Artykuły

Dwie sztuki tradycyjne

Trzy siostry Czechowa należą, jak mi się zdaje, do tych sztuk repertuaru tradycyjnego, które ciągle zachowując swoją żywotność i stale obecne na scenie, domagają się równocześnie coraz nowego odczytania. Trudno powiedzieć, czy Czechow pisząc ten utwór myślał o nim jako o dramacie, czy raczej jako o cienkiej, subtelnie ukrytej komedii. Nie brak takich, którzy twierdzą, że sugestia komediowa mieści się już w samym tytule - Trzy siostry, a więc aż trzy, tyle sióstr, tyle babstwa, tyle kłopotu, co z tym zrobić!

Jakkolwiek jednak myślał o tym sam autor, w miarę upływu czasu coraz więcej elementów tego znakomitego utworu staje się elementami komediowymi. A więc, po pierwsze, owe okrzyki: "pracować-by! praca nadaje sens życiu!" - może i do pojęcia przed dziesięcioleciami - zaczynają być zabawne w czasach nam współczesnych, w społeczeństwie pracującym. A potem ów świat zabity deskami i to bowarystyczne wołanie: "Do Moskwy! Do Moskwy!". A potem te trzy pannice, trzy nudzące się jak mopsy prowincjuszki, czepiające się jak ostatniej szansy Bogu ducha winnych mężczyzn, symulujące miłość po to tylko, aby się nie nudzić i aby się "wyrwać". A potem ów ponury Solony i ów pułkownik fantasta, który przy każdej okazji może sobie "pofilozofować" na dowolny temat. I tak dalej, i tak dalej; można by jeszcze długo wyliczać elementy sztuki Czechowa, które w naszych czasach zwietrzały, zmieniły sens (jeśli, czego ciągle nie jestem pewien, ich pierwotny sens nie był już od razu nieco ironiczny i z lekka komediowy) nie tracąc przy tym jednak - czy co jest rzeczą niezmiernie ważną - swojej wartości. Bowiem Trzy siostry, nawet zobaczone przez nieco krzywe lusterko, przez szkiełko drwiny i ironii, wcale przestają być sztuką znakomitą. Przeciwnie - nabierają nowego blasku jako portret klasy próżniaczej, egzaltowanej, zżeranej przez chandrę, niemożność i pustosłowe filozofowanie! Kto wie nawet, czy w tej wersji sztuka ta nie staje się ciekawsza, bogatsza, po prostu inteligentniejsza?

Niestety, nie w tym kierunku odczytał Trzy siostry Aleksander Bardini, inscenizując je w telewizji. Odczytał je w sposób najbardziej banalny, konwencjonalny, trudno nawet powiedzieć potoczny, ponieważ także w teatrach coraz więcej bywa wątpliwości dookoła Trzech sióstr Czechowa, czego wyrazem była chociażby inscenizacja zrobiona przez Hanuszkiewicza. I, jak mi się zdaje, od tego odczytania zaczaj się cykl niepowodzeń towarzyszących widowisku, przedstawionemu w telewizyjnym Teatrze Poniedziałkowym.

Przede wszystkim więc aktorzy zaczęli grać inną sztukę niż ta, którą reżyserował reżyser. Nie wszyscy, rzecz jasna, jest jednak wyraźne, że podczas kiedy Walczewski i Pawlik grali komedię, Kowalski i Fronczewski na przykład grali dramat. Nie trzeba dodawać, że wyniknąć z tego mogły tylko zgrzyta. W te zgrzyty dodatkowy ton wprowadziły cztery studentki PWST w Warszawie, które reżyser Bardini - co stanowi gest bardzo ładny - zaprosił do tej sztuki, panie: Janda, Szczepaniak, Szczepkowska i Ziętek. Wraz z pojawieniem się tych postaci wszedł do telewizyjnego studia ton bardzo solenny; praca aktorska pełna przejęcia, czasami graniczącego z egzaltacją, ton w jakiś sposób ujmujący, pomimo pewnych oczywistości interpretacyjnych, który jednak kontrastował dosyć wyraźnie z grą starszych aktorów, znacznie delikatnej naciskających aktorski pedał. A w dodatku jeszcze reżyser Bardini zdecydował się na telewizyjną "kinetyzację" przedstawienia - a więc wiele planów bliskich, wiele jazd kamery, wypady "w plener", natychmiast ujawniający ciasnotę telewizyjnego studia, co doprowadziło do dekompozycji przestrzeni, w której dzieje się sztuka, ze szkodą dla jej stylistyki i jej wewnętrznej, kameralnej prawdy.

Nie udały się więc nam Trzy siostry w telewizji, chociaż równocześnie trudno uczciwie powiedzieć, że było to widowisko całkiem nieudane: zawsze przecież, mimo wszystko, coś z tego zostaje - walory tekstu, solenność pracy aktorów, przeczucie wreszcie, jakie to by mogło być dobre, gdyby to zrobić zupełnie inaczej...

Myślę, że wszystkich, a przynajmniej większości opisanych tu niebezpieczeństw ustrzegł się natomiast inny utwór tradycyjny, prezentowany w Teatrze Poniedziałkowym TV, Hedda Gabler Ibsena w reżyserii Jana Świderskiego. To prawda, że Hedda Gabler jest na naszym gruncie utworem nieporównanie mniej znanym niż Trzy siostry, stąd mniej zastanowień nad jego odczytaniem czy interpretacją w trakcie oglądania go na scenie, a więcej zwyczajnego zainteresowania dla utworu takiego, jakim się go nam pokazuje. Świderski zrozumiał to jednak doskonale i cały wysiłek jego reżyserii poszedł w kierunku zbudowania tego utworu na ekranie telewizyjnym w takiej formie, w jakiej istniał on naprawdę albo w jakiej był zapewne prezentowany w teatrze przełomu stuleci.

Reżyseria, scenografia, wreszcie gra aktorów z Aleksandrą Śląską w roli tytułowej, wszystko to razem podporządkowane zostało idei pokazania teatru tradycyjnego, wyjętego w sposób oczywisty z innej epoki, ale przecież doskonałego w swojej precyzji dramaturgicznej (nawet z klasyczną "strzelbą" z pierwszego aktu, która strzela w ostatnim, przy czym "strzelbą" jest tu pistolet), w rysunku psychologicznym i z ową nutą melodramatyczną, poprowadzoną szlachetnie, bez przesady, ale też bez zbędnego w tym wypadku zawstydzenia u znakomitych wykonawców. I oto - włożona w kontekst epoki, przyjęta z dobrodziejstwem inwentarza Hedda Gabler powróciła przez ekran telewizyjny jako pozycja repertuaru, którą za wcześnie może odesłaliśmy do lamusa ze sztukami zużytymi i martwymi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji