Artykuły

Ciesząc się z jubileuszu

W N-RZE 1 br. zamieściła "Kame­na", z okazji zainaugurowania przez Lubelszczyznę warszaw­skiej "Panoramy województw", artykuł pt. "Sentymentalnie i... trzeźwo". Był to kolejny mój przegląd osiągnięć powojennego lubelskiego teatru drama­tycznego, odpowiednio zaktualizowany i zakończony życzeniem, by teatr ten miał w najbliższym czasie takie tłumy przyjaciół, jakimi mógł się poszczycić w pierwszych latach po wyzwoleniu.

Zrelacjonowałam następnie szczegó­łowo uczestniczenie Teatru im. J. Oster­wy dwoma specjalnymi premierami w kulminacyjnych lipcowych obchodach XXX-lecia Polski Ludowej. A oto na przełomie listopada i grudnia powstaje nowy fakt historyczny wymagający od­notowania: jubileusz 30-lecia samego teatru, który był przecież w sierpniu 44 roku pierwszym teatrem odro­dzonej Polski i pierwszym stałym teatrem Lublina.

Piszę te słowa przed jubileuszem, ukażą się w druku już po nim, taki jest cykl produkcyjny dwutygodnika. Za późno byłoby teraz zapowiadać przebieg uroczystości, za późno je specjalnie opisywać w następnym numerze. Odezwą się w nim jednak może słabnącym echem przy omówieniu oficjal­nej premiery "Dożywocia", włączonej do programu jubileuszowego. Zresztą może "rozbije się bania" ze wspomnieniami, bo zostały też zaprogramowane kilkakrotne spotkania koleżeńskie aktorów, a wielu z nich i to wybitnych przyczyniło się do wzbogacenia dorobku artystycznego lubel­skiej sceny dramatycznej.

Teraz, składając jeszcze raz Teatrowi im. J. Osterwy jak najserdeczniejsze życzenia nieustającej prosperity, co chyba zawsze jest na czasie, proponuję rzut oka na spektakl "Krakowiaków i Górali czyli Zabobonu" Jana Nepomu­cena Kamińskiego. Przedstawienie to, również przewidziane w programie ju­bileuszu, lecz cieszące się powodzeniem już od końca października, miałam możność zobaczyć po moim powrocie z zagranicznej podróży "teatralnej''.

Wiadomo od dawna, iż "zabawka dramatyczna w III Aktach ze śpiewka­mi", która wyszła spod pióra zasłużone­go dla kultury polskiej dyrektora teatru lwowskiego, jest przeróbką "Kra­kowiaków i Górali" Wojciecha Bogu­sławskiego (nawiasem mówiąc, "posiadam" w swym księgozbiorze jej eg­zemplarz z r. 1897 wydany "drukiem i nakładem" Dyniewicza w Chicago). Oczywiście historycy literatury prze­analizowali na wskroś obydwie wersje scenicznego zatargu krakowiaków z gó­ralami, nie mam tedy potrzeby bawić się w analogie bądź zgłębiać rozsianych tu i ówdzie aluzyjek do kłopotów onego czasu. Nikt nie wątpi, iż problemy obydwu "śpiewogier", niegdyś krzepią­ce ducha, do dziś jednako zwietrzały. Wystawia się przecie jeszcze te szacow­ne ramotki chętnie dla zaprezentowania pysznego rodzimego folkloru - tańców, śpiewu, strojów ludowych. Owe to śliczności, wsparte swojską melodyjną muzyką Kurpińskiego czy Stefaniego, przyciągają jak magnes masowego wi­dza, zasilając poważnie niektóre chude dzisiaj kasy teatralne. I szczęść im Bo­że - godziwszy to wielekroć sposób od włączania do repertuaru adaptacji "Trędowatej". Myślę, iż wolej by "Krakowiaków" było wieźć niedawno temu do Kanady. Są w jakimś sensie pozycją reprezentacyjną, mogą stanowić jeden z najchodliwszych eksportowych arty­kułów artystycznych per analogiam z "Mazowszem", "Śląskiem" i innymi zespołami chóralno-tanecznymi. Nic, tylko utworzyć specjalny zespół objaz­dowy dla "Krakowiaków" i dodać do programu libretko w trzech językach obcych.

Dziesięć lat temu, to znaczy na XX-lecie Polski Ludowej - tudzież w 170 rocznicę prapremiery - wystawiła Pań­stwowa Operetka w Lublinie "Krako­wiaków i Górali" Bogusławskiego (w świetnej inscenizacji Bronisława Dą­browskiego i oprawie scenicznej Adama Kiliana). Prawdopodobnie wzgląd na tę okoliczność sugerował obecnie kierow­nictwu Teatru im. Osterwy wybór rzadziej granej adaptacji J. N. Kamińskie­go. Osobiście wolę oryginał Wojciecha Bogusławskiego, choćby dla kapitalnych figlów z "elektryką", o których Kamiń­ski tylko niewyraźnie napomknął, bazu­jąc natomiast bardziej banalnie cały "zabobon" wyśmianych postaci na popularnych legendach o smoku.

Inscenizację "Zabobonu" Kamińskie­go, przeznaczoną na uświetnienie jubi­leuszu 30-lecia lubelskiego powojenne­go teatru dramatycznego, zawdzięczamy wybitnemu reżyserowi, Jerzemu Rako­wieckiemu, którego Lublin zna z pre­zentacji na tutejszej scenie "Sułkow­skiego", "Cyda" Corneille'a-Wyspiańskiego oraz jednej z najlepszych sztuk O'Neilla "Księżyc świeci nieszczęśliwym" (niezapomniane postacie stworzo­ne przez Danutę Nagórną, Aleksandra Aleksego, Henryka Bistę!). Jak informuje drukowany komentarz do spek­taklu, J. Rakowiecki reżyserował już śpiewogrę Kamińskiego dwukrotnie: w Operetce Warszawskiej i w Katowic­kim Teatrze im. St. Wyspiańskiego.

Tekst "Zabobonu" nie należy do le­ktur rozrywkowych, niemniej zbożnie przeczytałam mój zgrzybiały egzem­plarz chicagowski w zestawieniu z ma­szynopisem teatralnym, uprzejmie mi pożyczonym przez asystenta reżysera, Romana Kruczkowskiego. Próżny wy­siłek. Nie udało mi się stwierdzić żad­nej zdrady, którą mogłam węszyć zmy­słem śledczym recenzenta podczas przedstawienia, boć śpiew chóralny za­ciera niejedno słowo. Jerzy Rakowiecki zachował idealną wierność słowu au­tora. Takie są jego obyczaje, dość rzad­kie w naszych kreacjonistycznych cza­sach teatralnych. Ot, uświęcone trady­cją usuwanie dłużyzn i tyle. Zaprzysię­żona przyjaciółka wierności autorskim walorom słownym, możebym w danym wypadku nawet zrobiła reżyserowi z tych skrupułów zarzut, gdyby nie po­trafił, jak Jerzy Rakowiecki, haftować na mizernym tekście, niczym na kan­wie, pomysłami inscenizacyjnymi, czyli przemawiać do widza właściwym języ­kiem twórczym inscenizatora.

Spektakl został świadomie przechy­lony w większości pasusów ku grotesce i to mu wyszło na dobre. Bawi wystyli­zowaniem pod płaski humor jarmarcz­ny. Tedy i naiwne morały przełyka się gładko (kto wie skądinąd, czy nie należałoby ich cokolwiek zaostrzyć ku dzisiejszemu pożytkowi społecznemu?).

Gdy mowa o pomysłach, weźmy na przykład, taką kłódkę z aktu II. Cóż kłódka? Niby drobiazg, figuruje zre­sztą w tekście autorskim, lecz trzeba było trochę inwencji, by nadać jej nie przewidzianą przez autora wielkość "surrealistyczną" w stosunku do ledwo trzymających się kupy drzwiczek od "smoczej jamy". Ale naturalnie nie bę­dziemy się gubić w szczegółach, cho­dziło tylko o egzemplifikację na dowód starannego przemyślenia spektaklu aż do jakiegoś tam kilkusetnego rekwizy­tu włącznie. Najszczęśliwszym zaś wstępnym "pomysłem" Rakowieckiego było niewątpliwie dobranie sobie zna­komitych współtwórców, w osobach: scenografa Krystyny Horeckiej i chore­ografa Eugeniusza Paplińskiego. Dekoracje Horeckiej są, że tak powiem, "artystycznie paseistyczne", ustawione na linii dzisiejszych modernizacyjnych aspiracji operetkowych. Uroczo spełniał zadanie zwłaszcza las w drugim akcie. Odpowiednio jaskrawe efekty wydoby­to też ze światła. Kostiumom nic nie można zarzucić.

Eugeniusz Papliński, ze swej strony, skomponował wiele grup "uderzeniowo" - plastycznych, co należy poczytać za niemały sukces, gdy się weźmie pod uwagę raczej skromne wyrobienie "ba­letowe" aktorów dramatycznych. Nie stawiano więc, rzecz jasna, na popisy solowe, atoli Bryndus, Jonek, Dorota, Zosia, a nawet Miechodmuch tańczyli z niemałą fantazją.

Kierownictwo muzyczne (Marian Chyżyński) miało do dyspozycji wiekową, lecz miłą polskiemu uchu muzykę instrumentalną i wokalną Kurpińskie­go (który chyba przez przeoczenie nie został wymieniony w spisie twórców). Przy muzyce wokalnej były do przewidzenia w zespole dramatycznym

trudności jeszcze większe niż przy tańcu. Udatnym więc okazało się pomysłem wzmocnienie śpiewów chóralnych, nagraniami Chóru Akademickiego UMCS pod kierownictwem Jadwigi Czerwińskiej.

I wreszcie wypada wymienić wszystkich; aktorów, tak walnie przyczynili się do wyposażenia ,,Zabobonu" Kamińskiego w humor wywołujący na widowni salwy śmiechu. Oto nazwiska: Roman Kruczkowski (admini­strator, Pan Pysznicki), Tytus Wilski (Ekonom), Ludwik Paczyński (młynarz Bartło­miej), Barbara Wronowska (Dorota, jego żona), Jadwiga Jarmuł i Anna Świetlicka (grające na zmianę pasierbicę Doroty, Ba­się - ja widziałam i słyszałam Świetlicką), Barbara Koziarska (przyjaciółka Basi, Zosia). Stanisław Stojko (furman Wawrzyniec), Henryk Sobiechart (jego syn, Stach), Piotr Suchora (przyjaciel Stacha, Jonek), Wło­dzimierz Wiszniewski (organista Miechod­much), Edwin Petrykat (student Bardos), Stanisław Jaskułka (przywódca górali Bryn­dus), Kazimierz Siedlecki, Ryszard Pałczyń­ski, Waldemar Starczyński (inni górale), Elżbieta Skrętkowska (jedna z krakowia­nek). Najlepszymi katalizatorami humoru byli: Piotr Suchora i Włodzimierz Wiszniewski, z pań - dwie Barbary Koziarska i Wronowska. Zresztą stokrotne brawa dla wszystkich aktorów Teatru Osterwy!

Wręcz znakomitą postać autentycz­nego, zadzierżystego, "temperamentne­go" górala stworzył Stanisław Jaskułka. I głos mu dopisywał, i harce Jaskułka wyczyniał zuchwałe, jakby przed chwilą naprawdę zszedł z wierchu ta­trzańskiego!

Summa summarum - sympatyczna widowisko, w intencji i realizacji. Iście jubileuszowe.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji