Artykuły

Powtórki z historii i jubileusz

Jednym z ostatnich jubileuszy roku 1974 związanych z okre­sem PKWN była wielka uro­czystość w Teatrze im. Osterwy, uświetniająca nie tylko trzydzie­stolecie powstania powojennego stałego teatru dramatycznego w Lublinie, ale w ogóle - odrodze­nia teatru w wyzwolonej Polsce. Trzy dni na przełomie listopada i grudnia, czyli w pełni sezonu, pozwoliły uzyskać należytą solenność obchodu. Podobnie trafnego wyboru terminu dokonał w r. 1964 ówczesny dyrektor Teatru im. Osterwy, Jerzy Torończyk, wystawiając na 20-lecie "Wesele" - 28 listopada, w przededniu rocznicy premiery "Wesela" Teatru Wojska Polskiego na lubelskiej scenie. Powstała w ten sposób, jak się potocznie mówi - zgrabna klamra. Atoli nie należy za­pominać, że niezależnie od monumentalnej daty listopadowej, teatr lubelski ma prawo szczycić się faktem historycznym swego odrodzenia w dniu o trzy i pół miesiąca wcześniejszym, tj. - 12 sierpnia 44 r., kiedy z Resortu Kultury i Sztuki Polskiego Ko­mitetu Wyzwolenia Narodowego wpłynęło na ręce Józefa Klejera pismo polecające mu prowadzenie Teatru Miejskiego w Lublinie.

Tegoż wieczora odbyła się pre­miera "Moralności pani Dulskiej" (historia zna nie mniej skromne początki różnych wielkich proce­sów rozwojowych!). Publiczność płakała na komedii, bohaterem było polskie słowo. Po spektaklu, reżyserce Irenie Ładosiównie wręczono od Wincentego Rzy­mowskiego róże z biało-czerwoną wstęgą, ze złotym napisem: "Wskrzesicielce Polskiego Tea­tru".

Ażeby doszło do owej wczesnej historycznej daty sierpniowej 44 roku, chlubnie świadczącej o ży­wotności teatru polskiego, o za­pale jego aktorów, trzeba było rozpocząć próby jeszcze w schro­nie przy wyciu syren gestapow­skich, a następnie, nazajutrz po wyzwoleniu, przedostać się do gmachu teatru, uporządkować go, zabezpieczyć resztki mienia tea­tralnego, których uzurpator, Deutsches Theater nie zdążył wywieźć. Wtedy dopiero Teatr Zespołu Aktorskiego pod dyrek­cją Józefa Klejera i kierownic­twem artystycznym Ireny Ładosiówny mógł rozwinąć normalną działalność. Ze wszech stron na­pływali do Lublina aktorzy. W ciągu dwóch miesięcy artyści-pionierzy wystawili pięć sztuk, wśród nich "Przepióreczkę" Żeromskiego i Rydlowych "Jeńców".

A w październiku nastąpił dru­gi doniosły moment dziejów odrodzonego polskiego teatru: po­łączenie się zespołu Klejera i Ładosiówny z zespołem Teatru I Armii Wojska Polskiego pod dyrekcją Władysława Krasnowieckiego i wówczas viribus unitis sięgnięto po pozycję z wiel­kiego repertuaru - po "Wesele".

Te, zdawałoby się, znane "wszystkim" fakty należało, są­dzę, przypomnieć dlatego, że "ju­bileuszowy" pomysł nie żyjącego już Jerzego Torończyka wprowa­dził do dat historycznych pewien zamęt, rozpowszechniany dziś ko­munikatami prasy codziennej. Do powyższych przypomnień pozwolę sobie nadto dołączyć mniej znany poza Lublinem fakt, iż po wy­jeździe do Krakowa zespołu Krasnowieckiego (we wzbogaconym składzie artystycznym), dyrekcję teatru już ściśle lubelskiego objął - z polecenia PKWN i na zasadzie umowy z Zarządem Miejskim - Antoni Różycki. Czwartym zaś momentem prze­łomowym niezmiernej wagi w powojennych dziejach omawianej tu sceny stało się jej upaństwowienie jesienią r. 1949, za kaden­cji nieodżałowanego dyr. Maksy­miliana Chmielarczyka, z równo­czesnym nadaniem Teatrowi imienia Juliusza Osterwy.

Tyle gwoli uściślenia danych historycznych. Analiza osiągnięć poszczególnych dyrekcji (na razie dziewięciu) nie wchodzi w zakres niniejszej skrótowej relacji. Su­ma łącznych wysiłków jest po­kaźna: wiele świetnych premier, współpraca z wybitnymi reżyse­rami i scenografami, niejedno słynne nazwisko w zespole aktor­skim, zaszczytne nagrody, częste udziały w festiwalach, mnogie tournees zagraniczne - zaiste imponujące konkrety przytoczył program jubileuszowy.

Dyr. Kazimierz Braun włączył do repertuaru bieżącego sezonu dwie pozycje specjalnie przezna­czone na obchody jubileuszowe. Pierwszą z nich są "Krakowiacy i górale czyli Zabobon" Jana Ne­pomucena Kamińskiego, jak okre­śla mój egzemplarz chicagowski z r. 1897 - "zabawka drama­tyczna w III Aktach ze śpiew­kami".

Z racji piękna rodzimego fol­kloru, jaki eksponuje taka śpiewogra, można by ją uważać po­niekąd za pozycję reprezentacyj­ną, przydatną w różnorakich oka­zjach uroczystych. Sugerowałam nawet gdzie indziej myśl, by po­wierzyć wykonywanie "Krakowia­ków i górali" przodującemu zespo­łowi pieśni i tańca na użytek eksportu artystycznego. Tylko że wchodziłby w rachubę raczej pierwowzór Bogusławskiego, zna­cznie dowcipniejszy od przeróbki Kamińskiego, nazbyt naiwnej.

Tutaj dochodzimy do natural­nego pytania: czemuż to Teatr im. Osterwy wolał tekst słabszy? No cóż, przypuszczalnie dla tej prostej przyczyny, że Operetka w Lublinie dziesięć lat temu, na XX-lecie Polski Ludowej, wysta­wiła wersję oryginalną w atrak­cyjnej inscenizacji Bronisława Dąbrowskiego, ze scenografią Adama Kiliana. Z drugiej strony mogła zadziałać słabość do rza­dziej granych ramotek, na któ­rych kanwie twórczy reżyser po­trafi rozwinąć inwencję inscenizatorską. Zresztą Jerzy Rakowiec­ki istotnie zrobił z mizernego "Zabobonu" całkiem ładny, koloro­wy, pełen temperamentu i zabawny spektakl, stylizowaną na wi­dowisko jarmarczne farso-groteskę. Mimo tego inscenizacja "Zabobonu" na lubelskiej scenie dra­matycznej, groziłaby klapą, gdy­by nie kapitalny pomysł reżyserski wzmocnienia potencji scenicz­nego chóru nagraniami Chóru Akademickiego UMCS, podczas gdy soliści mankamenty wokalne wynagradzali werwą opartą na doświadczeniach solidnego war­sztatu aktorskiego. A niektórzy zaskoczyli niezgorszym brzmieniem głosu.

Eugeniusz Papliński umiejętnie wykorzystał wrodzoną żywioło­wość taneczną Polaków. Zwłasz­cza w grupie krakowskiej, bo "góralom" wykonanie malowni­czych, acz ad hoc ułatwionych układów choreograficznych na­stręczało jednak, miejscami, tru­dności. Na najwyższym poziomie znalazł się, ba - nad poziomy wzlatywał Stanisław Jaskułka (Bryndas). Zachwycał też intona­cją, mimiką, gestem, całą posta­wą. Podobno - autentyczny gó­ral z pochodzenia. Spośród "krakowiaków" i "krakowianek" wy­różniali się humorem: Piotr Suchora (przyjaciel Stacha, Jonek), Włodzimierz Wiszniewski (Miechodmuch), dwie Barbary - Koziarska (przyjaciółka "porywanej" narzeczonej, Zosia) i Wronowska (żądna amorów Dorota).

Niemałym atutem spektaklu była scenografia Krystyny Horeckiej, modernizującej dekoracje popularnym dziś nawrotem do "pikturalności". Swojską muzykę Kurpińskiego zaprezentowano w pracowitej aranżacji Mariana Chyżyńskiego,

O wyborze drugiej pozycji ju­bileuszowej - Fredrowskiego "Dożywocia", zadecydowała bliskość trzydziestolecia pierwszej realiza­cji tej komedii przez zespół Teatru Wojska Polskiego na lu­belskiej scenie, (6 stycznia 1945 r.). Myślę poza tym, że Kazimie­rza Brauna jako reżysera znęciła aktualność strukturalna sztuki, bazującej z niemal nowoczesną obsesyjnością na jednej zasadni­czej sytuacji, zasygnalizowanej w tytule.

Braun wykorzystał w pełni szansę wizualnego rozpracowania konsekwencji rzeczonej parado­ksalnej sytuacji, w której, jak wiadomo, wierzyciel-lichwiarz, przeliczywszy się w rachubie, musi dbać o zdrowie swej ofiary. Fredro zamarkował to i owo w didaskaliach tak przemyślnie, że chcąc dla mody postępować wbrew autorowi wypadłoby sta­wiać sprawy na głowie. Kazi­mierz Braun ustrzegł się takiej niedorzeczności - stworzył wizję sceniczną w nienagannej harmo­nii z arcydzielnym tekstem. Po­zwolił sobie tylko na wyelimino­wanie postaci Rafała i Michała Lagenów (oddając potrzebnych aktorów do dyspozycji reżysera "Zabobonu") tudzież zastąpił pija­nych muzykantów - bardzo a propos - manekinami. Wynoszenie "martwych ciał" dało dodat­kowy efekt humorystyczny. Udatnym żarcikiem okoliczno­ściowym była charakteryzacja manekina-pasażera odlatującego balonu na podobieństwo dyr. Brauna, który wybrał Wrocław.

Podobał się bardzo m.in. "dia­log" na kontrabasie, przekazywa­nym sobie wzajem przez Łatkę i Filipa (tu należy się pochwała za nieskazitelną synchronizację gestu z nadawanym zza kulis nagraniem muzycznym).

Inscenizator zatroszczył się tym razem po reżysersku o wierny i wyrazisty rysunek postaci. W pełnym blasku ukazał się talent Pawła Nowisza. Mam wrażenie, że stworzona przez niego postać Łatki nie ustępuje najlepszym dotychczas kreacjom sławnych protagonistów. Z inteligencją i wyrobieniem warsztatowym łą­czyła się tu młodzieńcza spraw­ność fizyczna, sprzyjająca nie­zrównanej ruchliwości (rezultat systematycznych ćwiczeń).

Wyjątkowo odpowiednim part­nerem Nowisza był Zbigniew Górski jako Filip. Ich sceny ro­zegrano z lekkim przechyleniem ku commedii dell`arte. Trafną od­mienność wniosła też do przedstawienia scena Łatki z Twardo­szem (nieprzeparty komizm doskonale nieruchomej "maski" An­drzeja Chmielarczyka). Szczyty humoru osiągnęły: scena zalotów do Rózi (Barbara Sokołowska) i kontakty Łatki z Birbanckim (Piotr Wysocki - Leon - taki trochę wytworniejszy od Chlestakowa szaławiła).

Dobry spektakl okrasiły jeszcze pomysły scenograficzne Teresy Targońskiej: dachy, wieże, cebulaste kopuły, wystające ponad interieurem oraz pejzaż urbani­styczny na całej rozległości spe­cjalnej kurtyny do prologu autor­stwa Kazimierza Brauna, który to prolog z wyczynami noctambule'ów przy dźwiękach kataryn­ki, wymagałby jednak jakiejś reakcji po drugiej stronie kurty­ny: np. mogłyby ukazywać się twarze w przeciętych otworach okiennych.

Trzeci dzień jubileuszu Teatru im. Osterwy w Lublinie wypeł­niły: posiedzenie SPATiF (pod przewodnictwem prezesa Gusta­wa Holoubka) i liczne wspomin­kowe spotkania byłych aktorów tej sceny - z widzami.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji