda Kielanowskiego nieraz grywa się sztuki pisarzy z kraju, do których zaliczyć trzeba także tych, co niedawno z kraju wyjechali na stały lub chwilowy pobyt zagranicą. Na niewielkiej scenie "Ogniska Polskiego" odbyła się światowa pra-premiera "Szczęśliwego wydarzenia" Mrożka, grano tu też inne jego sztuki. Parę lat temu wystawiono "Garść piasku" Jerzego Przeździeckiego, "Derby w parku" Abramowa, "Apetyt na czereśnie" Agnieszki Osieckiej, "Milczenie" Brandstetera, zdjęte w Polsce z afisza. Jednym z największych sukcesów teatru "ZASPu" było wznowienie "Rodziny" Słonimskiego w r. 1968.

Parę dni temu Leopold Kielanowski znowu wystawił w londyńskim teatrze ZASPU sztukę Słonimskiego, ale było to przedstawienie specjalne. Niezwykły, odświętny w pewnym sensie charakter nadała mu obecność na premierze autora, który właśnie przyjechał z Warszawy do Londynu. "Dlaczego niezwykły?"- dziwiła się Amerykanka, która przypadkiem znalazła się tego wieczoru w "Ognisku" w towarzystwie polskich znajomych, którzy starali się jej wytłumaczyć niezrozumiałą dla niej "dziwność" polskiej rzeczywistości. Bo znany jest- i był jej znany- szablon: po jednej stronie kraj, rządzony przez komunistów, po drugiej- oddzielona kurtyną- sprzeciwiająca się tym rządom emigracja. I nagle pisarz, wciąż w Polsce czynny, którego książki rozchwytywane są ledwo wyjdą spod prasy, który ogłasza w krakowskim "Tygodniku Powszechnym" felietony czytane i komentowane z tym samym zainteresowaniem co kiedyś jego sławne "Kroniki tygodniowe" w przedwojennych "Wiadomościach Literackich"- jest świadkiem wystawienia swej sztuki w teatrze emigracyjnym, sztuki, która dziś w kraju nie może być wystawiona. Był nie tylko jej świadkiem. Był jednocześnie jej gościem honorowym i honorowanym.

Żeby zrozumieć tę niecodzienną sytuację, której owa Amerykanka nie bardzo mogła zrozumieć, trzeba znać zarówno literacką rangę Słonimskiego, jak i jego pozycję, zdobytą przez kilka dziesiątków lat odważnego pisania, wypowiadania nieortodoksyjnych a nieraz niepopularnych i wyprzedzających swój czas opinii; pisania pod włos, zawsze tylko w zgodzie ze swym pojęciem o wolności myśli i słowa.

Sztuka Słonimskiego, którą wystawiono w jego obecności parę dni temu na polskiej scenie w Londynie- to "Lekarz Bezdomny", napisana w r.1931 i wystawiona w Polsce dwukrotnie w latach trzydziestych. Największym tryumfem tej sztuki jest jej trwała dzisiejsza aktualność. Sensem tej sztuki nie jest jej nikła akcja; jest to podobnie jak u Shaw'a teatr idei, wypowiadanych błyskotliwie, skrzących się dowcipem a nieraz przejmujących grozą, gdy brzmią jak spełnione straszne przepowiednie. Główną treścią sztuki- jest pokazanie- pamiętajmy kiedy: ponad 40 lat temu!- dwóch ideologii, pozornie sobie wrogich, sprzecznych, przeciwstawnych- faszyzmu w najgorszym rasistowskim wydaniu i marksizmu. "Lekarz bezdomny" Słonimskiego pokazuje że obie te ideologie niczym się nie różnią. Że mówią jednym, identycznym głosem nienawiści i nietolerancji. Potrzeba było straszliwej wojny i niemniej straszliwych doświadczeń lat powojennych, aby świat przejrzał i zrozumiał, że totalitarna ideologia niczym się od siebie nie różni bez względu na kolor- czarny i czerwony.

Sztuka Słonimskiego była za wcześnie napisana. Nawet tak świetny krytyk jak Boy nie poznał się na niej od razu i dopiero gdy ją w Polsce wznowiono w półtora roku po premierze, w późniejszych latach trzydziestych, gdy zaczęto już widzieć grozę hitleryzmu, ten sam Boy omówił ją entuzjastycznie, chwaląc autora za zrobione w sztuce zmiany. Mylił się. Słonimski nie wprowadził do sztuki żadnych zmian. Zmieniło się tylko życie i konflikt ze sceny stał się odbiciem coraz wyraźniejszych konfliktów ówczesnego czasu. Które niestety nie przestały być dziś aktualne, nie skończyły się z wojną.

Ta zdumiewająca- i niestety- smutna aktualność sztuki Słonimskiego najbardziej przejęła premierową publiczność, która wypełniła salę Ogniska tak, że trzeba było dostawiać krzesła. Ale refleksje były późniejsze, w antraktach. Podczas przedstawienia widownia bawiła się wspaniale, błyskotliwymi maksymami, aforyzmami, fajerwerkami myśli i dowcipu, którego Słonimski jest tak niedoścignionym mistrzem. Najlepsze kreacje stworzyli- w dużej mierze dlatego, że najbardziej charakterystyczne jako archetypy- Dawid, żydowski lichwiarz- idealista, doskonale grany przez Romana Ratschkę; warszawski cwaniak Florek w wykonaniu młodego aktora z kraju Jarosza i stylowa, odwieczna gosposia, prawdziwa kreacja Teodozji Lisiewicz.

Oklaski witały przed przedstawieniem autora, wprowadzonego przez reżysera Leopolda Kielanowskiego- a po przedstawieniu, wzywanego przez salę by pokazał się na scenie wśród aktorskiego zespołu. Gdy publiczność już się rozeszła, aktorzy i przyjaciele podejmowali Słonimskiego na scenie, jeszcze nie uprzątniętej z dekoracji. Były kwiaty, przemówienia i wino, by wznieść nim toast na cześć autora. A każdy z nas sobie samemu życzył by znowu zobaczyć Słonimskiego na londyńskiej scenie. Może na przyszły raz przyjedzie ze sztuką o emigracji? Nie obrazimy się na żadną złośliwość. Dowcip Słonimskiego go zawsze rozgrzeszy.

[data ukazania się artykułu nie jest ustalona]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji