Artykuły

Aktorzy historii

- Panie, po co mi to było, po co ja się na to godziłam? Po co mi ten teatr był, ale mąż mnie namawiał, to pojechałam - skarży się pani Karolina, ale oczy jej się śmieją - o aktorach wrocławskiego "Transferu!" Jana Klaty, świadkach polsko-niemieckiej historii pisze Tomasz Wysocki w Gazecie Wyborczej.

Ja mam 84 lata, gdzie mnie się tam pałętać po świecie? Ale jak mówią, proszą, to jak się teraz cofnąć? Trzeba jechać - ciężko wzdycha Karolina Kozak z Pielaszkowic kolo Środy Śląskiej. I dalej narzeka, że teraz znowu wyjazd do Francji, a przecież święta idą i roboty w domu najwięcej. Po chwili jednak wyciąga album ze zdjęciami. Od premiery w listopadzie 2006 r. spektakl "Transfer!", w którym występuje pani Karolina, pokazano już 70 razy. W Berlinie, Moskwie, Bydgoszczy, Łodzi, Nitrze na Słowacji, w Gliwicach, Olsztynie, Szczecinie, Brukseli, Paryżu, Lille, Lyonie i we Wrocławiu. A przecież plany były ostrożne. Prapremiera we wrocławskim Teatrze Współczesnym, dwa miesiące potem spektakle w Berlinie, w słynnym Hebbel am Ufer. Dalej w czasie nie wybiegano. Scena pokryta jest warstwą ziemi. W głębi na krzesełkach siedzi dziewięcioro starszych ludzi. Pięcioro Polaków z Wileńszczyzny i Kresów oraz czwórka Niemców z Wrocławia, Pomorza, Poznania, którzy po wojnie musieli opuścić swoje domy. Dziesiąty to nieco ponad trzydziestoletni Mattias Goritz. Niemiec, którego rodzina w 45 r. uciekła ze Żmudzi. Na metalowej platformie nad ich głowami: Stalin, Roosevelt, Churchill. Odgrywani przez aktorów, w groteskowych scenach decydują o nowym podziale Europy, przesunięciu granic i przesiedleniu milionów ludzi. Bohaterowie pojedynczo wychodzą na przód sceny, niektórym pomagają asystenci teatralni.

- Jak przyszli Niemcy, to Ukraińcy zaczęli mordować. Nie wiem dlaczego. W okropny sposób. Nocą wszystko palili, całe wioski - mówi ze sceny Karolina Kozak. We wrześniu 1945 r. uciekła z rodziną z Żabińca w Tarnopolskiem. Po kilku miesiącach podróży bydlęcym wagonem trafili do Pielaszkowic. Tam zostali. Potem już nie wyjeżdżali nigdzie dalej. Czasu nie było, bo na głowie trójka dzieci, robota w gospodarstwie, sklep, który przejęła po Niemce.

Dzieciom dużo opowiadała o ucieczce z Kresów, aż nie chciały już jej słuchać. Za to w teatrze ludzie słuchają, a potem jeszcze dopytują. - U nas w wiosce z tych ze wschodu to ja jestem najstarsza. Kiedyś, jak trzeba było kogoś spytać o radę, byli starsi ode mnie. A teraz nie ma kogo, poumierali i tyle. To mnie się pytają.

Zygmunt Sobolewski, rocznik 1933, pochodzi z wioski niedaleko Borszczowa, także na Kresach. - W Borszczowie było getto. Miałem wtedy dziesięć lat i wracałem ze szkoły z kolegami. Usłyszeliśmy strzały. Szła kolumna ludzi z walizkami, jakby nie wiedzieli, co ich czeka. Pamiętam dokładnie kobietę z chłopcem na ręku, a obok biegnącą dwójkę dzieci. I pamiętam siwego mężczyznę. Szła cala grupa, aleja widziałem tylko ich. Wiedziałem, co się z nimi stanie, i nie rozumiałem dlaczego - opowiada w teatrze.

We Francji widzowie po przedstawieniu mówili; Niemożliwe, żeby matka dobrowolnie prowadziła dzieci na śmierć. Dlaczego nie próbowała się ratować? Dlaczego nikt nie reagował? -Nie wierzą, nie wyobrażają sobie tego - mówi Sobolewski. - Ja do dzisiaj nie wiem, jak to było możliwe.

Na Zachodzie ze zdziwienia ludziom otwierają się oczy. Niewiele wiedzą o przesiedleniach, ale tylko ich rodaków przegnanych przez Odrę. A Polacy? Oni dobrowolnie przyjechali na Dolny Śląsk i Pomorze - twierdzą.

We Francji i w Belgii, nawet jeśli wiedzieli o zmianie granic po wojnie, to o transferze milionów nie mają pojęcia. Dlaczego o tym nie ma w podręcznikach? - dopytują. Dlaczego nie ma nic o rzeziach Polaków na Wołyniu albo o gwałtach na Niemkach popełnianych przez czerwonoarmistów.

- W Moskwie wiedzieli tylko, że wygrali wojnę. O przesiedleniach, gwałtach nie było nigdy mowy. Armia Czerwona występowała zawsze w roli wyzwoliciela - mówi Andrzej Ursyn Szantyr, wilnianin od ponad 60 lat mieszkający we Wrocławiu.

(...)

Karolina Kozak wymienia ze sceny ponad setkę nazwisk mieszkańców przedwojennego Żabińca, od Cholodniuka do Ornatowskich. - To jest jak wypominki. Nikt nie poruszy się na widowni, nikt nie kaszle, nie chrząka, a to przecież trwa ponad sześć minut - mówi Kruczkowski.

- Wiedziałem, że Niemcy cywile cierpieli pod koniec wojny. Tłumaczyłem sobie, że sami to sobie zgotowali - wyznaje Kruczkowski. - Dopiero kiedy poznałem Hanne Lore czy Angelę z Breslau, popatrzyłem na Niemców jak na zwyczajnych ludzi, którzy w niczym nie zawinili.

Cisza na widowni

O Klacie mówią: Pan Jan albo pan reżyser.

Jeśli to możliwe, stara się z nimi jeździć. Chce być choćby na próbie i jednym przedstawieniu. Kiedy przeszarżują na scenie, powtarza: "Nie jesteście

aktorami. Nie macie grać, opowiadajcie swoją historię", przestrzega przed rutyną.

- Jaka rutyna? - Sobolewski się lekko irytuje.- Ja nie mówię wyuczonej roli. Opowiadam to, co sam przeżyłem i ciągle mam przed oczami.

(...)

Kilka razy Klata pomagał w ludzkich sprawach. Na kilka miesięcy przed premierą niemal równocześnie zmarli żona Andrzeja i mąż Karoliny. Na próby

jechali z postanowieniem wycofania się z udziału w przedstawieniu.

- Długo z każdym z nas rozmawiał. Przekonał, że teraz tym bardziej nie powinniśmy zamykać się w czterech ścianach - mówi Szantyr.

Ciasto, kiełbasa i pamiątka z Indii

Cieszą się z każdego spotkania, pamiętają o swoich imieninach i urodzinach. W listopadzie gratulacje zbierał Kruczkowski, który obchodził 80. urodziny, kilka dni potem były andrzejki. Szantyr mówi: - Zyskałem nowych przyjaciół.

Nawet Karolina przyznaje w końcu, że jak wyjeżdża, to odpoczywa. Jak za każdym razem piecze ciasto, bierze kawałek domowej kiełbasy. Zygmunt robi świetną nalewkę. Przygotowuje sprzęt fotograficzny, bierze plan miasta, w którym wystąpią. Jan zabiera kiszone ogóreczki. To przysmak Duni Funke, niemieckiej dramaturg, współautorki "Transferu".

W wolnych chwilach zwiedzają. Najbardziej urzekł ich Paryż. Karolina: - Piękne donny, nigdzie żadnej ruiny. Elegancko ubrani ludzie siedzą przed restauracjami na eleganckich fotelach, piją soczki. To oni chyba nigdy nie pracują?

Wieczorami zwołują się w jednym z pokojów. Karolina opowiada o wnukach i prawnukach. Ostatnio o najmłodszej prawnuczce Zosi. Kruczkowski z Sobolewskim się spierają. - Najczęściej o politykę i o oceny wydarzeń z historii - śmieje się Kruczkowski.

Na te nasiadówki Niemcy przychodzą rzadko. Przeszkadza bariera językowa. Mimo to Polacy podkreślają, że lubią się z nimi bardzo, a Hanne-Lore przywiozła im wszystkim z wyprawy do Indii pamiątki.

Spotykają się średnio co miesiąc, dwa Kruczkowski wrażenia z każdego wyjazdu skrupulatnie spisuje, zbiera recenzje, wywiady, programy festiwali teatralnych, na których "Transfer!" jest pokazywany. Sobolewski robi mnóstwo zdjęć. Potem każdy dostaje swój pakiet: fotografie plus kronikarski zapis z wyjazdu.

Luka po Janku

W sierpniu 2009 r. zmarł jeden z bohaterów - Jan Charewicz. Pochodził z Wileńszczyzny, po wojnie zamieszkał we Wrocławiu. - To był okaz człowieka Każdy z nas z torbą leków jeździ, a on się najlepiej z nas wszystkich trzymał - mówi Kozak. Kruczkowski: - W kilka miesięcy choroba go dopadła Nie wystąpił już z nami we Wrocławiu.

Teraz tekst Charewicza mówi ze sceny Zbigniew Górski z Teatru Współczesnego. Występuje w koszulce z napisem "aktor", a na koniec pokazuje publiczności daty urodzin i śmierci swojego bohatera.

Sobolewski: - Mam Janka przed oczami, jak opowiada, jak go Ruscy zatrzymali i przeszukiwali. Tak charakterystycznie klepał się po kieszeniach. Niby Górski to powtarza ale tak jakoś po aktorsku.

Czy po jego śmierci nie należało zrezygnować z pokazywania "Transferu"? Od którego momentu przedstawienia nie powinno się już pokazywać?

Andrzej: - Wtedy, kiedy powstanie druga taka luka Kolejny aktor na scenie wśród bohaterów zmieni charakter tego przedstawienia

- Może odejście którejś z kobiet?- głośno zastanawia się Zygmunt. - Niemki Angela i Hanne-Lore mówią straszne rzeczy. Człowiek sobie myśli, co przeżyły, a o czym mu nigdy nie opowiedzą.

W styczniu "Transfer!" pokazany będzie znów we Wrocławiu, pojawiły się plany wyjazdów do Drezna i Lipska.

Na zdjęciu: aktorzy "Transferu!" przed premierą.

***

Cały artykuł w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji